– S p e ł n i j o b o w i ą z e k, J o h n n y.
– Naturalnie, mamo.
Rozmawiał z nią wtedy po raz ostatni. Vera umarła dwudziestego sierpnia, pięć minut po ósmej rano. Gdzieś na północ od szpitala Walter i Sara Hazlett rozmawiali o Johnnym i omal się nie pokłócili, a gdzieś na południe od szpitala Greg Stillson rozprawiał się z pewnym żałosnym dupkiem.
ROZDZIAŁ 13
l
– Nie rozumiesz – Greg Stillson tłumaczył to gówniarzowi, siedzącemu w pokoiku na tyłach komisariatu policji w Ridge-way, tonem pełnym niewyczerpanej cierpliwości. Gówniarz, bez koszuli, siedział rozwalony w wyściełanym fotelu i pił pepsi. Uśmiechał się lekceważąco, nie rozumiejąc, że Greg Stillson nigdy nie powtarza więcej niż dwa razy; wiedząc, że w tym pokoju jest jeden żałosny dupek, ale nie wiedząc jeszcze, kto nim jest.
Trzeba mu to było wytłumaczyć.
Jeśli okoliczności będą tego wymagać – dobitnie.
Za oknem był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. Wśród drzew śpiewały ptaki. I Greg czuł, że jego przeznaczenie jest bliższe niż kiedykolwiek. To dlatego musi uważać z tym żałosnym dupkiem. To nie był długowłosy, śmierdzący motocyklista o krzywych nogach; ten chłopak chodził na studia, włosy miał przeciętnie długie i czyściutkie i był siostrzeńcem George'a Harveya. Nie to, by George specjalnie go kochał (George walczył w Niemczech i dla takich jak on miał jedno określenie, i bynajmniej nie nazywał ich s w o i m i synami), ale to była jego krew. A George jest kimś, z kim liczy się rada miejska. Zobacz, co uda ci się z nim zrobić, powiedział Gregowi, kiedy ten poinformował go, że szeryf Wiggins aresztował syna jego siostry. Lecz jego oczy błagały: „Nie krzywdź go. To moja krew".
Gówniarz przyglądał się Gregowi z pogardą.
– Rozumiem – powiedział. – Wasz wsiowy szeryf zabrał mi koszulkę, a ja chcę ją odzyskać. A t y zrozum wreszcie, że jeśli jej nie dostanę, ściągnę ci na ten pusty łeb Amerykański Związek Praw Obywatelskich.
Greg wstał, podszedł do stalowoszarej szafki na akta, stojącej w kącie naprzeciwko automatu z napojami, wyjął z kieszeni klucze, wybrał właściwy i otworzył szafkę. Na kupce formularzy mandatowych i formularzy ewidencji wypadków drogowych leżała czerwona podkoszulka. Rozłożył ją tak, by wyraźnie można było przeczytać napis: CHODŹMY SIĘ PIEPRZYĆ, MAŁA!
– Miałeś to na sobie. Na ulicy. – Głos Grega nadal był łagodny.
Gówniarz zakołysał się w fotelu i wypił jeszcze trochę pepsi. Lekceważący uśmiech – niemal pogardliwe skrzywienie warg – widoczny na jego ustach nie zmienił się.
– Tak. I chce ją z powrotem. To moja własność.
Greg poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Ten cwaniaczek nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie to będzie łatwe. Pokój był dźwiękoszczelny i czasami dźwiękoszczelna izolacja tłumiła krzyki. Nie, nie zdawał sobie sprawy. On nie r o z u m i a ł.
Tylko trzymaj się w garści. Nie popuszczaj sobie. Nie huśtaj łodzią.
Łatwo pomyśleć. Na ogół łatwo zrobić. Ale czasami… czasami po prostu nie umiał się opanować.
Sięgnął do kieszeni i wyjął jednorazową zapalniczkę.
– Więc powiedz swojemu szeryfowi z gestapo i mojemu wujowi faszyście, że Pierwsza Poprawka… – chłopak przerwał i oczy lekko mu się rozszerzyły. – Co ty…? Hej! HEJ!
Nie zwracając na niego uwagi i przynajmniej na pozór spokojny, Greg zapalił zapalniczkę. Gazowy płomień pomknął w górę, obejmując szybko całą podkoszulkę. Doprawdy, paliła się całkiem nieźle.
Przednie nóżki fotela, na którym huśtał się gówniarz, opadły z hukiem na podłogę i chłopak skoczył na Grega, ciągle trzymając w ręku butelkę pepsi. Pewny siebie uśmiech znikł mu z ust, zastąpiony wyrazem paraliżującego szoku i zdumienia – i gniewem rozpuszczonego szczyla, który za długo robił, co mu się żywnie podobało.
Nikt nigdy nie nazwał go kurduplem, pomyślał Greg. Ból głowy nasilił się. Och, musi być naprawdę bardzo ostrożny.
– Daj rai to! – krzyknął gówniarz. Greg trzymał podkoszulkę w wyciągniętej ręce, dwoma palcami, za wycięcie pod szyją, gotów puścić ją natychmiast, gdy płomień podejdzie w górę. -Daj mi to, ty dupku! To moje! To…
Greg położył dłoń na nagiej piersi gówniarza i mocno go popchnął. Chłopak przeleciał przez pokój, gniew na jego twarzy zmienił się w całkowite zaskoczenie i – wreszcie – w coś, co Greg chciał zobaczyć: strach.
Upuścił podkoszulkę na kafelki podłogi, podniósł butelkę pepsi i wylał jej zawartość na tlące się resztki.
Gówniarz podnosił się wolno z podłogi, plecy miał przyciśnięte do ściany. Greg spojrzał mu wprost w oczy. Były piwne i bardzo, bardzo duże.
– Zaraz sobie tu pogadamy – powiedział. Jego własny głos docierał do niego z bardzo, bardzo daleka, stłumiony silnym dudnieniem w głowie. – Tu, w tym pokoju, odbędziemy seminarium na temat, kto jest dupkiem. Chwytasz? Dojdziemy do pewnych wniosków. Czy nie to lubicie wy, studenci? Dochodzić do wniosków?
Gówniarz konwulsyjnie wciągał powietrze. Oblizał wargi, wydawało się, że chce coś powiedzieć, lecz w końcu krzyknął: „Pomocy!"
– Tak, potrzebujesz pomocy. I mam zamiar ci pomóc.
– Oszalałeś – powiedział siostrzeniec George'a Harveya i krzyknął znów, głośniej: „POMOCY!"
– Być może – powiedział Greg. – Ale na razie dojdziemy do tego, kto tu jest żałosnym dupkiem. Rozumiesz, co mówię?
Spojrzał na butelkę pepsi, którą trzymał w dłoni, i nagle uderzył nią gwałtownie w kant stalowej szafki na akta. Butelka rozprysła się. Kiedy gówniarz zobaczył okruchy szkła na podłodze i obtłuczoną szyjkę w ręku mężczyzny, zaczął wrzeszczeć. W kroczu spranych niemal do białości dżinsów pojawiła się ciemna plama. A Greg ruszył w jego kierunku, gniotąc szkło pod podeszwami ciężkich butów, które nosił latem i zimą.
– Kiedy wychodzę na ulicę, noszę białą koszulę. – Uśmiechał się, pokazując białe zęby. -I czasami krawat. Kiedy ty wychodzisz na ulicę, masz na sobie szmatę z wypisanymi na niej świństwami. Więc kto tu jest dupkiem, mały?
Siostrzeniec George'a Harveya wyjąkał coś. Nie spuszczał wybałuszonych oczu z odłamków szkła sterczących z szyjki butelki, którą ściskał mężczyzna.
– Stoję oto czysty i suchy – mówił Greg, zbliżając się trochę – a tobie siki ściekają z obu nóg do butów. Więc kto tu jest dupkiem?
Udał, że dźga nagą pierś gówniarza, który zaczął przeraźliwie krzyczeć. Tacy gówniarze jak on rujnują ten kraj, pomyślał Greg. W głowie jak wino szumiała mu furia. Śmierdzące, obsikane dupki jak on.
Tylko nie skrzywdź go – nie wywróć wózka, na którym jedziesz.
– Ja mówię jak człowiek, a ty kwiczysz jak zarzynana świnia. Więc kto tu jest dupkiem?
Znów dźgnął butelką; ostry odłamek szkła rozciął gówniarzowi skórę tuż pod prawym sutkiem. Pojawiła się kropelka krwi. Gówniarz zawył.
– Mówię do ciebie. Lepiej mi odpowiedz, jak odpowiedziałbyś każdemu ze swych profesorów. Kto tu jest dupkiem? Gówniarz bełkotał. Nie sposób go było zrozumieć.
– Musisz odpowiedzieć, jeśli chcesz zdać egzamin – stwierdził Greg. – Wypruję ci flaki, aż wyleją się na podłogę, mały. – I w tej chwili mówił całkiem szczerze. Nie pozwolił sobie nawet spojrzeć na kroplę krwi; gdyby to zrobił, oszalałby niezależnie od tego, czyim siostrzeńcem był ten szczyl.
– Kto tu jest dupkiem?
– Ja – wyszeptał gówniarz i zaczął szlochać jak mały dzieciak bojący się ducha, potwora czającego się w szafie w ciemnościach nocy.