Выбрать главу

Greg uśmiechnął się. W głowie czuł łomot. I płomień.

– Wiesz, całkiem dobrze ci poszło. Ale to dopiero początek. To jeszcze nie wszystko. Chcę, żebyś powiedział:, Ja jestem dupkiem".

– Ja jestem dupkiem – powtórzył gówniarz, nadal szlochając. Z nosa wypłynął mu długi smark i zawisł na końcu nozdrza. Wytarł go grzbietem dłoni.

– A teraz masz powiedzieć „Jestem żałosnym dupkiem".

– Jestem… jestem żałosnym dupkiem.

– Pozostała ci jeszcze jedna rzecz i na tym, być może, skończymy. Powiesz: „Dziękuję za spalenie tej obrzydliwej koszulki, burmistrzu Stillson".

Gówniarz był cały chętny. Gówniarz dostrzegł, jak może się stąd wydostać.

– Dziękuję za spalenie tej obrzydliwej koszulki.

Szybki jak błyskawica Greg przejechał ostrym odłamkiem szkła butelki po jego miękkim brzuchu, z lewa na prawo. Pojawiła się nitka krwi. Chociaż zaledwie przeciął mu skórę, gówniarz zawył, jakby ścigały go wszystkie demony piekła.

– Zapomniałeś o: „burmistrzu Stillson" – upomniał go Greg i nagle wszystko się skończyło. Ból głowy uderzył go jeszcze gdzieś za prawym uchem i znikł. Spojrzał bezmyślnie na ściskaną w dłoni szyjkę butelki i z trudem przypomniał sobie, skąd się wzięła. Takie kretyńskie coś. Niemal zmarnował wszystko przez jednego durnego gówniarza.

– Burmistrzu Stillson! – krzyczał gówniarz. Był całkowicie, bez reszty przerażony. – Burmistrzu Stillson! Burmistrzu Stillson! Burmistrzu Still…

– Doskonale – powiedział Greg.

– …son! Burmistrzu Stillson! Burmistrzu Stillson! Bur…

Mocno uderzył go w twarz i chłopak walnął głową w ścianę. Ucichł natychmiast, oczy miał szeroko otwarte i puste.

Greg podszedł tuż do niego. Wyciągnął ręce. Złapał dłońmi za jego uszy. Przyciągnął do siebie jego twarz, aż niemal zetknęli się nosami. Ich oczy dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

– Słuchaj, twój wuj jest potęgą w tym mieście – powiedział cicho, trzymając w dłoniach uszy gówniarza jak świece. Oczy gówniarza były wielkie, brązowe, wzrok miał nieskoordynowany. – Ja też jestem potęgą… będę potęgą… ale nie jestem George'em Harveyem. On tu się urodził, tu dorastał, wszystko. I gdybyś mu powiedział, co tu zaszło, twój wuj mógłby nabrać ochoty na wysiudanie mnie z Ridgeway.

Usta gówniarza drżały w niemal niesłyszalnym bełkocie. Greg potrząsał powoli jego głową, aż zderzyli się nosami.

– Może i nie… był cholernie wściekły o tę koszulkę. A może tak. Krew nie woda. Więc przemyśl sobie to, synku. Gdybyś powiedział wujowi, co tutaj zaszło, i gdyby wuj by mnie pogonił, to musiałbym wrócić i zabić cię. Wierzysz mi?

– Tak – szepnął gówniarz. Policzki miał mokre, błyszczące.

– Tak, panie burmistrzu Stillson.

– Tak, panie burmistrzu Stillson.

– Tak – stwierdził. – Musiałbym cię zabić, ale przedtem opowiedziałbym wszystkim, którzy chcieliby słuchać, jak się zlałeś i stałeś tu zapłakany, a z nosa wisiał ci smark.

Odwrócił się i odszedł szybko, jakby gówniarz mu śmierdział. Podszedł do szafki. Z jednej z półek wyjął rolkę bandaża i rzucił go gówniarzowi, który uchylił się, upuścił ją na podłogę i podniósł pośpiesznie, jakby Stillson miał znów zaatakować go za niezdarność.

Greg pokazał mu palcem:

– Łazienka jest tam. Umyj się. Zostawię ci bluzę z napisem „PRZYJACIEL Ridgeway". Masz mi ją odesłać, czystą, żadnych śladów krwi. Rozumiesz?

– Tak.

– PROSZĘ PANA! – ryknął Stillson. – PROSZĘ PANA! PROSZĘ PANA! PROSZĘ PANA! Nie potrafisz tego pojąć!

– Proszę pana – jęknął gówniarz. – Tak, proszę pana, proszę pana…

– Uczą was nie szanować niczego – powiedział Greg. – Absolutnie niczego.

Ból głowy próbował powrócić, więc Greg westchnął głęboko parę razy i pokonał go, ale za to odezwał się żołądek.

– W porządku, to wszystko. Udzielę ci tylko jeszcze jednej dobrej rady. Nie popełnij błędu, kiedy na jesieni albo kiedykolwiek wrócisz na tę swoją uczelnię i zaczniesz myśleć, że to wszystko odbyło się inaczej, niż się odbyło. Nie próbuj oszukać samego siebie na temat Grega Stillsona. Lepiej zapomnieć, mały. Lepiej, żebyś zapomniał; ty, ja i George. Wymysł, że mógłbyś powrócić do sprawy, byłby twoim najgorszym błędem. I być może ostatnim.

Po tych słowach wyszedł, rzucając ostatnie, pogardliwe spojrzenie na gówniarza, który stał tak, z piersią i brzuchem w małych plamkach zaschniętej krwi, z szeroko rozwartymi oczami i trzęsącymi się ustami. Wyglądał jak przerośnięty dziesięciolatek, który właśnie skompromitował się w finałowym meczu Małej Ligi.

Greg po cichu założył się sam ze sobą, że już nigdy więcej nie zobaczy i nie usłyszy o tym szczególnym gówniarzu, i ten zakład wygrał. Pod koniec tygodnia George Harvey zatrzymał się przed zakładem fryzjerskim, w którym Greg właśnie się golił, i podziękował mu za „wbicie siostrzeńcowi do łba" odrobiny rozsądku.

– Dobrze radzisz sobie z takimi gówniarzami – powiedział. – Nie wiem… ale oni jakby cię szanują.

Greg stwierdził, że nie ma o czym mówić.

2

Podczas gdy w New Hampshire Greg Stillson palił koszulkę z nieprzyzwoitym napisem, w Bagnor, stan Maine, Walt i Sara Hazlett jedli późne śniadanie. Walt czytał gazetę.

Nagle odstawił filiżankę, aż stuknęła, i powiedział:

– Saro, twój dawny chłopak trafił do gazet.

Sara karmiła Denny'ego. Siedziała w szlafroku, fryzurę miała raczej niedbałą, a oczy otwarte w jakiejś jednej czwartej. Osiemdziesiąt procent jej mózgu spało nadal. Noc spędzili na przyjęciu, którego gościem honorowym był Harrison Fisher, poseł z trzeciego dystryktu stanu Maine od czasu, gdy ziemią rządziły dinozaury, pewny kandydat do zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach. Musieli pójść na przyjęcie z powodów politycznych. P o l i t y k a. Walt ostatnio coraz częściej używał tego słowa. Wypił o wiele więcej od niej, a teraz siedział już w garniturze, całkiem rześki, kiedy ona czuła się jak pogrzebana w kupie gówna. To niesprawiedliwe.

– Blub – stwierdził Denny i wypluł z buzi truskawkę.

– To nieładnie, kochanie – powiedziała Sara i zapytała: – Mówisz o Johnnym Smisie?

– Właśnie o nim.

Wstała, obeszła stół i podeszła do męża.

– Wszystko z nim w porządku?

– Sądząc po tym, czuje się aż za dobrze – stwierdził sucho Walt.

Początkowo myślała, że może to mieć coś wspólnego z jej wizytą, ale rozmiar tytułu nią wstrząsnął: NA DRAMATYCZNEJ KONFERENCJI PRASOWEJ PACJENT PRZEBUDZONY ZE ŚPIĄCZKI ZDRADZA NIEZWYKŁE ZDOLNOŚCI PARAPSYCHOLOGICZNE. Pod tekstem podpisał się David Bright. Opublikowana obok fotografia pokazywała John-ny'ego, nadal żałośnie chudego i – w okrutnym świetle flesza -sprawiającego wrażenie rozpaczliwie zmieszanego, stojącego nad rozciągniętym na ziemi mężczyzną, opisanym jako Roger Dussault, dziennikarz z gazety z Lewinston. Dziennikarz mdleje po Objawieniu – głosił podpis.

Sara opadła na krzesło obok Walta i zaczęła czytać artykuł. Nie spodobało się to Denny'emu, oczekującemu na poranne jajko, więc zaczął walić w tacę na krzesełku.

– Ktoś cię chyba wzywa – powiedział Walt.

– Nie nakarmiłbyś go, skarbie? Tobie wychodzi to znacznie lepiej.

Ciąg dalszy na stronie 9, kolumna 3. Otworzyła gazetę na stronie dziewiątej.

– Daleko zajedziesz na pochlebstwach. – Walt zdjął sportową marynarkę i założył jej fartuch. – No już, kolego – powiedział i zaczął karmić synka jajkiem.

Sara skończyła artykuł i zaczęła lekturę od początku. Raz po raz patrzyła na zdjęcie, na zmieszaną, przerażoną twarz John-ny'ego. Ludzie, zgromadzeni wokół leżącego na brzuchu Dus-saulta, spoglądali na niego niemal ze strachem. Potrafiła ich zrozumieć. Pamiętała, jak pocałowała Johnny'ego, i pamiętała ten dziwny, nieprzytomny wyraz jego twarzy. A kiedy powiedział jej, gdzie znajdzie obrączkę, ona też się przestraszyła.