Och, Saro, ale przecież ty nie tego się przestraszyłaś, prawda?
– Jeszcze trochę, kolego – dobiegł do niej głos Walta, odległy o tysiące kilometrów. Spojrzała na nich, siedzących razem w promieniu słońca, w którym tańczył kurz – między kolanami Walta wisiał jej fartuch – i nagle znów poczuła strach. Zobaczyła obrączkę kręcącą się i opadającą powoli na dno toalety. Usłyszala cichy brzęk, kiedy osiadała na porcelanowym dnie. Pomyślała o chłopaku mówiącym „chciałbym zobaczyć, jak ten gość obrywa w tyłek". Pomyślała o nigdy nie dotrzymanych obietnicach i skierowała wzrok na chudą twarz z gazetowej fotografii, patrzącą na nią ze strasznym, bolesnym zdumieniem.
– …niezły trick – powiedział Walt, odwieszając jej fartuch. Zdołał wmusić w Denny'ego jajko do ostatniego kawałka i teraz ich syn radośnie ssał butelkę z sokiem.
– Co? – Sara spojrzała na podchodzącego do niej męża.
– Powiedziałem, że jak na człowieka, który ma do zapłacenia z pół miliona za leczenie, to całkiem niezły trick.
– O czym ty g a d a s z? Co masz na myśli, mówiąc trick?
– To jasne. – Walt najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo Sara się gniewa. – Na książce o wypadku i śpiączce mógłby zarobić jakieś siedem, góra dziesięć tysięcy. Ale jeśli obudził się z nadzwyczajnymi zdolnościami, to dostanie tyle, ile zażąda.
– To cholernie mocne oskarżenie. – Głos Sary ochrypł z wściekłości.
Walt obrócił się ku niej. Na jego twarzy widać było zaskoczenie, które zmieniło się w zrozumienie. To sprawiło, że wściekła się na niego jeszcze bardziej. Gdyby dostawała centa za każdy raz, kiedy Waltowi wydawało się, że ją zrozumiał, na wakacje poleciałaby pierwszą klasą na Jamajkę.
– Słuchaj, przepraszam, że poruszyłem tę sprawę.
– Johnny skłamałby równie dobrze jak papież… jak papież… no, wiesz co…
Walt ryknął śmiechem i w tym momencie Sara omal nie cisnęła w niego swą filiżanką kawy. Zamiast rzucać, schowała ręce pod stół i ścisnęła je mocno. Denny zagruchał do ojca i również się roześmiał.
– Złotko, nie mam nic przeciwko niemu i nie mam nic przeciwko temu, co robi. Tak naprawdę, to szanuję go za to. Jeśli taki tłusty, stary, zaśniedziały konserwatysta jak Fisher w ciągu piętnastu lat w Izbie Reprezentantów ze zbankrutowanego adwokata zmienił się w milionera, to ten gość ma wszelkie prawo nachapać się, ile może, udając nawiedzonego…
– Johnny nie kłamie. – Głos Sary pozbawiony był jakiegokolwiek wyrazu.
– To trick dla prostaczków, którzy czytają szmatławe tygodniki i należą do Uniwersyteckiego Klubu Książki – stwierdził pogodnie Walt. – Chociaż muszę przyznać, że odrobina jego zdolności cholernie by mi się przydała przy wyborze sędziów przysięgłych w tym upiornym procesie Timmonsa.
– Johnny Smith nie kłamie – powtórzyła Sara i usłyszała jego słowa: „ześlizgnęła ci się z palca. Pakowałaś jego maszynkę do golenia do jednej z tych małych kieszonek i po prostu się ześlizgnęła… idź na strych i sprawdź". Ale nie powiedziała tego Waltowi. Nie wiedział, że odwiedziła Johnny'ego.
Nie ma nic złego w odwiedzinach, stwierdził niepewnie jakiś głos w jej głowie.
Nie, ale jak zareagowałby Walt, gdyby się dowiedział, że wyrzuciła ślubną obrączkę do toalety. Mógłby nie zrozumieć tego nagłego przypływu strachu, który ją ogarnął i skłonił do takiego zachowania – strachu, który zauważyła w twarzach w gazecie i – do pewnego stopnia – w twarzy samego Johnny'ego. Nie, Walt mógł tego wcale nie zrozumieć. W końcu wyrzucenie obrączki do toalety pełne jest jakiegoś wulgarnego symbolizmu.
– W porządku. Nie kłamie. Ale ja w dalszym ciągu nie wierzę…
Sara przerwała mu:
– Popatrz na tych ludzi stojących za nim, Walt. Spójrz na ich twarze. O n i wierzą.
Walt przyjrzał się im niedbale.
– Jasne. Tak samo dzieciak wierzy magikowi – jak długo trwa sztuczka.
– Myślisz, że ten gość, ten Dussault, był -jak to się mówi -podstawiony? Piszą tu przecież, że on i Johnny nigdy się nie spotkali.
– Tylko w ten sposób sztuczka mogła się udać, Saro – tłumaczył jej cierpliwie. – Iluzjonista nic nie zyska, jeśli wyciągnie królika z klatki z królikami. Musi go wyciągnąć z kapelusza. Albo Johnny Smith coś wiedział, albo wyciągnął cholernie trafne wnioski z tego, jak ten Dussault zachowywał się na sali. Ale powtarzam, szanuję go za to. Ma przed sobą długą drogę. Jeśli zarobi na tym dolca, to chwała mu.
W tej chwili Sara nienawidziła go i pogardzała nim; pogardzała tym dobrym człowiekiem, za którego wyszła za maż. Pod pokrywką jego dobroci, stałości, łagodnego humoru, czaiło się płynące wyraźnie z samej głębi duszy przekonanie, że każdy człowiek marzy o wielkim numerze i chowa w zanadrzu jakąś niespodziankę. Tego ranka mógł nazwać Harrisona Fishera „zaśniedziałym konserwatystą", zaś wczoraj wieczorem śmiał się do łez z jego dowcipów o Gregu Stillsonie, zabawnym burmistrzu jakiejś Pipidówki, najwyraźniej na tyle szalonym, by kandydować jako niezależny w przyszłorocznych wyborach.
Nie, w świecie Waltera Hazletta nikt nie miał parapsycho-logicznych zdolności, nie było w nim bohaterów, panowała miłościwie doktryna – „należy zmieniać system od wewnątrz". Walt był dobrym człowiekiem, był stały, kochał ją i dziecko, lecz nagle dusza Sary krzyknęła o Johnny'ego i te pięć wspólnych lat, z których ich okradziono. O całe wspólne życie. O dziecko z nieco ciemniejszymi włosami.
– Lepiej ruszaj w drogę, kochany – powiedziała spokojnie. – Zwiążą ci tego twojego Timmonsa i będzie ci łyso.
– Jasne. – Walter uśmiechnął się. Mowa skończona, rozprawa odroczona. – Nie gniewasz się?
– Nie.
Przecież wiedział, gdzie jest obrączka. Wiedział.
Walt pocałował ją, prawą ręką obejmując lekko jej szyję. Na śniadanie jadł zawsze to samo, całował ją zawsze w ten sam sposób, a pewnego dnia pojadą do Waszyngtonu i na świecie nie ma ludzi ze zdolnościami parapsychicznymi.
W pięć minut później już go nie było. Wyjechał ich małym czerwonym pinto z Pond Street, jak zwykle przed odjazdem naciskając krótko klakson. Została sama z Dennym, który właśnie robił wszystko, by się udusić podczas próby zejścia z krzesełka.
– Źle to sobie wykombinowałeś, bracie. – Sara wyjęła tacę, zabezpieczającą krzesełko.
– Blub! – Denny'emu to wszystko najwyraźniej się nie spodobało.
Speedy Tomato, ich kot, wszedł do kuchni, poruszając się wdzięcznym krokiem młodego łobuziaka. Denny złapał go, wydając ciche cmoknięcia. Speedy położył uszy po sobie, sprawiał wrażenie zrezygnowanego.
Sara uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła sprzątać ze stołu. Inercja. Ciało w stanie spoczynku pozostaje w stanie spoczynku. Co tu mówić o tajemnicach Walta – ona też niejedno ukrywała. Nie miała zamiaru zrobić nic więcej, oprócz posłania Johnny'emu kartki na Boże Narodzenie. To najlepsze, najbezpieczniejsze rozwiązanie, ponieważ ciało wprawione w ruch będzie się poruszać. Tutaj żyje się jej nieźle. Przetrwała Dana, przetrwała Johnny'ego (odebrano go jej tak niesprawiedliwie, lecz tyle rzeczy na tym świecie jest niesprawiedliwych), przepłynęła przez własne, osobiste odmęty na spokojną wodę i na niej pozostanie. Ta słoneczna kuchnia wcale nie jest taka zła. Lepiej zapomnieć o jarmarkach, kołach fortuny i o twarzy Johnny'ego Smitha.