Выбрать главу

Stał i najpierw był przekonany, że to musi być płytkie pasmo lotnych piasków, w najgorszym razie nasypie mu się do butów, jeszcze jedna rzecz do opowiedzenia, kiedy go już znajdą.

Stał i wcale się nie bał, aż piasek sięgnął mu nad kolana. Wtedy zaczął walczyć, zapominając, że jeśli jesteś już wystarczająco głupi, by wleźć w lotne piaski, masz pozostać nieruchomo. Nim się zorientował, piasek sięgał mu już do pasa, a teraz dochodził do piersi i wciągał go niby wielkie żółte usta, utrudniał oddychanie; zaczął krzyczeć, ale nikt się nie pojawił, nie pojawił się nikt oprócz tłustej, rudej wiewiórki przy przewróconym drzewie; stanęła słupka na jego plecaku i przyglądała mu się błyszczącymi, czarnymi oczkami.

Piach sięgał już do szyi; czuł w nozdrzach jego ciężki zapach, krzyczał coraz cieniej i dyszał, bo piasek przygniatał mu pierś. Nad jego głową latały ptaki przekomarzając się, kłócąc i kpiąc, poprzez drzewa promienie słońca oświetlały ziemię jak włócznie błyszczącej miedzi, a piach dochodził już prawie do ust. Samotny, umrze samotny. Otworzył usta, by krzyknąć po raz ostatni, i nie mógł krzyknąć, bo piach wsypał mu się do gardła, czuł go na języku, przelatywał cienkimi strumyczkami pomiędzy zębami, ł y k a ł piach i nigdy nie wydał z siebie ostatniego krzyku…

Johnny wyszedł z transu oblany zimnym potem, pokryty gęsią skórką; w dłoniach mocno ściskał szalik, oddychał szybko, urywanie. Rzucił go na podłogę – szalik leżał tam jak skręcony, martwy wąż. Nigdy już go nie dotknie. Ojciec wsadzi go do koperty i odeśle nadawcy.

Lecz teraz, dzięki Bogu, listy przychodziły coraz rzadziej. Szaleńcy znaleźli nowe obiekty, na których mogli skupić swe prywatne i publiczne obsesje. Dziennikarze zaniechali telefonów z prośbą o wywiady, częściowo dlatego, że zmienili i zastrzegli numer telefonu, a częściowo dlatego, że przestał już być atrakcją.

Roger Dussault napisał długi, gniewny artykuł do swej gazety, której był gwiazdą. Całą sprawę nazwał okrutnym, niesmacznym oszustwem. Według niego Johnny z pewnością zbadał przeszłość większości dziennikarzy, którzy pojawili się na konferencji prasowej, tak na wszelki wypadek. Przyznał, że rzeczywiście jego siostra, Ann, miała przezwisko Terry. Umarła młodo i amfetamina mogła mieć z tym coś wspólnego. Ale o tym mógł dowiedzieć się każdy, jeśli tylko chciał. W jego artykule wszystko układało się w logiczną całość. Dussault nie wyjaśniał, jak Johnny, który przecież nie wychodził ze szpitala, zdobył te „dostępne" informacje, ale ten fakt większość czytelników mogła spokojnie przeoczyć. Samego Johnny'ego nie obeszło to w najmniejszym stopniu. Sprawa została zamknięta, a nie miał zamiaru zaczynać nowych. Co dobrego wynikłoby, gdyby napisał do kobiety, która wysłała mu szalik, że jej brat utonął, krzycząc w lotnych piaskach, bo poszedł w niewłaściwą stronę, żeby się wysiusiać? Czy to by ją uspokoiło? Czy lepiej by się jej po tym żyło?

Dzisiejsza poczta składała się zaledwie z sześciu listów. Rachunek za elektryczność. Kartka od kuzyna Herba z Oklahomy. Jakaś kobieta przesłała mu krucyfiks ze złotym podpisem na nogach Chrystusa: „Made in Taiwan". Krótki liścik od Sama Weizaka. I mała koperta z adresem zwrotnym, na widok którego mrugnął ze zdumienia i usiadł prosto: S. Hazlett, 12 Pond Street, Bagnor.

Sara. Johnny rozdarł kopertę.

Dostał od niej kartkę z wyrazami współczucia w dwa dni po pogrzebie matki. Na kartce, zdecydowanym, pochyłym pismem widniały słowa: Johnny – bardzo mi przykro z powodu tego, co się zdarzyło. Słyszałam w radiu, że Twoja matka odeszła… Z pewnych powodów wydaje mi się nie w porządku, że Twoje prywatne nieszczęście stało się własnością publiczną. Może nie pamiętasz, ale rozmawialiśmy trochę o Twojej mamie w noc przed wypadkiem. Zapytałam Cię, co by zrobiła, gdybyś przyprowadził do domu upadłą katoliczkę, a Ty powiedziałeś, że uśmiechnęłaby się, przywitała mnie i wsunęła mi w rękę traktaty. Po Twym uśmiechu poznałam, jak Ją kochasz. Od Twojego ojca wiem, jak się zmieniła, ale zmiany te spowodowała przede wszystkim Jej miłość do Ciebie; po prostu nie mogła zaakceptować tego, co się stało. I w końcu, jak przypuszczam, Jej wiara została nagrodzona. Proszę, przyjmij wyrazy najszczerszego współczucia i jeśli jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić, teraz lub w przyszłości, możesz liczyć na swą przyjaciółkę – Sarę.

Odpowiedział tylko na ten list, dziękując jej zarówno za kartkę, jak i za pamięć. Uważnie dobierał słowa w obawie, że może się zdradzić i powiedzieć coś niestosownego. Sara była mężatką, tego nie mógł już zmienić. Ale pamiętał ich rozmowę o matce oraz bardzo wiele z tego, co zdarzyło się tamtej nocy. Jej kartka przywróciła do życia ten ich wieczór i odpowiedział jej gorzkosłodkimi słowami, w których więcej było jednak goryczy. Ciągle kochał Sarę Bracknell i stale musiał przypominać sobie, że jego Sara Bracknell nie istnieje, zastąpiona przez kobietę o pięć lat starszą, matkę małego chłopca.

Wyjął z koperty pojedynczą kartkę papieru i przejrzał ją szybko. Sara z synkiem szykowali się do podróży do Kennenbunk, gdzie mieli spędzić tydzień u jej przyjaciółki, z którą dzieliła pokój w akademiku na drugim i trzecim roku studiów. Koleżanka nazywała się Stephanie Carsleight, a teraz była panią Stephanie Constantine. Sara pisała, że Johnny może ją sobie przypomina, ale on jej nie pamiętał. W każdym razie Walt wsiąkł na trzy tygodnie w Waszyngtonie, gdzie pojechał w interesach republikanów i swej firmy, i Sara myślała, że może uda się jej wygospodarować popołudnie i przyjechać do Pownal, żeby zobaczyć Johnny'ego i Herba.

Będę pod telefonem u Stephanie, 814-6219, pomiędzy siedemnastym a dwudziestym trzecim października. Oczywiście, jeśli z jakichkolwiek powodów moja wizyta miałaby sprawić Ci przykrość, zadzwoń do mnie albo tu, albo do Kennenbunk, i po prostu powiedz. Zrozumiem. Z wyrazami miłości dla Was obu – Sara.

Trzymając list w jednej ręce, Johnny spojrzał na rosnący za podwórkiem las, który najwyraźniej w ciągu ostatniego tygodnia zdążył już poczerwienieć i ozłocić się. Wkrótce liście zaczną opadać, a potem przyjdzie zima.

Z wyrazami miłości dla Was obu – Sara. Johnny z namysłem przesunął kciukiem po literach. Lepiej byłoby nie dzwonić, nie pisać, nie robić nic, pomyślał. Zrozumiałaby go. Jak z kobietą, która przysłała szalik – co dobrego mogło z tego wyniknąć? Po co budzić licho? Może i Sara użyła tego zakończenia – Z wyrazami miłości – bezmyślnie, ale on by tego nie potrafił. Nie pogodził się z przeszłością. Jego czas został nagle zatrzymany, zamknięty i zniszczony. Według jego wewnętrznego zegara jeszcze pół roku temu Sara była jego dziewczyną. Intelektualnie pogodził się ze śpiączką i utratą lat, natomiast uczucia uparcie nie słuchały intelektu. Już odpowiedź na jej kartkę z kondolen-cjami sprawiła mu trudność, jednak z listem jest tak, że zawsze można go pognieść, wyrzucić i zacząć od nowa, jeśli zmierza w nie chcianym kierunku, jeśli przekracza granice przyjaźni -jedynego związku, jaki wolno im było teraz utrzymywać. Jeśli ją zobaczy, może powiedzieć albo zrobić coś głupiego. Lepiej nie odpowiadać. Lepiej o wszystkim zapomnieć.

Ale odpowie, pomyślał. Odpowie i zaprosi ją do siebie.

Zakłopotany włożył kartkę do koperty.

Promień słońca odbił się od błyszczącego chromu, zagrał na nim i uderzył go w oczy. Podjazdem jechał osobowy ford. Johnny zmrużył oczy, próbując zobaczyć, czy to samochód jakiegoś znajomego. Rzadko miewał tu towarzystwo. Listów przychodziło wiele, ale ludzie pojawili się u niego tylko trzy czy cztery razy. Pownal było małe i z trudem znajdowało się je na mapie. Jeśli samochód należał do jakiegoś amatora wrażeń, Johnny miał zamiar odesłać go z powrotem, najuprzejmiej jak się da, lecz stanowczo. Taką radę dał mu na pożegnanie Weizak. I była to dobra rada, myślał.