Выбрать главу

„Nie daj się wrobić w rolę dyżurnego guru, John. Odmów z góry, to zapomną. Najpierw będzie ci się to wydawało okrutne – większość z nich to ludzie zagubieni, mający wiele problemów i najlepsze intencje – ale to sprawa twojego życia, ocalenia prywatności. Bądź stanowczy." Więc Johnny był stanowczy.

Ford skręcił we wjazd między szopą a sagami narąbanego drzewa. Wówczas John zobaczył nalepkę Hertza w rogu przedniej szyby. Z samochodu wysiadł bardzo wysoki mężczyzna w nowych dżinsach i czerwonej, wzorzystej koszuli, która wyglądała, jakby kupił ją pięć minut temu, i rozejrzał się dookoła. Sprawiał wrażenie mieszczucha, który wie, że w Nowej Anglii nie ma już wilków i pum, ale mimo wszystko chce się upewnić. Facet z miasta. Spojrzał na ganek, zobaczył Johnny'ego i podniósł dłoń w powitalnym geście.

– Dobry wieczór – powiedział. Mówił także z płaskim akcentem z miasta. Brooklyn, pomyślał Johnny. Brzmiało to tak, jakby zasłaniał sobie usta papierowymi serwetkami.

– Cześć – powitał go. – Zgubił się pan?

– Rany, mam nadzieję, że nie. – Gość podszedł do prowadzących na ganek schodków. – Pan jest albo John Smith, albo jego brat bliźniak.

Johnny uśmiechnął się.

– Nie mam brata, więc chyba trafił pan pod właściwy adres. Czym mogę panu służyć?

– Być może moglibyśmy pomóc sobie nawzajem. – Gość wszedł po schodkach i wyciągnął dłoń. Johnny potrząsnął nią.

– Nazywam się Richard Dees. Magazyn Inside View.

Miał modną fryzurę; jego spadające na uszy włosy były białoszare. Rozbawiony Johnny dostrzegł, że ufarbował je na siwo. Co można powiedzieć o człowieku, który mówi tak, jakby trzymał przy ustach papierowe serwetki i farbuje sobie włosy na siwo?

– Widział pan kiedyś nasz magazyn?

– Owszem. Sprzedają go przy kasach w naszym sklepie. Nie udzielę panu wywiadu. Przykro mi, że jechał pan na darmo aż tutaj.

Inside View, oczywiście, sprzedawali w sklepie. Tytuły niemal wyskakiwały z tekstów drukowanych na tanim papierze i próbowały pobić czytelnika: ZROZPACZONA MATKA PŁACZE – DZIECKO ZABITE PRZEZ POTWORY Z KOSMOSU. JEDZENIE, KTÓRE TRUJE CI DZIECI. DWUNASTU JASNOWIDZÓW PRZEWIDUJE TRZĘSIENIE ZIEMI W KALIFORNII W 1978 ROKU.

– No, nie mieliśmy na myśli wywiadu – powiedział Dees. – Czy mogę usiąść?

– Doprawdy, ja…

– Panie Smith, przyleciałem do pana aż z Nowego Jorku, a z Bostonu leciałem maleńkim samolotem i przez całą drogę zastanawiałem się, co będzie z żoną, jeśli umrę, nie zostawiając testamentu.

– Linie Portland-Bagnor? – uśmiechnął się Johnny.

– Dokładnie.

– W porządku. Podziwiam pana odwagę i zaangażowanie w pracy. Wysłucham pana, ale daję panu kwadrans. Powinienem sypiać po południu. – Było to małe kłamstwo w dobrej sprawie.

– Piętnaście minut powinno najzupełniej wystarczyć. – Dees pochylił się. – To tylko przypuszczenie, ale moim zdaniem pana długi wynoszą około dwustu tysięcy dolarów. Tyle może pan sobie co najwyżej wymarzyć, prawda?

Johnny przestał się uśmiechać.

– Moje długi, jeśli jakieś mam, są moją prywatną sprawą.

– Oczywiście, jasne, pewnie. Nie chciałem pana urazić, panie Smith. Inside View pragnie oferować panu pracę. Bardzo popłatną.

– Nie. W żadnym wypadku.

– Jeśli tylko pozwoli pan sobie wyjaśnić…

– Nie praktykuję jasnowidztwa – kategorycznie stwierdził Johnny. – Nie jestem ani Jeanne Dixon, ani Edgarem Cayce czy Alexem Tannousem. Skończyłem z tym definitywnie. I ostatnią rzeczą, której pragnę, to zacząć od początku.

– Czy poświęci mi pan krótką chwilę?

– Panie Dees, pan najwyraźniej nie rozumie, o co…

– Małą chwilkę. – Dees uśmiechnął się rozbrajająco.

– A w ogóle jak pan się dowiedział, gdzie jestem?

– Mamy swego człowieka w gazecie ze środkowego Maine, w Journalu z Kennebec. Poinformowano nas, że chociaż znikł pan z pola widzenia, najprawdopodobniej mieszka pan z ojcem.

– I pewnie powinienem im za to podziękować, co?

– Jasne – zgodził się natychmiast Dees. – Założę się, że pan im podziękuje, kiedy pozna szczegóły. Czy można?

– W porządku, ale nie zamierzam zmieniać zdania tylko dlatego, że przyleciał pan tu Liniami Panika.

– Cóż, co tylko pan zechce. To wolny kraj, prawda? Jasne, że wolny. Jak pan przypuszczalnie wie, Inside View specjalizuje się w przedstawianiu faktów przez osoby obdarzone talentami parapsychologicznymi. Żeby nie skłamać, nasi czytelnicy mają na tym punkcie najprawdziwszego fioła. Nakład magazynu wynosi trzy miliony na tydzień. Trzy miliony czytelników w tygodniu, jak to się panu podoba? Jesteśmy na topie. A jak to zrobiliśmy? Nastawiamy się na wysokiej klasy duchowe…

– Bliźniaki pożarte przez niedźwiedzia ludojada – burknął Johnny.

Dziennikarz wzruszył ramionami.

– No cóż, taki już jest ten świat, czyż nie? Trzeba informować ludzi również o tego rodzaju rzeczach. Mają prawo wiedzieć. Ale na każdą sensację przypadają trzy materiały o tym, jak bez cierpień stracić na wadze, jak uczynić seks szczęśliwym dla obu stron, jak lepiej poznać Boga…

– Pan wierzy w Boga?

– Prawdę mówiąc, nie wierzę. – Dees znów uśmiechnął się swym zniewalającym uśmiechem. – Lecz przecież żyjemy w największym i najbardziej demokratycznym kraju na świecie, prawda? Każdy tu jest panem swej duszy. Nie, istotne jest to, że nasi czytelnicy wierzą w Boga. Wierzą w anioły i cuda…

– I w egzorcyzmy, i w diabły, i w Czarne Msze…

– Tak, tak, tak. Już pan chwyta. Są zorientowani na d u c h o w o ś ć. Wierzą w te parapsychologiczne brednie. Podpisaliśmy kontrakty z dziesięcioma jasnowidzami, w tym z Kathleen Nolan, najsłynniejszą amerykańską prorokinią. Chcemy zaproponować panu podobną umowę, panie Smith.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Co to oznacza dla pana? Pana zdjęcie wraz z krótkim tekstem będzie się pojawiać mniej więcej dwanaście razy na rok, w naszych wydaniach dotyczących parapsychologii. Dziesięciu najsłynniejszych jasnowidzów z Inside View przepowiada drugą kadencję Forda, tego rodzaju rzeczy. Przygotowujemy zawsze wydanie noworoczne, a na każdego Czwartego Lipca jest dodatkowe wydanie o Ameryce w następnym roku – zamieszczamy w nim mnóstwo istotnych informacji, krótkie dane o polityce zagranicznej, ekonomii, plus inne dodatkowe materiały.

– Nie sądzę, żeby mnie pan zrozumiał – powiedział Johnny. Mówił powoli, jakby tłumaczył coś dziecku. – Kilka razy zdarzyły mi się ataki z wizjami – sądzę, że pan użyłby słów „widziałem przyszłość" – ale nie mam nad tym żadnej kontroli. Równie dobrze mógłbym przewidzieć drugą kadencję Forda -jeśli w ogóle będzie coś takiego – co wydoić byka.

Dees sprawiał wrażenie rozbawionego.

– A kto mówi, że ma pan coś przewidywać? Nasi redaktorzy piszą wszystkie teksty.

– Nasi…? – Johnny gapił się na dziennikarza, zszokowany.

– Oczywiście – powiedział niecierpliwie Dees. – Proszę posłuchać, przez ostatnie kilka lat jednym z naszych najlepszych ludzi był Frank Ross, facet, który specjalizuje się w klęskach żywiołowych. Strasznie fajny gość, ale – Jezu Chryste! – on rzucił szkołę w dziewiątej klasie! Przesłużył dwie rundy w armii i kiedy go znaleźliśmy, zamiatał przystanki autobusowe u Greyhounda i Dworzec Portowy w Nowym Jorku. Czy pan sądzi, że pozwolilibyśmy pisać mu własne teksty? Frank nie umie się podpisać bez błędu!