Выбрать главу

ROZDZIAŁ 15

l

Kiedy zastanawiał się nad tym później, Johnny myślał zawsze, że to, iż w końcu – niemal dokładnie pięć lat po jarmarku – kochał się z Sara, miało wiele wspólnego z wizytą Richarda Deesa, faceta z Inside View. Fakt, że w końcu poddał się, zadzwonił do niej i zaprosił do domu, nie był niczym więcej niż tylko wyrazem tęsknoty za kimś sympatycznym, kto zatarłby niemiłe wrażenie poprzedniej wizyty. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył.

Zadzwonił do Kennenbunk i odezwała się dziewczyna, z którą kiedyś Sara mieszkała. Poinformowała go, że Sara zaraz podejdzie do telefonu. Johnny usłyszał stuk odkładanej słuchawki i na chwilę zapadła cisza; pomyślał wtedy (nie całkiem serio), że mógłby przerwać połączenie i przeszłość zostałaby zamknięta na zawsze. A później usłyszał głos Sary.

– Johnny? To ty?

– Zawsze ten sam.

– Jak się miewasz?

– Nieźle. A ty?

– Doskonale. Cieszę się, że zadzwoniłeś. Nie… nie wiedziałam, czy się odezwiesz.

– I ciągle wąchasz tę wstrętną kokainę?

– Nie. Przerzuciłam się na heroinę.

– Mały jest z tobą?

– Jasne. Nigdzie się bez niego nie ruszam.

– No, to czemu nie wybierzecie się tu któregoś dnia, przed powrotem na północ?

– Bardzo bym chciała, Johnny. – Głos Sary był taki serdeczny.

– Tata pracuje w Westbrook, a ja pełnię funkcję szefa kuchni i jego pomagierów. Wraca do domu około wpół do piątej, jemy koło wpół do szóstej. Zapraszam cię na kolację, ale ostrzegam – cała moja kuchnia opiera się na franko-amerykańskim spaghetti.

Sara zachichotała.

– Przyjmuję zaproszenie. Kiedy byłoby ci najwygodniej?

– Co robisz jutro albo pojutrze?

– Najlepiej jutro – powiedziała po króciutkim wahaniu. – Do zobaczenia.

– Uważaj na siebie.

– Ty też.

Johnny odłożył słuchawkę z namysłem, podniecony i – bez żadnego powodu – pełen poczucia winy. Ale nie sposób zmusić się do tego, by nie myśleć, prawda? A jego mózg pragnął teraz zastanawiać się nad tym, co zapewne najlepiej byłoby zostawić w spokoju.

No cóż, wie wszystko, co powinna wiedzieć. Wie, o której tata wraca do domu – i nie musi wiedzieć nic więcej.

Jego mózg odpowiedział na to: „A co masz zamiar zrobić, jeśli pojawi się w południe?"

– Nic – odparł mu Johnny, nie bardzo w to wierząc. Sama myśl o Sarze, o tym, jak układają się jej usta, o podniesionych w górę kącikach zielonych oczu, sprawiała, że czuł się słaby, bezwolny i zrezygnowany.

Poszedł do kuchni i zaczął niespiesznie przygotowywać kolację tylko dla dwóch osób. Duet ojca z synem. Nie było wcale tak źle. Powoli wracał do zdrowia. Rozmawiał z ojcem o czterech i pół roku, które stracił, i o matce – obchodzili ten temat ostrożnie, ale za każdym razem zbliżali się do tego, co najważniejsze, jak po spirali. Niekoniecznie chcieli wszystko zrozumieć, ale przynajmniej próbowali się z tym oswoić. Nie, nie było wcale tak źle. W ten sposób doprowadzali sprawy do końca. Obydwaj. Niestety wszystko skończy się w styczniu, kiedy pojedzie do Cleaves Mills i zacznie uczyć. Przed tygodniem dostał od Dave'a Pelsena umowę na pół roku, podpisał ją i odesłał. Co wtedy zrobi ojciec? Będzie musiał nadal żyć, myślał Johnny. Ludzie umieli to robić doskonale – żyć mimo szczególnych dramatów, mimo wielkich przeżyć. Będzie przyjeżdżał w odwiedziny tak często, jak tylko się da, na każdy weekend, jeśli uzna to za wskazane. Tak wiele rzeczy zmieniło się dla niego tak szybko, że mógł tylko iść przed siebie powoli, uważając na każdy krok jak ślepiec w pokoju, którego nie zna.

Włożył pieczeń do piecyka, poszedł do dużego pokoju, włączył telewizor i zaraz go wyłączył. Dziecko, pomyślał. Jeśli przyjedzie wcześniej, dziecko spełni rolę przyzwoitki. Więc wszystko w porządku. Jest gotów na każdą ewentualność.

Więc czemu cały czas myśli, czemu zastanawia się nad tym i czuje się tak niepewnie?

2

Przyjechała następnego dnia, piętnaście po dwunastej. Hałaśliwy, mały, czerwony pinto przetoczył się po podjeździe i stanął przed domem. Sara wysiadła. Była wysoka i piękna, jej ciemno-blond włosy powiewały na łagodnym październikowym wietrze.

– Cześć, Johnny – zawołała, podnosząc rękę.

– Sara! – Wyszedł ją powitać. Uniosła twarz; pocałował ją lekko w policzek.

– Tylko jeszcze wyciągnę pana i władcę – powiedziała, otwierając drzwi od strony pasażera.

– Pomóc ci?

– Ależ nie, doskonale radzimy sobie razem, prawda, Denny? No, wyłaź, mały. – Zręcznie odpięła pasy przytrzymujące tłustego, małego chłopca w jego foteliku i wyjęła go z samochodu. Denny rozejrzał się po podwórku z niesamowitym, uroczystym zainteresowaniem, a potem jego oczy spoczęły na Johnnym i znieruchomiały. Uśmiechnął się.

– Baa! – powiedział i pomachał rączkami.

– Chyba chce do ciebie – stwierdziła Sara. – To niezwykłe. Denny odziedziczył rozsądek po swym ojcu, republikaninie. Jest trochę sztywny. Chcesz wziąć go na ręce?

– Jasne – odpowiedział z widocznym powątpiewaniem. Sara uśmiechnęła się serdecznie.

– Nie bój się, nie złamie się ani go nie upuścisz. – Podała synka Johnny'emu. – A jeśli go nawet upuścisz, prawdopodobnie odbije się od ziemi i znów wpadnie ci w ręce jak kauczukowa piłeczka. Obrzydliwie tłusty dzieciak.

– Jo, jo! – gaworzył Denny. Jedną ręką nonszalancko objął Johnny'ego za szyję i z zadowoleniem przyjrzał się matce.

– To doprawdy zdumiewające. Nigdy nie traktuje tak ludzi… Johnny? J o h n n y?

Kiedy dziecko chwyciło go rączką za szyję, Johnny poczuł, jak przepływa po nim strumień mieszanych uczuć niczym fala ciepłej wody. Nie było w nich nic mrocznego, nic niepokojącego. Wszystko wydawało się bardzo proste. Dziecko nie myślało jeszcze o przyszłości. Nie wiedziało nic o trudnościach. I nie myślało słowami, lecz wyraźnymi obrazami: ciepło, sucho, matka, człowiek, którym był on sam.

– Johnny? – Sara patrzyła na niego, przestraszona.

– Hmmm?

– Czy wszystko w porządku?

Pyta mnie o Denny'ego, zorientował się. Czy wszystko w porządku z Dennym? Czy widzę jakieś trudności? Jakieś kłopoty?

– Naturalnie – rzekł. – Jeśli chcesz, możemy wejść do środka, ale ja zazwyczaj leniuchuję na ganku. Już niedługo cały dzień będziemy spędzać przy piecu.

– Świetnie, zwłaszcza że Denny sprawia wrażenie, jakby koniecznie chciał się wyrwać na podwórze. Mówi, że to w s p a n i a ł e podwórze. Prawda, mały? – Zwichrzyła mu włosy na głowie i malec roześmiał się.

– Nic mu się nie stanie?

– Jeśli tylko nie spróbuje jeść tych kawałków drewna.

– Rąbałem drzewo do pieca – powiedział Johnny, stawiając małego na ziemi tak ostrożnie, jakby był wazą z epoki Ming. – Doskonałe ćwiczenie.

– A ty jak się miewasz? Fizycznie?

– Myślę – Johnny przypomniał sobie, jak łatwo dał radę Richardowi Deesowi przed kilkoma dniami – że mam się tak dobrze, jak tylko można sobie tego życzyć.

– To świetnie. Kiedy widziałam cię ostatnim razem, byłeś w nie najlepszej formie. Skinął głową.

– To te operacje.

– Johnny?

Spojrzał na Sarę i znów poczuł tę dziwną mieszaninę namysłu, winy i czegoś w rodzaju oczekiwania wypełniającego jego ciało. Patrzyła mu w twarz, spojrzenie miała szczere i przyjazne.

– Tak?

– Pamiętasz? Pamiętasz obrączkę? Kiwnął głową.

– Była tam, gdzie powiedziałeś. Wyrzuciłam ją.