Zaprosił ją do kina – w „Abażurze" grali Obywatela Kane'a – a ona przyjęła jego zaproszenie. Bawiła się dobrze i myślała: „Nic wielkiego". Kiedy pocałował ją na dobranoc, sprawiło jej to przyjemność. „Żaden z niego Errol Flynn." Uśmiechała się, kiedy gadał w swoim stylu, i myślała: „Kiedy dorośnie, chciałby być Henrym Youngmanem".
Tego samego wieczora, siedząc w pokoju i oglądając kino nocne – Betty Davis grała wstrętną sukę i obchodziła ją wyłącznie własna kariera – Sara przypomniała sobie, o czym wtedy myślała, i zamarła z zębami wbitymi w jabłko, takie to było niesprawiedliwe.
Głos, który nie odzywał się już prawie przez rok – nie tyle głos sumienia, co rozsądku – przemówił nagle: „Zastanawiasz się, że on to nie Dan, co? Co?"
Nie, upewniała się, teraz już całkiem wstrząśnięta. Przecież w ogóle nie myślę już o Danie. To… to się zdarzyło dawno temu.
„Pieluszki – odpowiedział głos – to pieluszki były dawno temu. Dan odszedł wczoraj."
Nagle Sara zdała sobie sprawę, że jest późna noc, że siedzi w mieszkaniu zupełnie sama i ogląda film, który jej w ogóle nie obchodzi, i że robi to, bo łatwiej jest robić to niż myśleć; myślenie jest takie nudne, kiedy myślisz tylko o sobie i swej utraconej miłości.
Teraz była już b a r d z o wstrząśnięta.
Wybuchnęła płaczem.
Johnny zaprosił ją po raz drugi i trzeci i przyjęła jego zaproszenie, i wtedy zrozumiała, kim była, kim się stała. Właściwie nie mogła uznać, że ma następnego faceta, bo to nie było tak. Sara była inteligentna i ładna i kiedy skończyła z Danem, mężczyźni często próbowali się z nią umawiać, ale przyjmowała tylko zaproszenia na hamburgera od współlokatora Dana. Teraz dopiero zdała sobie sprawę (z obrzydzeniem złagodzonym nieco poczuciem humoru), że chodziła na te nic, ale to nic nie znaczące spotkania tylko po to, by wyciągnąć z biedaka wszystko, co wiedział o Danie.
Większość jej koleżanek ze szkoły po maturze znikła z horyzontu. Bettye Hackman wyjechała z Korpusem Pokoju do Afryki, rozczarowując tym strasznie członków swej bogatej, zasiedziałej w Bangor rodziny; czasami Sara zastanawiała się, co Ugandyjczycy myślą o Bettye i jej białej, nigdy nie opalającej się skórze, o jej popielatoblond włosach i zimnej, posągowej urodzie. Deenie Stubbs podjęła dalsze studia w Houston. Rachel Jurgens wyszła za swojego chłopaka i właśnie oczekiwała dziecka gdzieś w dziczy zachodniego Massachusetts.
Nieco oszołomiona, Sara musiała zgodzić się z wnioskiem, że Johnny Smith był pierwszym przyjacielem, którego zdobyła od wielu, wielu miesięcy – a przecież w ostatniej klasie wybrano ją najpopularniejszą dziewczyną szkoły. Umówiła się na randki z kilkoma innymi nauczycielami z Cleaves tylko po to, by nabrać dystansu do sprawy. Jednym z nich był Gene Sedecki – nowy nauczyciel matematyki, doświadczony nudziarz. Drugi, George Rounds, próbował natychmiast zaciągnąć ją do łóżka, więc dała mu w twarz – a nazajutrz okazał się wystarczająco bezczelny, by mrugnąć do niej na korytarzu.
Johnny natomiast był zabawny i w jego towarzystwie czuła się swobodnie. Pociągał ją seksualnie – jak mocno, tego nie mogła uczciwie ocenić, przynajmniej na razie. Tydzień temu, po piątkowym zjeździe nauczycieli w Waterville, zaprosił ją wieczorem do siebie, na spaghetti. Sos syczał na patelni, a on wyskoczył do sklepu i wrócił z dwiema butelkami jabłecznika. Zupełnie w jego stylu, jak ogłaszanie światu, że idzie zrobić siusiu.
Po kolacji oglądali telewizję, a potem doszło do pieszczot i Bóg jeden wie, jak by się t o skończyło, gdyby nie pojawili się jego przyjaciele, wykładowcy z uniwersytetu, którzy przynieśli studium o swobodach akademickich. Chcieli, żeby Johnny się temu przyjrzał i wypowiedział swoje zdanie. Johnny przyjrzał się i wypowiedział swoje zdanie, chociaż mniej entuzjastycznie, niż było to w jego stylu. Sara dostrzegła to i poczuła ciepłą, tajemną radość, a ból między nogami, ból niespełnienia, też ją ucieszył, lecz tej nocy nie mordowała go prysznicem.
Odwróciła się od okna i podeszła do sofy, na której Johnny zostawił maskę.
– Szczęśliwego Halloween – parsknęła i roześmiała się.
– Co? – zawołał Johnny
– Powiedziałam, że jeśli zaraz nie wyjdziesz, jadę bez ciebie.
– Już wychodzę!
– Wspaniale!
Przesunęła palcem po masce, fizjonomii jednocześnie doktora Jekylla i pana Hyde'a; lewa połowa była sympatycznym obliczem doktora Jekylla, prawa – okrutną, nieludzką twarzą Hyde'a. Do czego dojdziemy na Święto Dziękczynienia, pomyślała. A na Boże Narodzenie?
Myśl o tym spowodowała, ze przebiegł ją nieznaczny dreszcz podniecenia. Lubiła Johnny'ego. Był zwykłym, sympatycznym facetem.
Jeszcze raz spojrzała na maskę; straszliwy Hyde wyrastał z twarzy Jekylla jak rak. Pomalowano go farbą fluorescencyjną, żeby świecił w ciemności.
Co to znaczy: zwykły? Nikt. Nic. Niekoniecznie. Gdyby był zwyczajny, jak mógłby planować, że wejdzie w tej masce do świetlicy i uda mu się zachować dyscyplinę? Jakim cudem dzieciaki nazywające go Frankensteinem lubiły go i ceniły? Co to znaczy: zwykły?
Pojawił się Johnny, odsuwając na bok plecioną zasłonę, oddzielającą pokój gościnny od sypialni i łazienki.
Jeśli dziś w nocy zaproponuje mi łóżko, to chyba się zgodzę.
Ta myśl była miła jak powrót do domu.
– Dlaczego się uśmiechasz?
– Tak sobie – odpowiedziała, rzucając maskę z powrotem na sofę.
– Nieprawda. Myślałaś o czymś miłym?
– Johnny – Sara oparła dłoń na jego piersi, wspięła się na palce i delikatnie pocałowała go w policzek – o pewnych rzeczach się nie mówi. Idziemy?
2
Zatrzymali się na chwilę na dole. Johnny zapinał swą dżinsową kurtkę; wzrok Sary znów przyciągnął plakat z napisem STRAJK, zaciśniętą pięścią i płomiennym tłem.
– Będziemy mieli kolejny w tym roku strajk studencki – powiedział Johnny, kiedy zorientował się, na co patrzy dziewczyna.
– Wojna?
– Tym razem to tylko część problemu. Wietnam, walka o swobody obywatelskie i to brutalne stłumienie buntu na uniwersytecie Kent State zdołały pobudzić do działania więcej studentów niż cokolwiek innego. Chyba jeszcze nigdy nie było tak mało dupków, zajmujących miejsca na uniwersytecie.
– Co to znaczy, dupków?
– Tych, którzy studiują, żeby zdobyć tytuł i nie interesują się działaniem systemu; wiedzą tylko tyle, że kiedy skończą, ten system da im pracę za dziesięć tysięcy dolarów rocznie. Dupek to student, który ma w dupie wszystko i dba wyłącznie o własną skórę. To się skończyło. Nadchodzą wielkie zmiany.
– Takie to dla ciebie ważne, chociaż sam już nie jesteś studentem?
Johnny wyprostował się.
– Szanowna pani, jestem absolwentem. Smith, rocznik 70. Wypijmy po kufelku za dobre, stare Maine. Sara uśmiechnęła się.
– Chodź, idziemy. Chcę się przejechać na karuzeli, nim zamkną ją na noc.
– Doskonale. – Johnny wziął ją pod rękę. – Tak się złożyło, że mam twój samochód zaparkowany zaraz za rogiem.
– I osiem dolców. Wieczór zapowiada się bombowo.
Na niebie wisiały chmury, ale nic nie zwiastowało deszczu i jak na koniec października było dość ciepło. Johnny objął ją ramieniem i Sara przytuliła się do niego.
– Wiesz, strasznie dużo o tobie myślę. – Powiedział to prawie obojętnym tonem. Prawie. Serce Sary zwolniło nagle, a później przyspieszyło na kilkanaście uderzeń.
– Doprawdy?
– Mam wrażenie, że ten facet, ten Dan… on cię zranił, prawda?
– Nie wiem, co mi zrobił – odpowiedziała mu zgodnie z prawdą. Mrugające żółte światło, od którego oddalili się już o przecznicę, wciąż rzucało na beton chodnika ich cienie, pojawiające się i znikające.