Выбрать главу

– Będzie spał jeszcze pół godziny.

– Naprawdę? – uśmiechnął się Johnny. – To może i ja się zdrzemnę? Palcami stóp przesunęła po jego nagim brzuchu.

– Ani mi się waż – powiedziała.

Więc zrobili to jeszcze raz i tym razem ona była na górze, w pozie niemal modlitewnej, z pochyloną głową; włosy zsunęły się jej na twarz i ukryły ją. Zrobili to powoli. A później wszystko się skończyło.

5

– Saro…

– Nie, Johnny. Lepiej nic nie mów. Nasz czas się skończył.

– Miałem zamiar powiedzieć, że jesteś piękna.

– Piękna?

– Tak – wyszeptał. – Moja droga Sara.

– Czy zapłaciliśmy za wszystko? Johnny uśmiechnął się.

– Zrobiliśmy, co tylko możliwe.

6

Kiedy Herb wrócił z Westbrook do domu, nie był zaskoczony obecnością Sary. Powitał ją, pozachwycał się dzieckiem, a później zganił ją za to, że nie przywiozła go wcześniej.

– Ma twoje włosy i cerę – rzekł. -I chyba będzie miał twoje oczy, kiedy skończą zmieniać kolor.

– Żeby tylko miał głowę ojca – powiedziała Sara. Na niebieską wełnianą sukienkę naciągnęła fartuch. Na dworze słońce już zachodziło. Jeszcze dwadzieścia minut i zrobi się ciemno.

– Wiesz, że gotowanie należy do obowiązków Johnny'ego?

– Nie mogłem jej powstrzymać. Przyłożyła mi lufę do skroni.

– No, może to i dobrze – stwierdził Herb. – Choćbyś się nie wiem jak starał, i tak wszystko smakuje jak franko-amerykań-skie spaghetti.

Johnny zamachnął się na niego gazetą i Denny dostał ataku śmiechu. Wysoki, przenikliwy dźwięk zdawał się przewiercać dom na wylot.

Czy on wie, zastanawiał się Johnny. Czuję, że można to odczytać wprost z mojej twarzy. A potem, kiedy patrzył, jak ojciec szuka w szafce przy drzwiach jego zabawek z dzieciństwa, których nigdy nie pozwolił Verze wyrzucić, przyszła mu do głowy zaskakująca myśclass="underline" „Może on rozumie?"

W trakcie obiadu Herb pytał S arę, co Walt robi w Waszyngtonie. Opowiedziała mu o konferencji, w której uczestniczy, dotyczącej wniosku Indian o prawa do ziemi. Rozmowy republikanów były na razie tylko próbą wybadania gruntu.

– Większość ludzi, z którymi się spotyka, sądzi, że jeśli w przyszłym roku nominację dostanie Reagan, a nie Ford, będzie to oznaczało śmierć partii. A jeśli nasza stara, dobra partia padnie, to Walt straci szansę kandydowania na miejsce Billa

Cohena w 1978 roku, kiedy Cohen przeniesie się na miejsce Billa Hathawaya w senacie.

Herb przyglądał się, jak Denny zajada strąki fasoli, wolno, jeden za drugim, używając do tego wszystkich swoich sześciu zębów.

– Nie sądzę, by Cohen doczekał 1978 roku. Będzie kandydował przeciw Muskie'emu za rok.

– Podobno Bili Cohen wcale nie jest taki wielki – powiedziała Sara. – Poczeka. Walt mówi, że nadchodzi jego szansa, i zaczynam mu wierzyć.

Po kolacji siedzieli w dużym pokoju i nie rozmawiali już o polityce. Patrzyli, jak Denny bawi się starymi samochodami i ciężarówkami, które znacznie młodszy Herb Smith zrobił dla swego syna blisko ćwierć wieku temu. Młodszy Herb Smith, żonaty z pogodną kobietą, która czasami wypijała do kolacji butelkę dobrego piwa. Mężczyzna, w którego włosach nie było śladu siwizny i który spodziewał się wszystkiego najlepszego dla swego dziecka.

Rozumie, pomyślał Johnny, pijąc kawę. Niezależnie od tego, czy wie, co się dziś zdarzyło między mną i Sara, niezależnie od tego, czy podejrzewa, co mogło się zdarzyć, rozumie zasadę oszustwa. Nie można tego zmienić, nie można odwołać, więc najlepiej się z tym pogodzić. Dziś ona i ja skonsumowaliśmy małżeństwo, którego nigdy nie zawarliśmy. Dziś on bawi się z wnukiem.

Pomyślał o kole fortuny, jak się obraca, zwalnia, staje.

Dwa zera. Wszyscy tracą.

Pojawiło się przygnębienie, ponure wrażenie końca wszystkiego. Odepchnął je. To był zły czas; nie pozwoli, by smutek popsuł dobre chwile.

O wpół do dziewiątej Denny zrobił się marudny, płaczliwy.

– Musimy już lecieć, panowie – stwierdziła Sara. – Może possać sobie z butelki w drodze powrotnej do Kennenbunk. Za jakieś pięć kilometrów zaśnie jak nieżywy. Dzięki za gościnność. – Jej jasnozielone oczy na moment odszukały wzrok Johnny'ego.

– Cała przyjemność po naszej stronie – powiedział Herb wstając. – Mam rację, Johnny?

– Masz rację – odpowiedział mu syn. – Pomogę ci z fotelikiem, Saro.

W drzwiach Herb pocałował Denny'ego w głowę (a Denny złapał go za nos swą tłustą, małą rączką i wykręcił go wystarczająco mocno, by oczy Herba zaszły łzami), a Sarę w policzek. Johnny zaniósł fotelik do czerwonego pinto. Sara dała mu kluczyki, żeby mógł przygotować wszystko do drogi.

Kiedy skończył, stała obok drzwi od strony kierowcy i przyglądała mu się.

– To najlepsze, co mogliśmy zrobić – powiedziała, uśmiechając się lekko, lecz błysk w jej oczach mówił o zbliżających się łzach.

– Wcale nie było tak źle – stwierdził Johnny.

– Będziemy w kontakcie?

– Nie wiem, Saro. A ty jak uważasz?

– Nie, przypuszczani, że nie. To byłoby za łatwe, prawda?

– Tak, bardzo łatwe.

Podeszła do niego i nadstawiła policzek. Czuł zapach jej włosów, czysty, ożywczy.

– Uważaj na siebie – szepnęła. – Będę o tobie myśleć.

– Bądź dobrą dziewczynką, Saro – powiedział Johnny i dotknął jej nosa.

Wtedy odwróciła się, usiadła za kierownicą – elegancka młoda żona i matka, której mąż robił karierę. Wątpię, pomyślał, by w przyszłym roku nadal jeździła pinto.

Sara włączyła światła, a potem mały silniczek zaskoczył. Podniosła rękę na pożegnanie i w chwilę później skręcała na podjeździe. Johnny stał przy pieńku do rąbania drzewa, trzymał ręce w kieszeniach i patrzył, jak odjeżdża. W głębi jego serca zatrzasnęły się jakieś drzwi. Nie było to wspaniałe uczucie. To właśnie najgorsze – wcale nie było to wspaniałe uczucie.

Odczekał, aż nie widział już tylnych świateł, a później wspiął się na stopnie ganku i wszedł do domu. Jego ojciec siedział w wielkim, wygodnym fotelu w dużym pokoju. Telewizor był wyłączony. Herb przyglądał się tym kilku zabawkom, które znalazł i które leżały rozrzucone na dywanie.

– Miło było zobaczyć Sarę – rzekł. – Czy to była… – zawahał się na ułamek sekundy, niemal niezauważalnie -…udana wizyta?

– Tak – powiedział Johnny.

– Przyjedzie kiedyś znowu?

– Nie, nie sądzę.

Syn i ojciec patrzyli teraz na siebie.

– No, może to i lepiej – stwierdził w końcu Herb.

– Tak. Może – zgodził się Johnny.

– Bawiłeś się tymi zabawkami – powiedział Herb, klękając i zbierając je z dywanu. – Dałem kilka z nich Lottie Gedrau, kiedy urodziła bliźniaki, ale wiedziałem, że jeszcze parę mi zostało. Zdołałem kilka z nich ocalić.

Wkładał je do pudełka, po kolei, oglądając każdą dokładnie. Samochód wyścigowy. Spychacz. Policyjny radiowóz. Mała ciężarówka z drabiną i hakiem – większość czerwonej farby zeszła z niej w miejscach, gdzie kiedyś ściskały ją małe rączki. Herb zebrał zabawki do pudełka i odłożył je do szafy przy wejściu.

Johnny spotkał Sarę dopiero po trzech latach.

ROZDZIAŁ 16

l

Tego roku śnieg spadł wcześnie. Siódmego listopada na ziemi leżało go piętnaście centymetrów. Johnny szczelnie sznurował swe zielone buty na grubej gumie i wkładał stary kożuch, kiedy szedł na codzienną wyprawę do skrzynki. Przed dwoma tygodniami Dave Pelsen przesłał mu paczkę zawierającą materiały, z których miał korzystać w styczniu, i Johnny, bez pośpiechu, zaczął planować lekcje. Mocno tęsknił za szkołą. Dave znalazł mu także mieszkanie na Howland Street w Cleaves. 24 Howland Street. Johnny nosił ten adres w portfelu, zapisany na kawałku papieru, bo – co bardzo go irytowało – bezustannie go zapominał.