– Chodzi o tego dusiciela, prawda?
Przez dłuższą chwilę Bannerman nie odpowiadał.
– Czy możemy porozmawiać, panie Smith?
– Nie. Nie możemy. – Gniew zmienił się w gwałtowną furię. Furię i coś jeszcze. Johnny bał się.
– Panie Smith, to ważne. Dzisiaj…
– Nie! Dajcie mi spokój. A poza tym, nie czyta pan tego cholernego Inside View? Przecież jestem oszustem!
– Doktor Weizak powiedział…
– Nie miał prawa nic nikomu mówić! – krzyknął Johnny. Drżał na całym ciele. – Żegnam! – Rzucił słuchawkę na widełki i szybko umknął z norki, jakby w ten sposób mógł uchronić się przed kolejnym telefonem. Czuł w skroniach pierwsze oznaki migreny. Głuchy ból, jakby ktoś wiercił mu w mózgu świdrem. Może powinienem zadzwonić do matki Weizaka, do Kalifornii, i zawiadomić ją, gdzie znalazł się jej ukochany synek. Powiedzieć, żeby do niego zadzwoniła. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Ale – zamiast dzwonić do Kalifornii – wyciągnął notes z szuflady stolika, odszukał w nim telefon gabinetu Sama w Bagnor i wykręcił numer. Kiedy usłyszał sygnał, odwiesił słuchawkę, przestraszony. Dlaczego Sam mu to zrobił? Czemu, do jasnej cholery!
Rozmyślając przyglądał się choince.
Te same stare bombki i łańcuchy. Zaledwie dwa dni temu znów zdjęli je ze strychu, znieśli na dół, odwinęli z ligniny i powiesili. Śmieszna rzecz te bombki i łańcuchy. Mało jest rzeczy, które nie zmieniają się przez lata, w miarę jak dorastają ludzie. Niewiele jest rzeczy, które mogą ci służyć zarówno wtedy, kiedy jesteś dzieckiem, jak i wtedy, kiedy stajesz się dorosły. Dziecinne ubranka wręczono (albo wysłano) Armii Zbawienia, w zegarku z Kaczorem Donaldem pękła sprężyna, czerwone kowbojskie buty zniszczyły się i zostały zapomniane. Portfel zrobiony na pierwszych zajęciach z prac ręcznych zastąpiony został tym drogim, ze świńskiej skóry; czerwony wózek i rower wymieniłeś na zabawki dla dorosłych: samochód, rakietę tenisową, może jedną lub dwie z tych nowych gier telewizyjnych. Pozostało zaledwie parę drobiazgów. Kilka książek, pieniążek na szczęście, kolekcja znaczków zachowana przez lata i wzbogacana.
Dodaj do tego zabawki na choinkę w mieszkaniu rodziców.
Co roku pojawiają się te same sfatygowane aniołki, ta sama gwiazda ze sreberka, ostatni pluton pozostały z całego batalionu bombek (i nigdy nie zapominamy o naszych drogich zmarłych, pomyślał Johnny: ta poległa z zaciśniętej piąstki dziecka, ta wyślizgnęła się tacie z ręki i roztrzaskała o podłogę, ta czerwona, z wymalowaną Gwiazdą Betlejemską, po prostu i bardzo tajemniczo okazała się pęknięta, kiedy zdjęliśmy pudło ze strychu, popłakałem się wtedy), ocalał nawet ten sam stojaczek na choinkę. Ale czasami, myślał Johnny, machinalnie masując sobie skronie, byłoby lepiej, gdyby człowiek rozstał się nawet z tymi ostatnimi strzępkami dzieciństwa. Książki, które kiedyś budziły tak wielkie emocje, nigdy ich już więcej nie obudzą. Pieniążek na szczęście nie ochronił przed zwykłymi zmartwieniami i utrapieniami codziennego życia. A kiedy patrzysz na choinkowe ozdoby, przypominasz sobie, że niedawo była tu matka, nadzorująca ubieranie drzewka i zawsze gotowa doprowadzić cię do furii mówiąc: „trochę wyżej", „nie, trochę niżej" albo „chyba dałeś za dużo anielskich włosów po lewej, kochanie". Patrzysz na ozdoby i myślisz, że teraz tylko was dwóch ubiera choinkę, tylko was dwóch, bo matka najpierw oszalała, a potem umarła, a delikatne ozdóbki choinkowe pozostały, wiszą tu, na kolejnym drzewku wyciętym z małego lasku za domem… Czy przypadkiem nie mówi się, że na Boże Narodzenie ludzie najczęściej popełniają samobójstwa? Na Boga, nie ma się czemu dziwić!
Jaką mocą obdarzył cię Bóg, Johnny.
Tak, racja, Bóg jest doprawdy wielkoduszny jak cholera! Wyrzucił mnie przez przednią szybę taksówki, połamałem nogi, spędziłem pięć lat w śpiączce i zginęło troje ludzi. Dziewczyna, którą kochałem, wyszła za mąż. Ma syna, który powinien być mój, zaś jego ojcem jest człowiek, który staje na głowie, żeby dorwać się do Waszyngtonu i pobawić się wielką kolejką elektryczną. Jeśli nie siądę, po kilku godzinach mam wrażenie, że ktoś wbił mi w stopy gwoździe sięgające jaj. Bóg to genialny facet! Taki fajny, bo poskładał do kupy zabawny świat, w którym kilka szklanych, choinkowych bombek żyje dłużej niż człowiek. Fajny świat i kieruje nim pierwszorzędny Bóg. W Wietnamie musiał być po naszej stronie, bo przecież tak rządził światem od samiutkiego początku.
Ma dla ciebie zadanie, Johnny.
Wyciągnąć z gówna jakiegoś trzeciorzędnego szeryfa, żeby zdobył sobie głosy w przyszłorocznych wyborach.
Nie uciekaj przed nim, Johnny. Nie kryj się w jaskini.
Johnny pomasował skronie. Za oknem wzmagał się wiatr. Miał nadzieję, że tata będzie prowadził ostrożnie.
Wstał, naciągnął gruby sweter. Poszedł do szopy, patrząc na zamarzające w powietrzu odrobiny wody z jego oddechu. Po lewej stronie od wejścia było drewno, które zaledwie jesienią porąbał w zgrabne polana o długości odpowiedniej do pieca. Obok drewna leżały szczapki na podpałkę, a za nimi stos starych gazet. Johnny przykucnął i zaczął je przerzucać. Z chłodu szybko stracił czucie w rękach, ale nie przerywał, i w końcu znalazł to, czego szukał. Niedzielną gazetę sprzed trzech tygodni.
Zabrał ją ze sobą do domu, położył na kuchennym stole, przejrzał. Na trzeciej stronie był artykuł, który go interesował. Rozsiadł się wygodnie i zaczął czytać.
Artykułowi towarzyszyło kilka zdjęć; na jednym z nich stara kobieta zamykała drzwi na klucz, na innym policyjny radiowóz jechał prawie pustą ulicą, kilka następnych pokazywało opuszczone sklepy i kawiarnie. Tytuł głosił: „POLOWANIE NA DUSICIELA Z CASTLE ROCK TRWA… I TRWA… I TRWA…"
Według materiału pięć lat temu młoda kobieta nazwiskiem Alma Frechette, kelnerka w miejscowej restauracji, została zgwałcona i uduszona, kiedy wracała z pracy do domu. Śledztwo w tej sprawie prowadziły wspólnie biuro prokuratora stanowego i biuro szeryfa z Castle Rock – z zerowym rezultatem. Rok później, w małym mieszkanku na trzecim piętrze przy Carbine Street w Castle Rock znaleziono zwłoki starszej kobiety, także zgwałconej i uduszonej. Po miesiącu zdarzyło się kolejne morderstwo – tym razem ofiarą była zdolna uczennica niższych klas liceum.
Śledztwo nabrało tempa. Zrobiono użytek z laboratoriów śledczych FBI, ale bez żadnego efektu. W październiku szeryf Carl M. Kelso, piastujący ten urząd w hrabstwie mniej więcej od czasów Wojny Domowej, przegrał wybory na korzyść George'a Bannermana, głównie dzięki agresywnej kampanii, prowadzonej pod hasłem: „Złapać Dusiciela z Castle Rock".
Minęły dwa lata. Dusiciela co prawda nie złapano, ale nie zdarzyły się także kolejne morderstwa. Nagle, w styczniu tego roku, dwaj mali chłopcy odkryli ciało siedemnastoletniej Carol Dunbarger. Zaginięcie dziewczyny zgłosili wcześniej jej rodzice. Mała miała pewne kłopoty w liceum w Castle Rock, uważano ją tam za wagarowiczkę; powtarzała klasę, dwukrotnie złapano ją na kradzieży w sklepie, raz już uciekła z domu i dotarła aż do Bostonu. I Bannerman, i policja stanowa przypuszczali, że łapała okazję i trafiła na mordercę. W środku zimy, podczas odwilży, chłopcy znaleźli jej zwłoki przy potoku Strimmera. Stanowy patolog określił, że nie żyła mniej więcej od dwóch miesięcy.
A później, w październiku tego samego roku, zdarzyło się następne morderstwo. Ofiarą była bardzo lubiana w Castle Rock nauczycielka szkoły podstawowej, Etta Ringgold. Etta od urodzenia należała do miejscowego kościoła metodystów, miała stopień magistra nauczania początkowego, była zaangażowana w działalność dobroczynną – przynajmniej na skalę hrabstwa. Lubiła wiersze Roberta Browninga. Jej ciało znaleziono wciśnięte w rurę kanalizacyjną biegnącą pod gruntową, lokalną drogą.