Выбрать главу

– Nie mam pojęcia. Pewnie wyborcy go przycisnęli.

– Przykro mi, że z nim gadałem, Johnny, i że tak gwałtownie na to zareagowałeś. Ale jeszcze bardziej żałuję, że nie zadzwoniłem do ciebie i nie powiedziałem, co zamierzam. Myliłem się. Jeden Bóg wie, że masz prawo do spokojnego życia.

Johnny usłyszał w tych słowach echo własnych myśli i wcale nie poprawiło mu to samopoczucia. Tak naprawdę, dopiero teraz uświadomił sobie, że jest żałosny i że to wszystko jego wina.

– Nie szkodzi – powiedział. – Dobrze zrobiłeś, Sam.

– Już nigdy tego nie powtórzę. Obiecuję. Wyjawiłem sekret. Nie najlepiej to o mnie świadczy, biorąc pod uwagę, że jestem lekarzem.

– Nic nie szkodzi. – Johnny powtórzył te słowa, albowiem wstyd w głosie Sama Weizaka tylko pogarszał sprawę.

– Zobaczę cię jeszcze?-zapytał Sam.

– W przyszłym miesiącu zacznę uczyć w Cleaves. Wpadnę do ciebie.

– Świetnie. Jeszcze raz najmocniej przepraszam, Johnny.

Tylko znów tego nie powtarzaj!

Pożegnali się. Johnny odwiesił słuchawkę. Żałował, że zadzwonił do Weizaka. Być może nie chciał, żeby Sam od razu przyznał się do popełnienia błędu. Może w rzeczywistości chciał usłyszeć od niego: „Jasne! Zadzwoniłem do szeryfa! Chciałem, żebyś w końcu ruszył dupę!"

Johnny podszedł do okna i spojrzał w ciemność.

Wciśnięta w rurę jak torba śmieci.

Jezu, jak strasznie bolała go głowa!

5

Herb wrócił do domu pół godziny później. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na bladą twarz Johnny'ego.

– Migrena?

– Tak.

– Silna?

– Taka sobie.

– Powinniśmy obejrzeć wiadomości – stwierdził Herb. – Dobrze, że przyjechałem na czas. Dziś po południu w Castle Rock pojawiła się kupa ludzi z NBC z kamerami. Była z nimi dziennikarka, która tak ci się podoba. Cassie Mackin.

Aż mrugnął ze zdumienia, widząc, jak Johnny obraca się na pięcie i patrzy na niego. Przez chwilę miał wrażenie, że twarz syna składa się z samych oczu, pełnych nieludzkiego bólu.

– Castle Rock? Kolejne morderstwo?

– Tak. Dziś rano w miejskim parku znaleźli dziewczynkę. Cholera, w życiu nie słyszałem czegoś potworniejszego. Musiała przejść przez park w drodze do biblioteki, bo potrzebowała jakichś książek. Dotarła na miejsce, ale nie wróciła do szkoły… Johnny, wyglądasz strasznie, synku.

– Ile miała lat?

– Zaledwie dziewięć – odparł Herb. – Moim zdaniem, faceta zdolnego do takiej ohydy należałoby powiesić za jaja.

– Dziewięć – powtórzył Johnny i usiadł. – A niech mnie…

– Johnny, czy na pewno dobrze się czujesz? Jesteś biały jak prześcieradło.

– Oczywiście. Włącz telewizor.

Wkrótce na ekranie pojawił się John Chancellor prezentujący wieści o politycznych aspiracjach niektórych polityków (kampania Freda Harrisa nie mogła jakoś wystartować), o ustawach rządowych (w amerykańskich miastach, zdaniem prezydenta Forda, muszą nauczyć się podstaw rachunkowości), wiadomości międzynarodowe (strajk generalny we Francji), informacje giełdowe (Dow Jones rósł) oraz „pogodną" historyjkę o chłopcu z porażeniem mózgowym, który opiekował się krową.

– Może to wycięli – powiedział Herb.

Ale po reklamie Chancellor mówił dalej:

– W zachodnim Maine znajduje się miasteczko pełne ludzi przerażonych i zagniewanych, zwłaszcza dzisiejszego wieczora. Nazywa się Castle Rock; w ciągu ostatnich pięciu lat zdarzyło się tam pięć wstrętnych morderstw – pięć kobiet w wieku od czternastu do siedemdziesięciu jeden lat zostało zgwałconych i uduszonych. Dziś w Castle Rock odkryto szóste morderstwo. Jego ofiarą padła dziewięcioletnia dziewczynka. A oto Catherine Mackin, nasza specjalna wysłanniczka.

Pojawiła się dziennikarka, wyglądająca jak efekt specjalny starannie nałożony na kawałek rzeczywistego świata. Stała przed ratuszem, nieco z boku. Pierwsze płatki śniegu, który tego wieczora zamienił się w zamieć, zasypały kołnierz jej płaszcza i jasne włosy.

– W tym małym, przemysłowym miasteczku Nowej Anglii wyczuwa się dziś wieczorem wyraźnie narastającą histerię -mówiła właśnie. – Mieszkańcy Castle Rock od dłuższego czasu żyli w strachu z powodu osoby, którą lokalna prasa nazywa „Dusicielem z Castle Rock", a czasami „Listopadowym Mordercą". Obecnie niepokój zmienił się w przerażenie czy panikę – nikt tu nie sądzi, by określenie to było przesadzone – po odnalezieniu w miejskim parku, niedaleko estrady, ciała Mary Kate Hendrasen. W tym samym miejscu znaleziono ciało pierwszej ofiary Listopadowego Mordercy.

Na ekranie pokazano długie, panoramiczne ujęcie parku, ponurego, martwego w padającym śniegu. A po nim szkolne zdjęcie Mary Kate Hendrasen uśmiechającej się tak szeroko, że widać było metalowe klamry na jej ząbkach. Miała ładne jasno-blond włosy i jaskrawoniebieską sukienkę. To pewnie jej najlepsza sukienka, pomyślał zrozpaczony Johnny. Do szkolnego zdjęcia matka ubrała ją w wyjściową sukienkę.

Dziennikarka znów coś mówiła – opowiadała o poprzednich morderstwach – ale Johnny już jej nie słuchał. Wyszedł zadzwonić – najpierw do informacji, a później do ratusza w Castle Rock. Wykręcał numer powoli, w głowie słyszał łomot.

Herb wyszedł z dużego pokoju i przyjrzał mu się ze zdziwieniem.

– Dokąd dzwonisz, synu?

Johnny potrząsnął głową i słuchał sygnału. Ktoś podniósł słuchawkę.

– Biuro szeryfa hrabstwa Castle.

– Poproszę z szeryfem Bannermanem.

– Czy mogę wiedzieć, kto mówi?

– John Smith z Pownal.

– Proszę chwileczkę zaczekać.

Johnny odwrócił się w stronę telewizora i zobaczył w nim Bannermana owiniętego w gruby kożuch z naszywkami na ramionach. Odpowiadał na pytania niezręcznie, w ogóle sprawiał wrażenie zmęczonego. Był potężnym mężczyzną o wielkiej, okrągłej głowie, pokrytej kręconymi włosami. Nosił okulary bez oprawki.

– Prowadzimy śledztwo w kilku różnych kierunkach – mówił Bannerman.

– Dzień dobry, panie Smith – powiedział Bannerman.

I znów to dziwne uczucie rozdwojenia. Bannerman był w dwóch miejscach naraz. W dwóch c z a s a c h naraz, jeśli ująć to w ten sposób. Johnny poczuł się nagle tak, jakby spadał z wielkiej wysokości. Poczuł się, niech mu Bóg wybaczy, jakby siedział na diabelskim młynie albo w kolejce górskiej; karnawałowa jazda za pół ceny.

– Panie Smith? Czy pan tam jest?

– Tak. – Johnny przełknął ślinę. – Zmieniłem zdanie.

– Co za ulga! Cholernie miło mi to słyszeć.

– Być może nie zdołam panu pomóc.

– Wiem. Ale… trzeba grać, żeby wygrać. – Bannerman odchrząknął. – Wyrzuciliby mnie z tego miasteczka od razu, gdyby wiedzieli, że wzywam na pomoc jasnowidza.

Na twarzy Johnny'ego pojawił się nieśmiały uśmiech.

– I to skompromitowanego jasnowidza.

– Wie pan, gdzie jest „U Jona" w Bridgton?

– Znajdę.

– Możemy się tam spotkać o ósmej?

– Tak. Chyba tak.

– Dziękuję, panie Smith.

– Nie ma za co.

Johnny odłożył słuchawkę. Herb przyglądał mu się uważnie.

Na ekranie pojawiła się lista realizatorów Wiadomości Wieczornych.

– Dzwonił już do ciebie, prawda?

– Tak, po południu. Sam Weizak wspomniał mu, że może jestem w stanie pomóc.

– A jak sądzisz?

– Nie wiem – powiedział Johnny, a jego migrena jakby trochę ustępowała.

6

Spóźnił się do „Jona" w Bridgton piętnaście minut; restauracja była najwyraźniej jedynym lokalem przy głównej ulicy miasteczka, ciągle jeszcze otwartym. Pługi nie nadążały z uprzątaniem śniegu, w kilku miejscach na drodze potworzyły się zaspy. Na skrzyżowaniu szos 302 i 117 w porywistym wietrze chwiał się mrugający znak ostrzegawczy. Naprzeciw Jona stał policyjny radiowóz ze złotym liściem na drzwiach i napisem „SZERYF CASTLE COUNTY". Johnny zaparkował obok i wszedł do środka.