Выбрать главу

– Nie, wszystko w porządku.

Wyszli z bramy; wiatr z dużą siłą popychał ich na pustej ulicy. Szli z wysiłkiem, pochyleni, przedzierali się razem przez padający śnieg, oświetleni ostrym, przebijającym zawieję światłem neonówek. Skręcili w boczną uliczkę i Bannerman zatrzymał się przy piątym domu; małym, schludnym domeczku w nowoangielskim stylu. Jak wszystkie na tej ulicy był ciemny z oknami zasłoniętymi okiennicami.

– To ten. – Głos Bannermana był zdumiewająco neutralny, płaski.

Przebili się przez zaspę nawianą wokół ganku i weszli na schody.

14

Pani Henrietta Dodd była kobietą potężnie zbudowaną i obrośniętą tłuszczem. Johnny nigdy nie widział kogoś, kto wyglądałby na bardziej chorego. Skórę miała żółtoszarą. Dłonie przypominały łapy gada z wysypką jak egzema. I było też coś w jej oczach – zmrużonych w szparki, tonących wśród podpuchniętych powiek – co w nieprzyjemny sposób przywodziło mu na myśl oczy jego matki w momencie religijnej egzaltacji.

Otworzyła im drzwi dopiero po tym, jak Bannerman walił w nie bez przerwy przez jakieś pięć minut. Johnny stał obok niego na opuchniętych nogach, myśląc, że ta noc nigdy się nie skończy. Będzie trwała i trwała, aż wiatr nawieje tyle śniegu, że spadnie lawina i pogrzebie ich wszystkich.

– Czego szukasz tu w środku nocy, George'u Bannermanie? – zapytała podejrzliwie. Jak u wielu grubych kobiet, głos miała cienki, brzęczący jak puzon – brzmiał tak, jakby ktoś złapał w butelkę muchę lub pszczołę.

– Muszę porozmawiać z Frankiem, Henrietto.

– Więc zrób to rano – powiedziała i zaczęła zamykać im drzwi przed nosem.

Bannerman przytrzymał je ręką w rękawiczce.

– Przykro mi, Henrietto. Musimy porozmawiać natychmiast.

– Tylko że ja nie mam zamiaru go budzić – krzyknęła kobieta, nie ruszając się z progu. – Śpi jak zabity! Są noce, kiedy dzwonię na niego, mam straszliwe palpitacje, a on, czy w ogóle o to dba? Nie, śpi mimo dzwonka, któregoś ranka może się obudzić i znaleźć mnie martwą, zabitą w łóżku przez atak serca, a nie niosącą mu te cholerne rzadkie jajka sadzone! Bo każesz mu za ciężko pracować!

Skrzywiła usta triumfująco; oto brzydkie sekrety zostały wreszcie ujawnione i czapki z głów, panowie!

– Cały dzień, cała noc, różne zmiany, ścigać pijaków w środku nocy, a każdy z nich może mieć trzydziestkę dwójkę pod siedzeniem, jeździć do podłych barów i spelunek, och, to niebezpieczna robota, ale czy cię to w ogóle obchodzi? Ja wiem, co się dzieje w takich miejscach, te tanie kurwiszony będą szczęśliwe, kiedy za kufel piwa zarażą mojego chłopca nieuleczalną chorobą. Jej głos, ta piszczałka, załamywał się, brzęczał. Głowa Johnny'ego pulsowała bólem do taktu. Marzył, żeby Henrietta wreszcie się zamknęła. Zdawał sobie sprawę, że to halucynacja, że zmęczenie i napięcie tej nocy daje wreszcie o sobie znać, ale ulegał coraz silniejszemu wrażeniu, że stoi tam jego matka, która lada chwila odwróci się do Bannermana i zacznie, napominać go, jaki to wielki talent dał mu Bóg.

– Pani Dodd… Henrietto – powtarzał cierpliwie Bannerman. A ona nagle odwróciła się i przyjrzała się Johnny'emu cwanymi, głupimi, świńskimi oczkami.

– A to kto?

– Specjalny zastępca – odparł natychmiast Bannerman. – Henrietto, biorę na siebie odpowiedzialność za obudzenie Franka.

– Aaaach, o d p o w i e d z i a l n o ś ć! – powtórzyła kobieta brzęczącym głosem, z potwornym sarkazmem, i Johnny zorientował się od razu, że jest przerażona. Strach ją przenikał miarowymi, huczącymi falami – i to sprawiało, że coraz bardziej bolała go głowa. Czyż Bannerman nie dostrzegł jej trwogi? – Ood-poo-wiee-dziaal-noość! Jaki ty jesteś wspaaaniały, na Boga, tak! Ale ja nie pozwolę budzić mojego chłopca w środku nocy, George'u Bannermanie, więc ty i ten twój specjalny zastępca możecie się natychmiast wynosić!

Znów spróbowała zamknąć drzwi, lecz tym razem Bannerman pchnął je mocniej, aż całkiem się otworzyły. W głosie szeryfa słychać było ledwie powstrzymywany gniew i ukryte pod nim wielkie napięcie.

– Obudź go, Henrietto. Mówię poważnie. Zrób to natychmiast!

– Nie wolno ci! – krzyknęła. – To nie państwo policyjne! Stracisz za to pracę! Chcę zobaczyć nakaz!

– Tak, masz rację, ale ja chcę pogadać z Frankiem. – Bannerman przecisnął się obok niej.

Nie bardzo wiedząc, co właściwie robi, Johnny poszedł za nim. Henrietta Dodd próbowała go zatrzymać, lecz złapał ją za przegub – w tej chwili chwycił go przejmujący ból, ból tak straszny, że migrena niemal przy nim znikła. I k o b i e t a także go odczuła! Przyglądali się sobie przez moment, który wydawał się trwać wieki; zrozumieli się całkowicie. Przez tę chwilę wydawali się być jednym. Lecz w końcu Henrietta odsunęła się, chwytając się za swój monstrualny biust.

– Moje serce… moje serce… – Namacała kieszeń szlafroka i wyjęła z niej fiolkę pigułek. Jej twarz nabrała koloru surowego ciasta. Zdjęła nakrętkę z fiolki i wyjmując jedną, rozsypała pigułki po wykładzinie. Tę, którą udało się jej wytrząsnąć na dłoń, wrzuciła pod język. Johnny zamarł, patrząc na nią z niemym przerażeniem. Głowę miał jak puchnący pęcherz wypełniony krwią.

– W i e d z i a ł a ś? – szepnął.

Jej grube, pomarszczone wargi rozchylały się i zwierały, rozchylały i zwierały, nie wydając żadnego dźwięku. Przypominała wyjętą z wody rybę.

– Ty przez ten cały czas wiedziałaś?

– Jesteś diabłem! Jesteś potworem… szatanem… moje serce… och, umieram… chyba umieram… George'u Bannermanie, nie waż się budzić mojego dziecka!

Johnny puścił ją, nieświadomie wycierając dłoń w płaszcz, jakby chciał oczyścić ją z czegoś wstrętnego, i chwiejnie wszedł po schodach za Bannermanem. Na dworze wiatr szlochał wśród parapetów niczym zagubione dziecko. W połowie schodów obejrzał się za siebie. Henrietta Dodd półleżała w wyplatanym krześle; dysząca góra mięsa, trzymała w dłoniach wielkie piersi. Wydawało mu się, że jego głowa wciąż się rozrasta, i Johnny pomyślał z rozmarzeniem: "Już niedługo rozleci się i to będzie koniec. Dzięki Bogu!"

Stara, poprzecierana wykładzina leżała na podłodze wąskiego korytarza. Na tapecie widać było zacieki. Bannerman walił w zamknięte drzwi. Tu, na górze, było wyraźnie zimniej.

– Frank? Frank! To George Bannerman! Obudź się, Frank!

Nikt nie odpowiedział. Bannerman nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Jego dłoń opadła na rękojeść pistoletu, ale nie wyjął go. Być może popełnił fatalną pomyłkę… ale pokój Franka Dodda był pusty.

Przez chwilę stali razem na progu i patrzyli. Patrzyli na pokój dziecka. Tapeta – także w zaciekach – przedstawiała tańczących klownów i wspinające się konie. Na małym krzesełku siedział pluszowy miś i przyglądał się im lśniącymi, czarnymi oczkami. W jednym kącie stało pudełko z zabawkami, w drugim wąskie łóżko z klonowego drewna, z rozrzuconą pościelą. Na oparciu łóżka, nie pasując do wnętrza, wisiał pas z bronią.

– Mój Boże – Bannerman mówił całkiem cicho. – A to co?

– Ratunku! – Dobiegł ich z dołu głos Henrietty Dodd. – Pomocy…

– Wiedziała – powiedział Johnny. – Wiedziała od samego początku, od zamordowania Almy Frechette. Powiedział jej. A ona go kryła.

Szeryf powoli wycofał się z pokoju i otworzył kolejne drzwi, prowadzące do gościnnej sypialni, pustej. Wzrok miał niepewny, w oczach ból. Przejrzał szafę – była także pusta, tylko na podłodze stały porządnie ustawione trutki na szczury. Kolejne drzwi. Ta sypialnia okazała się w ogóle nie wykończona i tak zimna, że widać było parę z jego oddechu. Szeryf rozejrzał się. Były jeszcze jedne drzwi, tuż przy schodach. Podszedł do nich, a Johnny za nim. Te okazały się zamknięte.