– Jasne – odparł Johnny. – Tak się wyedukowałem, że za nic nie ma dla mnie roboty.
Ruby Pelletier położyła ręce na chudych biodrach, odrzuciła głowę do tyłu i ryknęła śmiechem.
– A nie zesrasz się o drugiej w nocy, kiedy zwali się tu dwunastu kowbojów z ciężarówek i zamówi jajecznicę, boczek, parówki, grzanki i placuszki?
– Myślę, że nie.
– Myślę, że na razie za cholerę nie wiesz, o czym mówię, ale przyjmę cię, profesorze. Załatw badania, żeby wszystko było jasne dla Ministerstwa Zdrowia, i przynieś zaświadczenie. Zaczynasz od razu.
Zrobił, co chciała, i po pierwszych przeraźliwych dwóch tygodniach (w czasie których poparzył sobie boleśnie prawą rękę, zbyt szybko wkładając koszyk frytek do wrzącego oleju) opanował robotę, która przedtem opanowała jego. Kiedy zobaczył ogłoszenie Chatswortha, posłał życiorys pod podany numer skrytki pocztowej. W życiorysie podał swe pedagogiczne osiągnięcia, wliczając w to jednosemestralne seminarium na temat trudności w opanowaniu wiedzy i czytaniu.
Pod koniec kwietnia, kiedy pracował w barze już dwa miesiące, dostał list od Rogera Chatswortha z zaproszeniem na rozmowę na piątego maja. Johnny załatwił sobie wolne i o drugiej dziesięć tego pięknego, wiosennego dnia siedział w gabinecie Chatswortha, trzymając w ręku wysoką szklankę pełną lodowatej pepsi i słuchając, jak Roger opowiada o kłopotach swego syna.
– Czy to jest dysleksja?
– Nie. Wydaje mi się zwykłym wstrętem do czytania. Chatsworth skrzywił się trochę.
– Syndrom Jacksona?
Zaimponowało to Johnny'emu – i bez wątpienia miało mu zaimponować. Michael Carey Jackson był specjalistą od nauki języka i czytania z Uniwersytetu Południowej Kalifornii, który dziewięć lat temu spowodował zamieszanie swą książką Nie umie nauczyć się czytać. Opisał w niej zestaw kłopotów z nauką czytania, które objęto wspólną nazwą syndromu Jacksona. Książka była dobra, jeśli czytelnikowi udało się przebić przez ciężki, akademicki żargon. To, że Chatsworthowi najwyraźniej się powiodło, sporo powiedziało Johnny'emu o tym, jak dalece pragnie, by syn pozbył się tych problemów.
– Prawdopodobnie – przytaknął. – Ale rozumie pan, jeszcze nie spotkałem pańskiego syna i nie słyszałem, jak czyta.
– Ma zaległości z zeszłego roku. Pisarze amerykańscy, dziewięciotygodniowy kurs historii i nauka o państwie. Oblał egzamin, bo nie umiał przeczytać nic z tego cholerstwa. Czy ma pan uprawnienia do wykonywania zawodu w stanie New Hampshire?
– Nie. Ale nie widzę problemów z ich otrzymaniem.
– A w jaki sposób zająłby się pan Chuckiem?
Johnny opisał mu, co by zrobił. Dużo głośnego czytania ze specjalnym uwzględnieniem rzeczy szczególnie interesujących: fantasy, fantastyka naukowa, powieści dla młodzieży typu „chłopak spotyka samochód". Bezustanne pytania dotyczące lektury. I techniki relaksacyjne opisane przez Jacksona.
– Ci, którzy mierzą wysoko, mają największe kłopoty – stwierdził. – Za bardzo się starają i tylko wzmacniają blokadę. To rodzaj mentalnej czkawki…
– Jackson to powiedział? – przerwał mu ostro Chatsworth. Johnny uśmiechnął się.
– Nie. Ja to powiedziałem.
– Dobrze. Proszę dalej.
– Czasami, jeśli uczeń wyłączy się po lekcji czytania i nie czuje nacisku, by zaraz opowiedzieć książkę własnymi słowami obwody same się „czyszczą". Kiedy zdarzy się to raz i drugi uczeń zaczyna się zastanawiać, jak poradzić sobie z tym problemem. To kwestia myślenia pozytywnego…
Oczy Chatswortha zabłysły. Johnny właśnie dotknął podstawy jego osobistej filozofii – prawdopodobnie filozofii wszystkich ludzi, którzy doszli do czegoś własnymi siłami.
– Nic tak nie sprzyja sukcesowi jak sukces?
– No, tak. Coś takiego.
– Jak długo zajmie panu zdobycie uprawnień na New Hampshire?
– Nie dłużej niż im odpowiedź na moje podanie. Może ze dwa tygodnie?
– Więc mógłby pan zacząć dwudziestego?
– Czy to znaczy, że pan mnie angażuje? – Johnny aż mrugnął, zaskoczony.
– Jeśli chce pan tej pracy, jest pan zaangażowany. Może pan mieszkać w domku gościnnym. Latem utrzyma to z dala całą tę cholerną rodzinę, nie mówiąc już o przyjaciołach Chucka – a chcę, żeby się rzeczywiście przyłożył. Zapłacę panu sześćset dolarów miesięcznie – to nie jest dużo, ale jeśli uda się z Chuckiem, dostanie pan premię. Znaczną premię. – Chatsworth zdjął okulary i przetarł ręką twarz. – Kocham mojego chłopca, panie Smith. Chcę tylko tego, co dla niego najlepsze. Proszę nam odrobinę pomóc, jeśli to w pana mocy.
– Spróbuję.
Chatsworth włożył okulary i spojrzał w leżący przed nim życiorys.
– Nie uczył pan od strasznie dawna. Nie lubi pan tej pracy? Oto chwila prawdy, pomyślał Johnny.
– Lubiłem – powiedział. – Ale miałem wypadek. Chatsworth spojrzał na blizny na szyi Johnny'ego widoczne w miejscach, w których poprawiono zanikające ścięgna.
– Wypadek samochodowy?
– Tak.
– Ciężki?
– Tak.
– Teraz chyba jest pan już zupełnie zdrowy – stwierdził Chatsworth, wziął życiorys i włożył go do szuflady. Zdumiewające, ale na tym skończyły się pytania. A więc, po pięciu latach, Johnny znowu uczył, choć klasa składała się tylko z jednej osoby.
2
„A jeśli chodzi o mnie, który przy… przyczy… przyczyniłem się do jego śmierci, to ścisnął me ręce słabo w swych dłoniach i uśmiechnął się przy… prze… przepraszająco. To była trudna chwila i odszedłem czując, że uczyniłem światu krzywdę, którą trudno mi będzie kiedyś za… zadów… zadośćuczynić."
Chuck z trzaskiem zamknął książkę.
– No. Ostatni w basenie jest fujarą.
– Zaczekaj sekundkę, Chuck.
– Ajjjjj… – Chuck ciężko opadł na leżak, a jego twarz nabrała wyrazu, który Johnny nauczył się już kojarzyć z pytaniami. Najwięcej było w niej udawanego, pogodnego cierpienia, ale spod jego zasłony wyglądał czasami inny Chuck: ponury, zaniepokojony, przestraszony. Bardzo przestraszony. Bo żyje w książkowym świecie; analfabeci są w Ameryce dinozaurami skazanymi na wymarcie, a Chuck był wystarczająco inteligentny, by doskonale zdawać sobie z tego sprawę. I bał się także, co się z nim stanie, kiedy na jesieni wróci do szkoły.
– Tylko kilka pytań.
– Po co? Przecież wiesz, że nie uda mi się na nie odpowiedzieć.
– Ależ tak. Tym razem odpowiesz na wszystkie.
– Nie rozumiem tego, co czytam, już dawno powinieneś to pojąć. – Chuck był zdenerwowany i nieszczęśliwy. – Nie wiem nawet, po co tu jeszcze siedzisz, oczywiście jeśli nie liczyć forsy.
– Dasz radę odpowiedzieć na wszystkie pytania, ponieważ nie będą dotyczyć książki. Chuck podniósł głowę.
– Nie będą o książce? To po co chcesz pytać? Myślałem…?
– Zrób mi przyjemność, dobrze?.
Serce Johnny'ego biło mocno i nie był wcale zdumiony faktem, że czuje strach. Planował to od dłuższego czasu, czekając tylko na odpowiedni moment. Teraz miał szansę, która mogła się już nie powtórzyć. Bardzo zatroskana pani Chatsworth nie kręciła się w pobliżu, jeszcze bardziej denerwując syna swą obecnością. Żaden z jego przyjaciół nie chlapał się w basenie, uświadamiając mu, że uczy się głośno czytać jak opóźniony w rozwoju czwartoklasista. A co najważniejsze, jego ojciec, człowiek, któremu Chuck najbardziej pragnął sprawić przyjemność, wyjechał. Był w Bostonie, na sympozjum dotyczącym spraw środowiska naturalnego stanu New Hampshire, dyskutując o zanieczyszczeniu wody.
Z tekstu Edwarda Stanneya O trudnościach w nauce czytania: