– Zobaczysz – odparł szeroko uśmiechnięty Roger. Herman mówił dalej:
– Dżokerem jest Gregory Ammas Stillson, lat czterdzieści trzy, były sprzedawca Jedynej Prawdziwej Biblii, były malarz pokojowy i były zaklinacz deszczu w Oklahomie, w której się wychował.
– Zaklinacz deszczu – powtórzył Johnny, osłupiały.
– Och, to jeden z jego atutów – stwierdził Roger. – Jeśli go wybierzemy, będzie padać, kiedy tylko potrzeba.
– Platforma Stillsona – mówił dalej Herman – jest, no cóż, odświeżająca.
John Denver zakończył piosenkę okrzykiem, na który tłum odpowiedział wiwatami. I wtedy Stillson zaczął mówić; jego głos dudnił, maksymalnie nagłośniony. Przynajmniej system wzmacniaczy miał najwyższej klasy – prawie nie słychać było zniekształceń. Ten głos sprawił, że Johnny poczuł niepokój – był to wysoki, mocny, rytmiczny głos telewizyjnego kaznodziei. Wokół ust Stillsona widać było mgiełkę plwocin.
– Po co wybieramy się do Waszyngtonu? Dlaczego chcemy trafić do Waszyngtonu? – ryczał Stillson. – Jaką mamy platformę? Nasza platforma składa się z pięciu poziomów, sąsiedzi i przyjaciele, pięciu staroświeckich poziomów. Jak się nazywają? Powiem wam bez ogródek. – Pierwszy poziom to: WYWALIĆ DUPKÓW!
Tłum ryknął. Ktoś rzucił w powietrze dwie garście konfetti. Ktoś inny wrzasnął JAAA-HUUU! Stillson przechylił się przez barierkę.
– Chcecie wiedzieć, dlaczego noszę ten hełm, sąsiedzi i przyjaciele? Powiem wam, dlaczego. Noszę go, bowiem gdy wyślecie mnie do Waszyngtonu, przelecę przez nich jak wiecie co przez gęś. Załatwię ich – o tak!
I przed zdumionymi oczami Johnny'ego Stillson opuścił głowę i zaszarżował po podium w tę i z powrotem, wydając cienki, triumfalny okrzyk bojowy południowców. Roger Chatsworth dosłownie znikł w fotelu, zaśmiewając się do łez. Tłum oszalał. Stillson wrócił na miejsce, zdjął hełm i rzucił go ludziom. Walczyli o to, kto zdoła go złapać.
– Drugi poziom – wrzasnął Stillson do mikrofonu – wywalimy wszystkich z rządu, od największych do najmniejszych, co to sypiają z panienkami, które nie są ich żonami! Jeśli panowie szukają łatwych zdobyczy, to nie za rządowe pieniądze!
– Co powiedział? – Johnny aż zamrugał ze zdumienia.
– Jej, ten gość dopiero się rozkręca. – Roger wytarł załzawione oczy i znów ryknął śmiechem. Johnny pożałował, że jemu nie wydaje się to tak śmieszne.
– Trzeci poziom – ryknął Stillson – wyślemy wszystkie zanieczyszczenia w przestrzeń kosmiczną. Wsadzimy je w torby ze sklepów! Wsadzimy je w torby na śmiecie! Wyślemy je na Marsa, na Jowisza, na pierścienie Saturna! Oczyścimy powietrze, oczyścimy wodę i dokonamy tego w SZEŚĆ MIESIĘCY!
Tłum aż skręcał się ze szczęścia. Lecz wśród tego tłumu Johnny dostrzegł też ludzi konających ze śmiechu, tak jak obok niego konał ze śmiechu Roger Chatsworth.
– Czwarty poziom! Dostaniemy ropy i gazu, ile tylko chcemy! Przestaniemy się bawić z tymi Arabami i przyciśniemy gaz! Tej zimy nikt w New Hampshire nie zmieni się w lody Bambino, jak to się zdarzało wcześniej.
Euforia ogarnęła wszystkich. Poprzedniej zimy, w Portsmouth, znaleziono starą kobietę, która zamarzła na śmierć we własnym mieszkaniu. Kobieta nie płaciła za gaz i gazownia po prostu go wyłączyła.
– Mamy siłę, sąsiedzi i przyjaciele, potrafimy to zrobić! Czy ktoś tu myśli, że się nam nie uda?
– NIE! – ryknął tłum.
I ostatni poziom. – Stillson podszedł do stalowego wózka. Zdjął pokrywę, w powietrzu pojawiła się chmura pary. – HOT-DOGI!
Garściami zaczął wybierać hot-dogi z wózka, w którym Johnny dopiero teraz rozpoznał kuchnię polową, rzucał je w tłum i wracał po więcej. Parówki fruwały w powietrzu.
– Hot-dogi dla wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci Ameryki! A kiedy dzięki wam Greg Stillson trafi do Izby Reprezentantów, powiecie: „HOT-DOG! KTOŚ Z TYM WRESZCIE SKOŃCZY!"
Obraz zmienił się znowu. Podium rozbierali młodzi, długowłosi ludzie, wyglądający jak wędrowni fanowie rockowej kapeli. Trzech z nich zbierało śmieci pozostawione przez tłum. Odezwał się Greg Herman:
– Kandydat demokratów, David Bowes, nazywa Stillsona dowcipnisiem próbującym rzucić piach w maszynę amerykańskiej demokracji. Fisher krytykuje go znacznie dobitniej. Dla niego Stillson jest jarmarcznym kaznodzieją traktującym samą zasadę wolnych wyborów jako dowcip rodem z taniej burleski. W swych wystąpieniach nazywa go „jedynym członkiem Amerykańskiej Partii Hot-Dogów". Lecz fakty mówią, co następuje: w najnowszych badaniach opinii publicznej przeprowadzonych przez CBS David Bowes ma zapewnione 20% głosów, Harrison Fisher 26% – a nieznany Greg Stillson prowadzi z dużą przewagą 42%. Oczywiście, od wyborów dzieli nas jeszcze kawał czasu i wszystko może się zmienić, lecz na dziś Greg Stillson zawładnął sercami – jeśli nie umysłami – wyborców z trzeciego okręgu w New Hampshire.
Kamera pokazywała Hermana w zbliżeniu, obie jego ręce pozostały niewidoczne. Teraz podniósł jedną z nich i okazało się, że trzyma w niej hot-doga. Ugryzł go łapczywie.
– George Herman, CBS, przedstawił państwu wiadomości z Ridgeway, stan New Hampshire.
Siedzący w studiu CBS Walter Cronkite zachichotał.
– Hot-dogi – powtórzył i znów się zaśmiał. – Tak to kręci się ten świat.
Johnny wstał i wyłączył telewizor.
– Nie do wiary. Czy ten gość naprawdę jest kandydatem? Czy to nie jakiś żart?
– Kwestia, czy to żart, czy nie, podlega indywidualnej ocenie – zauważył uśmiechnięty Roger – ale facet rzeczywiście kandyduje. Z urodzenia i wychowania jestem republikaninem, ale muszę przyznać, że ten Stillson dał mi wiele do myślenia. Wiesz, że wynajął kilku facetów z gangu motocyklowego jako ochroniarzy? Prawdziwych żelaznych jeźdźców. Nie Anioły Piekła ani nic takiego, ale moim zdaniem kiedyś byli z nich prawdziwi twardziele. Najwyraźniej zdołał ich nawrócić.
Motocykliści jako ochrona. Johnny'emu specjalnie się to nie podobało. Motocykliści występowali jako ochrona, kiedy Rol-ling Stonesi grali za darmo na autostradzie w Altamont w Kalifornii. Okazało się to kiepskim pomysłem.
– Ludzie godzą się z tymi… z tymi motocyklowymi gangsterami?
– Nie, to nie tak. Wbrew pozorom są całkiem łagodni. A Stillson cieszy się wspaniałą opinią w okolicach Ridgeway za pracę z trudną młodzieżą.
Johnny westchnął z powątpiewaniem.
– Widziałeś go – Roger wskazał na telewizor. – Ten gość to błazen. Na każdym mityngu lata jak wariat po platformie, rzuca hełmami w ludzi – pozbył się już ze setki – i rozdaje hot-dogi. Jest błaznem i co z tego? Może ludzie od czasu do czasu potrzebują błazna? Zaczyna nam brakować benzyny, inflacja powoli, lecz pewnie wyrywa się spod kontroli, przeciętny Amerykanin nigdy jeszcze nie płacił tak strasznych podatków i najwyraźniej podjęliśmy decyzję, by wybrać sobie na prezydenta tępawego farmera z Georgii. Ludzie po prostu chcą się pośmiać. Co więcej chcą się pośmiać kosztem polityków, którzy niczego nie potrafią załatwić. Stillson jest nieszkodliwy.
– Krąży na orbicie – stwierdził Johnny i obaj się roześmieli.
– Mamy wokół mnóstwo zwariowanych polityków – stwierdził Roger. – W New Hampshire jest Stillson, który po hot-do-gach pragnie wdrapać się do Izby Reprezentantów. I co z tego? Kalifornijczycy mają za to Hayakawę. Albo weź naszego gubernatora, Meldrima Thomsona. Zeszłego roku zapragnął uzbroić Gwardię Narodową stanu Maine w taktyczną broń jądrową. Moim zdaniem to stuprocentowy dowód szaleństwa.
– Uważa pan, że ludzie z trzeciego okręgu mają pełne prawo wybrać wsiowego przygłupka na swego reprezentanta w Waszyngtonie?