– Jak pan chce Vegas, niech pan jedzie do Vegas. Co mam panu powiedzieć?
Lecz tego wieczora nic nie było w stanie zepsuć Johnny'emu humoru. Zaczęło się nieszczęśliwie, od maski, lecz później miał już z górki. W rzeczywistości nie pamiętał milszego wieczora, może nawet nic takiego nie przytrafiło mu się w życiu? Spojrzał na Sarę. Policzki miała zaczerwienione, oczy jej błyszczały.
– I co ty na to?
– Dla mnie to czarna magia. Co tu się robi?
– Gra na numer. Albo na czerwone lub czarne. Albo na parzyste – nieparzyste. Albo na dziesięcionumerową serię. Wypłaty są różne. – Spojrzał na mężczyznę, który odpowiedział mu nieodgadnionym spojrzeniem. – A w każdym razie powinny być.
– Zagraj na czarne – powiedziała Sara. – To takie podniecające, prawda?
– Czarne – powtórzył Johnny i rzucił dziesiątkę na czarny kwadrat.
Właściciel zerknął na żółty plastyk, na którym leżała samotna dziesiątka, westchnął: „ale zakład" i obrócił się w stronę koła.
Dłoń Johnny'ego powędrowała machinalnie do czoła i dotknęła go.
– Zaraz – powiedział gwałtownie i postawił ćwierćdolarówkę na kwadracie oznaczonym „jedenaście-dwadzieścia".
– Już?
– Tak.
Właściciel zakręcił i koło zawirowało w obręczy świateł, czerń i czerwień zmieszały się nie do rozpoznania. Johnny bezmyślnie pocierał czoło. Koło zwalniało już i teraz usłyszeli suche tykanie – drewniana zapadka ślizgała się po kolcach oddzielających numery. Minęła ósemkę i dziewiątkę, niemal zatrzymała się na dziesiątce, z ostatnim łyknięciem wskazała jedenastkę i znieruchomiała.
– Pani przegrywa, pan wygrywa – oznajmił właściciel.
– Wygrałeś, Johnny?
– Na to wygląda – odparł, gdy przy jego ćwierćdolarówce pojawiły się dwie dalsze. Sara pisnęła cicho; nawet nie zauważyła, jak znika jej dziesiątka.
– Mówiłem ci, to mój szczęśliwy wieczór.
– Raz to tylko żart, dwa razy to fart – zauważył mężczyzna. – Hej, hej, hej!
– Spróbuj jeszcze raz, Johnny.
– W porządku. Jeśli tylko wygram.
– Mam zakręcić?
– Jasne.
Właściciel ponownie zakręcił kołem i kiedy się obracało, Sara szepnęła:
– Czy to nie o tych kołach mówią, że są lewe?
– Kiedyś tak. Teraz sprawdzają je inspektorzy stanowi, więc nie powinno być żadnych kantów.
Koło zwolniło, cykało powoli. Zapadka minęła dziesiątkę i Johnny zaczął wygrywać.
– No jeszcze, jeszcze – krzyknęła Sara. Kilku nastolatków wędrujących w stronę wyjścia zatrzymało się, by popatrzeć.
Zapadka postukiwała już bardzo leniwie. Minęła szesnastkę, siedemnastkę – i zatrzymała się na osiemnastce.
– Pan wygrał znowu – oznajmił mężczyzna, dokładając sześć nowych ćwierćdolarówek do należącej do Johnny'ego kupki monet.
– Jesteś bogaty! – Sara rozpromieniła się i pocałowała go w policzek.
– Masz szczęście, bracie! – zachwycił się właściciel. – Nikt nie rzuca szczęścia! Hej, hej, hej.
– Zagrać jeszcze?
– A czemu by nie – odpowiedziała mu Sara.
– Jasne, bracie, graj – zawtórował jej jeden z nastolatków. Ze znaczka na jego kurtce spoglądał Jimi Hendrix. – Ten facet orżnął mnie dziś na cztery dolce. Chciałbym zobaczyć, jak dostaje w tyłek.
– Ty też zagraj, Saro – powiedział Johnny i dał dziewczynie jedną z monet. Wahała się przez chwilę, nim położyła ją na numerze dwadzieścia jeden. Na żółtym plastyku widniała informacja, że pojedyncze numery wygrywają dziesięć do jednego.
– Pan zostaje przy środkowych numerach, co?
Johnny spojrzał na osiem ćwierćdolarówek leżących na plastyku i nagle zaczął znów pocierać czoło, jakby czuł nadchodzący ból głowy. Gwałtownym ruchem zsunął pieniądze z kontuaru i stał, potrząsając nimi w złożonych dłoniach.
– Nie. Zagra tylko pani. Chcę na to popatrzeć. Sara przyjrzała mu się, zaskoczona.
– Johnny? Wzruszył ramionami.
– Mam takie przeczucie…
– Właściciel przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: „Boże, daj mi cierpliwość, bym zniósł tych wszystkich durniów", i po raz kolejny zakręcił kołem. Zawirowało, zwolniło, stanęło. Na podwójnym zerze.
– Przegrywający, przegrywający – zaśpiewał mężczyzna i ćwierćdolarówka zginęła w kieszeni jego fartucha.
– Czy to w porządku, Johnny? – zapytała urażona Sara.
– Zero i podwójne zero zawsze przegrywają – wytłumaczył jej Johnny.
– Więc zrobiłeś bardzo mądrze, że zabrałeś pieniądze?
– Chyba tak.
– Mam zakręcić kołem czy zaparzyć kawę?
– Zakręć pan – powiedział Johnny i położył monety, w dwóch kupkach po cztery, na kwadracie oznaczającym dwadzieścia jeden do trzydziestki.
Koło zakręciło się, błyskając światłem, a Sara, nie odrywając od niego oczu, zapytała Johnny'ego:
– Ile można na czymś takim zarobić przez jeden wieczór?
Do nastolatków dołączyła czwórka starszych ludzi, dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Mężczyzna, wyglądający jak robotnik budowlany, powiedział:
– Gdzieś między pięćset a siedemset dolarów. Właściciel znów przewrócił oczami.
– Panie, chciałbym, żebyś pan miał rację.
– Hej, nie gadaj bzdur – upomniał go mężczyzna. – Jakieś dwadzieścia lat temu sam robiłem ten kant. Pięćset do siedmiuset za wieczór i to bez majstrowania przy kole.
Johnny wpatrywał się w koło, wirujące już wystarczająco wolno, by można było odczytać poszczególne numery. Przemknęło zero i podwójne zero, przemknęły jedynki, pojawiły się dwójki. Koło nadal zwalniało.
– Za szybko, człowieku – odezwał się jeden z nastolatków.
– Zaczekaj – odpowiedział mu Johnny szczególnym tonem. Sara spojrzała na niego – jego długa, miła twarz była dziwnie napięta; oczy miał ciemniejsze niż zazwyczaj, nieobecne, odległe.
Zapadka dotarła do trzydziestki i znieruchomiała.
– Wygrana, wygrana – zakomunikował z rezygnacją właściciel, a tłum wzniósł radosny okrzyk. Mężczyzna, który wyglądał jak robotnik budowlany, klepnął Johnny'ego po plecach wystarczające mocno, by Johnny się zatoczył. Właściciel sięgnął pod ladę i wyjął z pudełka cztery dolary, i położył je przy ośmiu ćwiartkach.
– Wystarczy? – zapytała Sara.
– Jeszcze raz. Jeśli wygram, ten facet zapłaci za wieczór i twoją benzynę. Jeśli przegram, będziemy do tyłu o jakieś pół dolara.
– Hej, hej, hej – zaśpiewał właściciel. Rozjaśnił się nagle i złapał właściwy rytm. – Połóżcie je, gdzie chcecie. Wszyscy krok do przodu! To nie zawody w oglądaniu. W koło zakręci się koło, a gdzie się zatrzyma, nie powie nikomu!
Mężczyzna, który wyglądał jak robotnik budowlany, i dwójka nastolatków stanęli koło Johnny'ego i Sary. Po krótkiej kłótni chłopcy uzbierali wspólnie pięćdziesiąt centów i obstawili dwudziestki. Mężczyzna wyglądający na robotnika budowlanego, który przedstawił się jako Steve Bernhardt, położył dolara na PARZYSTE.
– A ty, kolego? – zapytał właściciel Johnny'ego. – Mam je zostawić, gdzie leżą?
– Tak.
– Człowieku – stwierdził jeden z nastolatków – kusisz los.
– Chyba tak – przytaknął Johnny i Sara uśmiechnęła się do niego.
Bernhardt przyjrzał się z namysłem i nagle przesunął swoje pieniądze na środkowe. „Co, do diabła!" – westchnął nastolatek, który przedtem powiedział, że Johnny kusi los, i przesunął należące do niego i kolegi pięćdziesiąt centów w to samo miejsce.
– Wszystkie jajka w jednym koszyku? – zdziwił się właściciel. – Tego chcecie?