Stuart Woods
Strefa Zamknięta
Przełożyła: Maria I Cezary Frąc
1
Holly Barker wraz z resztą obecnych wstała, gdy do sali rozpraw wchodził rząd oficerów. Już nie była świadkiem, tylko widzem, ale chciała tu zostać.
Pułkownik James Bruno stał przy stole obrony, prosty jak świeca, wodząc po sędziach paciorkami oczu. Po raz pierwszy od początku procesu uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Proszę usiąść! – zawołał woźny i wszyscy zajęli miejsca.
Generał brygady, który przewodniczył składowi sędziowskiemu, chrząknął i oznajmił:
– Jednomyślnie uchwalono następujące trzy werdykty. Co do zarzutu molestowania seksualnego, sąd uznaje oskarżonego za niewinnego.
Holly poczuła skurcz w żołądku. Mocno ścisnęła kolana, żeby zapanować nad ich drżeniem. Wiedziała, co będzie dalej.
– Co do zarzutu próby gwałtu, sąd uznaje oskarżonego za niewinnego – ciągnął generał. – I co do trzeciego zarzutu, zachowania niegodnego oficera, sąd uznaje oskarżonego za niewinnego.
– Tak! – krzyknęła kobieta w pierwszym rzędzie.
Holly poznała żonę pułkownika Bruna. Pierwszy raz pojawiła się w sądzie.
– Pułkowniku Bruno – powiedział generał. – Zostaje pan przywrócony do służby. Postępowanie zostało zakończone.
Holly szła powoli przez tłum, nie zwracając uwagi na reporterów, którzy domagali się, by skomentowała wyrok. Po drodze zrównała się z młodą blondynką w stopniu porucznika, drugą powódką w tej sprawie. Uścisnęła jej rękę. Kobieta płakała.
Chłodne powietrze na zewnątrz otrzeźwiło ją. Holly zobaczyła wóz ojca przy krawężniku.
– Przykro mi – powiedział, kiedy wsiadła. Był w mundurze starszego sierżanta i miał zielony beret sił specjalnych.
– Wiedziałeś, prawda?
Hamilton Barker pokiwał głową.
– To było do przewidzenia. Słowo Bruna przeciwko twojemu. On jest absolwentem West Point, tak jak większość składu sędziowskiego. Nie chcieli niszczyć mu kariery.
– Zniszczyli moją. – Kątem oka zerknęła na złoty liść dębu na lewym ramieniu.
– Możesz poprosić o przeniesienie. Nie mogą ci odmówić.
– Daj spokój, Ham. Nigdy nie dadzą mi zapomnieć. Trafię do jednostki dowodzonej przez kumpla Bruna ze szkolnej ławy i pod takim czy innym pretekstem zawsze będzie omijać mnie awans.
Ojciec milczał.
– Mogłabym zaczepić się w policji.
– Zabawne, że o tym wspomniałaś.
Siedzieli nad resztkami kolacji w serwującej steki restauracji niedaleko bazy. Rozmowa obracała się wokół wojny, Wietnamu i armii. Holly starała się słuchać.
Lubiła przyjaciela ojca i jego towarzysza broni Cheta Marleya; choć niższy i szczuplejszy od Hama, miał tę samą żylastą twardość i takie same kurze łapki w kącikach oczu od mrużenia powiek przy spoglądaniu w dal. I sprawiał wrażenie faceta, co z niejednego pieca chleb jadł.
– No dobra, dość tej gadki starych wiarusów – powiedział nagle. – Mam problem, Holly, a ty chyba możesz pomóc mi go rozwiązać.
– Śmiało, Chet.
– Jestem szefem policji w Orchid Beach na Florydzie. Mam pod sobą dwudziestu czterech ludzi i wolne miejsce na numer drugi.
– Nie jesteś zwolennikiem awansów wewnętrznych?
– Potrzebuję kogoś naprawdę dobrego – odparł Marley.
– Brakuje ci dobrych ludzi?
– Brakuje mi doświadczonych ludzi. Większość to szczeniaki po dwadzieścia parę lat. Jest jeden po czterdziestce, i to doświadczony, ale mu nie ufam.
– Nie ufasz mu? Dlaczego?
– Jest politykiem, a ja nie lubię polityków. Myśli, że powinien przejąć moją robotę, i nic w tym złego, tyle że spaprałby ją, gdyby ją dostał.
– Dlaczego go nie wylejesz?
– Nigdy nie dał mi dobrego powodu, a ma powiązania z paroma bubkami z rady miejskiej.
– Kiepska sprawa – stwierdziła Holly. – Nie jestem politykiem, ale rozumiem, że zadawanie się z kimś takim może być trudne.
– W przyszłym roku zamierzam przejść na emeryturę i nie chcę, żeby ten facet zajął moje miejsce. Pomyślałem, że ściągnę kogoś doświadczonego, kto poradzi sobie z obowiązkami i będzie gotów mnie zastąpić.
Holly pokiwała głową, wstrzymując się od komentarza.
– Twój stary mówił mi o twoich osiągnięciach – podjął Marley. – Popytałem też innych, bo jemu za nic nie wierzę. – Uśmiechnął się szeroko i łypnął na Hama Barkera. – Masz pod sobą więcej żandarmów niż ja glin. Doszły mnie słuchy o listach pochwalnych dla twojej jednostki i o poziomie szkolenia i sprawności, jakiej wymagasz od swoich ludzi. Podoba mi się to, co usłyszałem.
– Dziękuję.
– Oczywiście, nie jesteśmy armią. W cywilu wszystkim kieruje się trochę inaczej, ale myślę, że mogłabyś do tego przywyknąć.
– Jestem pewna – przyznała Holly.
– Orchid Beach to miłe miasto. Leży na wyspie barierowej w połowie wschodniego wybrzeża Florydy i ma około dwudziestu tysięcy mieszkańców, w większości emerytów.
– Dużo turystów?
– Nie, i nie są to turyści w pełnym tego słowa znaczeniu. Rok po roku przyjeżdżają ci sami, głównie rodziny z domów na plaży – ludzie z Atlanty, Charlotte i Birmingham, wielu z Północnego Wschodu. Nie mamy wielopiętrowych hoteli i kasyn, tylko kilka moteli. Jest trochę czarnych, trochę robotników, głównie budowlańców, hydraulików i elektryków, i paru wojskowych na emeryturze. Mamy niski wskaźnik przestępczości i niewielkie kłopoty z narkotykami, przynajmniej na razie.
– A dokładniej?
– Problem jest mniejszy niż w większości miast, ale istnieje i należy się z nim rozprawić. Nie zdarzają się brutalne przestępstwa związane z narkotykami.
– To dobrze.
– Jesteś zainteresowana?
Była, jak najbardziej.
– Tak.
– Mogę zapłacić ci tyle, ile zarabiasz jako major. Nie znajdziesz wojskowych sklepów, ale dostaniesz ubezpieczenie zdrowotne i plan emerytalny.
– A co z mieszkaniem?
– Z tym będzie gorzej. Ceny idą w górę, tanie domy są burzone i na ich miejscu buduje się drogie.
– Tu mieszkam w przyczepie.
– Zabierz ją z sobą. Mój kolega jest kierownikiem naprawdę ładnego parku dla karawanów na południe od miasta, od strony rzeki.
– Wygląda nieźle. – Holly uśmiechnęła się. – Niedługo Ham też przechodzi w stan spoczynku i raczej nie będzie miał nic przeciwko przeprowadzce na południe.
– Macie pole golfowe? – zapytał Ham.
– A jakże. Wielkie pole publiczne i sześć czy osiem prywatnych. Myślę, że emerytowanego starszego sierżanta będzie stać na wstąpienie do jednego czy dwóch klubów.
Ham zwrócił się do Holly:
– Chet nie jest taki zły. Pracowałem dla niego trzy lata i ani razu nie miałem ochoty go zabić.
– Kiedy możesz zacząć? – spytał Marley.
– Spokojnie, to wszystko idzie zbyt szybko – zaoponowała Holly.
– Lubię zdecydowanych… oficerów.
Holly podniosła rękę.
– W porządku. Zacznę, gdy tylko złożę rezygnację i uporządkuję wszystkie sprawy.
Ham zamówił następną kolejkę.
– Moja córka gliną! – powiedział, podnosząc szklaneczkę.
– Twoja córka była gliną przez całe dorosłe życie – stwierdziła Holly ze śmiechem.
Wypili i przez chwilę siedzieli w milczeniu. Marley chciał coś powiedzieć, ale wyraźnie nie wiedział, od czego zacząć.
– O co chodzi, szefie? – zachęciła go Holly.
– Nie chcę teraz wchodzić w szczegóły, ale o pewnej sprawie powinnaś wiedzieć od razu.
– Wal śmiało.
– Jeden z moich ludzi pracuje nie tylko dla mnie. Nie wiem, kto i dla kogo, ale mam pewne podejrzenia.