– Jesteś prawdziwą damą, wiesz? Bardzo dyskretną. – Holly roześmiała się, gładząc sukę po łbie. – Cóż, dzisiaj córka twojego pana zabierze cię do Atlanty, gdzie będziesz miała parę ślicznych dzieciaków do zabawy. – Poczuła ukłucie w sercu, gdy to mówiła; Daisy była doskonałą towarzyszką.
Wzięła szybki prysznic, założyła mundur – tym razem wybrała spodnie – i zjadła śniadanie, słuchając lokalnych wiadomości. Z zadowoleniem wysłuchała komunikatu policji, w którym wspomniano o nagrodzie za przekazanie informacji.
O ósmej wpuściła Daisy do dżipa i pojechała na komendę. Po drodze parę razy musiała się zatrzymać, bo ludzie witali się z Daisy i poklepywali ją po grzbiecie – suka cieszyła się tutaj dużą popularnością. W biurze kazała jej się położyć i Daisy posłusznie wyciągnęła się na podłodze. Po chwili rozległo się głuche warczenie. Holly podniosła głowę. W drzwiach stał Hurd Wallace.
– Daisy, spokój! – rozkazała.
Pies karnie położył łeb na podłodze i przestał warczeć.
– Dokonaliśmy aresztowania w związku z postrzeleniem szefa – oznajmił Wallace.
– Co takiego? Kiedy? Kogo aresztowano?
– W nocy odebraliśmy telefon od mężczyzny, który widział stary furgon zaparkowany w pobliżu miejsca zdarzenia. Jeden z naszych ludzi z drogówki poznał ten pojazd. Należy do pary, która biwakuje na kawałku wolnej ziemi między drogą a rzeką, bardzo blisko miejsca ataku na szefa. Policjant pojechał tam i zastał tych dwoje przy ognisku. Mężczyzna czyścił broń; była to beretta szefa.
– Gdzie oni są?
– Bob Hurst przesłuchuje ich w pokoju numer jeden. Jest tam weneckie lustro, gdybyś chciała popatrzeć.
– Idziemy.
Holly ruszyła za Wallace’em do małego pokoju. Przy stole w sąsiednim pomieszczeniu siedziało dwoje niechlujnie ubranych młodych ludzi. Bob Hurst zajmował miejsce naprzeciwko, a w kącie stała policjantka.
– Obecność policjantki to standardowa procedura operacyjna, gdy przesłuchiwana jest kobieta – wyjaśnił Wallace.
– Wiem. Od kiedy trwa przesłuchanie?
– Od północy.
– Czy odczytano im prawa?
– Tak, na samym początku. Podpisali je.
– Prosili o prawnika?
– Chyba nie, może mają własnego adwokata.
– W porządku, posłuchajmy.
Z małego głośnika dobiegły wyraźne słowa Hursta:
– W porządku, a teraz powtórz wszystko jeszcze raz.
– Przecież już mówiłem, co się stało – zaoponował chłopak.
– Powiesz mi jeszcze raz. Chcę mieć pewność, że wszystko dobrze zrozumiałem. Co robił wasz furgon na poboczu przedwczoraj w nocy?
– Byliśmy w kinie i wracając, złapaliśmy gumę. Zmieniłem koło i pojechaliśmy do obozu.
– O której złapałeś gumę?
– Między dziesiątą trzydzieści a dziesiątą czterdzieści pięć.
– A o której pojechałeś dalej?
– Zmiana koła zabrała mi piętnaście czy dwadzieścia minut, więc przypuszczam, że odjechaliśmy między dziesiątą czterdzieści pięć a jedenastą.
– W którym kinie byliście?
– W multipleksie na lądzie.
– A na jakim filmie?
– Na Air Force One, z Harrisonem Fordem.
– O której skończył się seans?
– Około dziesiątej, może trochę po.
– A dlaczego pokonanie piętnastominutowej drogi do obozu zajęło wam czterdzieści pięć minut?
– Wstąpiliśmy do McDonalda na frytki i colę. Już to mówiłem.
– A w jaki sposób w twoim posiadaniu znalazła się beretta?
– Mówiłem, nasz pies ją znalazł.
– Czy wasz pies interesuje się bronią palną?
– Dokładnie to było tak: wypuściłem psa wcześnie rano i nie chciał przyjść, kiedy go zawołałem. Węszył przy ogrodzeniu, które oddziela drogę od parceli, na której biwakujemy. Gdy chciałem złapać go za kark, nastąpiłem na pistolet.
– W jakiej odległości od ogrodzenia?
– Nie wiem, jakieś dwa, dwa i pół metra.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś na policję?
– Po co?
– To nie był twój pistolet. Dlaczego nam go nie oddałeś?
– Rany boskie, człowieku, był niczyj. Zgubione, znalezione. Nie miałem pojęcia, do kogo należał.
– Lubisz pistolety, prawda?
– Taa, raczej tak.
– A masz własną broń?
– Tak, małą sześciostrzałową trzydziestkędwójkę.
– Gdzie ona jest?
– Pewnie w furgonie.
– W schowku w furgonie znaleźliśmy rewolwer smith and wesson trzydzieści dwa – wtrącił Wallace. – Już go wysłaliśmy do laboratorium stanowego. Nie mają pozwolenia na broń, za to pod siedzeniem mieli schowany ponad gram kokainy.
– O której wróciliście do obozu po zmianie koła? – ciągnął Hurst.
– Nie wróciliśmy od razu. Podjechałem na stację benzynową i zostawiłem kapcia do naprawy. Na stacji Texaco.
– Stacja była jeszcze otwarta?
– Nie. Zostawiłem koło na progu, z notatką. Wróciłem tam wczoraj po południu i je odebrałem. Znam tego faceta. Kupujemy u niego benzynę.
– Sprawdzamy to – poinformował Wallace.
– Więc o której wróciliście do obozu?
– Musiało być wpół do dwunastej.
– Ominęła ich strzelanina – skomentował Wallace. – Bardzo wygodne.
– Słuchaj, człowieku – zawołał podejrzany – jestem zmęczony. Nie spałem całą noc i wciąż nie wiem, co jest grane. Przepraszam, że nie oddałem pistoletu. W porządku? Zatrzymanie znalezionej broni chyba nie jest przestępstwem? Co tu się dzieje?
– Dobra, pozwolę wam się przespać. Pogadamy o tym później.
– O co tu chodzi, człowieku? Przecież nie o zgubiony pistolet, co nie? O coś grubszego.
– Ty mi powiedz, Sammy – odparł Hurst.
– Co mam panu powiedzieć?
Hurst odwrócił się do policjantki.
– Zamknij ich – polecił. Wstał i wyszedł z pokoju.
Chwilę później pojawił się w pomieszczeniu obserwacyjnym, gdzie czekali Holly i Wallace.
– To oni – oznajmił. – Jestem pewien.
– Jakie masz dowody?
– Broń szefa, bieżnik opon zgodny z odlewem, brak alibi i trzydziestkadwójka. Czas zawiadomić prokuratora okręgowego.
Holly zwróciła się do Wallace’a:
– Niech ktoś zawiezie trzydziestkędwójkę do stanowego laboratorium w Tallahassee, zaczeka, aż zrobią testy, i telefonicznie przekaże nam wyniki. Jeśli będą pozytywne, wtedy ich oskarżymy.
– W porządku. – Wallace wyszedł z pokoju.
– Co z zabójstwem Doherty’ego? – zapytała Holly.
– Jeżeli badania balistyczne potwierdzą, że strzelano z tej trzydziestkidwójki, wycisnę z nich przyznanie się do winy – odparł Hurst. – Potem przyznają się do zabójstwa Hanka.
– Miejmy nadzieję – powiedziała. Nie kłamała; naprawdę chciała, żeby Hurst miał rację.
Jane zapukała i weszła do pokoju.
– Dzwoni pani Warner – powiedziała.
– Odbiorę w swoim biurze. – Holly odwróciła się do Hursta. – Dobra robota. Postarajmy się, żeby wszystko miało ręce i nogi. – Przeszła do gabinetu i odebrała telefon. – Pani Warner?
– Tak. Jesteśmy na lotnisku w Atlancie, zaraz startujemy do Orchid Beach. Mój mąż ma samolot. Chciałam spytać, dokąd mam się udać po przybyciu na miejsce.
– O której będziecie w Orchid Beach?
– Około jedenastej trzydzieści, może o dwunastej.
– Będę czekać na lotnisku i zawiozę was do domu Hanka.
– Dziękuję, to bardzo miło z pani strony.
– Do zobaczenia o wpół do dwunastej. – Holly z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Jeśli tylko przebrnie przez ten dzień, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie mogła zabrać się do normalnej pracy.