Obudziło ją warczenie psa. Dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie, że rzeczywiście ma psa i że to Daisy warczy. Holly usiadła na łóżku, opuściła nogi na podłogę i zaczęła nasłuchiwać. Po chwili zdało jej się, że usłyszała metaliczne brzęknięcie, ale bardzo ciche. Daisy nie przestawała warczeć.
Holly sięgnęła po pilota i ściszyła głos. Jeśli ktoś był na zewnątrz przyczepy, nie chciała go spłoszyć, wyłączając telewizor. Znów usłyszała brzęk.
Pochyliła się i wyszeptała suce do ucha:
– Cicho, Daisy.
Suka natychmiast zamilkła.
– Leżeć.
Położyła się.
– Zostań. – Holly wstała i ostrożnie podeszła do krzesła, na którym powiesiła mundur. Z kieszeni spodni wyjęła pistolet. – Zostań – powtórzyła.
Boso podeszła do drzwi przyczepy i wychyliła głowę, żeby spojrzeć przez moskitierę. Nie zdołała nic zobaczyć, a szum wiatru w drzewach zagłuszał możliwe odgłosy.
Odbezpieczyła broń, cicho otworzyła siatkowe drzwi i wyszła w noc z pistoletem w dłoni. Nie chciała nikogo zastrzelić, zwłaszcza Bogu ducha winnego przechodnia, ale zachowywała czujność, by w razie potrzeby się bronić. Wolno obeszła małą polanę, zerkając między ciemne drzewa. Niczego nie zobaczyła ani nie usłyszała.
Uspokojona, zawróciła do przyczepy i wtedy niemal w jednej chwili usłyszała gdzieś w pobliżu cichy stuk i poczuła woń gazu. Czyżby nie zgasiła grilla? Spojrzała w stronę, gdzie powinien stać, ale grilla nie było. Dostrzegła go może sekundę później – stał pod narożnikiem przyczepy. Dziwne, zdążyła pomyśleć, zanim nocne niebo rozbłysło.
Poderwała głowę do góry i zobaczyła, jak z wysokości kilkudziesięciu metrów spada kula jaskrawoczerwonego ognia. Patrzyła zdumiona, jak płynie w jej stronę. Flara na spadochronie, pomyślała. Pewnie jakiś wioślarz na rzece ma kłopoty. Potem znów poczuła gaz.
– Cholera jasna! – zaklęła i pobiegła ku przyczepie.
Rzuciła pistolet i opadła na kolana przed grillem, jakby to był jakiś pogański ołtarz. Chciała przekręcić gałki, ale wszystkie były w pozycji „zakręcone”. Zanurkowała pod grill i sięgnęła do gumowego węża biegnącego do butli, ale namacała tylko luźny koniec przewodu. Podniosła głowę; flara była nie więcej niż dwadzieścia metrów nad nią i spadała prosto na przyczepę. Ogarnięta paniką, sięgnęła do zaworu, żeby zamknąć zbiornik, ale w miejscu zaworu był tylko otwór, przez który uciekał gaz.
Raptem gaz przestał się ulatniać. Holly zerwała się na nogi, chwyciła krzesło i walnęła nim we flarę, posyłając ją w kierunku brzegu polany. Flara z sykiem spadła na ziemię. Holly jak zahipnotyzowana patrzyła, jak się wypala. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że trzyma pistolet i celuje w gasnącą racę.
Odetchnęła głęboko. Już nie czuła gazu. Weszła do przyczepy i zapaliła światło. Daisy leżała na podłodze, przypatrując się jej w skupieniu.
– Dobra dziewczynka. Zostań. – Wróciła do grilla i zapaliła latarkę. Zawór zbiornika leżał na ziemi, wygięty z jednej strony.
Było jasne, że ma przed sobą dowód sabotażu. Ktoś odłączył wąż od zbiornika, odkręcił gaz, a potem zniszczył rączkę zaworu, żeby nie można było go zamknąć. Przypomniała sobie, że kiedy robiła burgera, zbiornik wydał jej się prawie pusty. Dzięki Bogu, pomyślała. Gaz w powietrzu plus flara na spadochronie… Odłamki eksplodującego zbiornika zamieniłyby jej przyczepę w dymiące zgliszcza, a ona zginęłaby w wybuchu.
W pierwszej chwili chciała zadzwonić na komisariat i zameldować o tym incydencie, ale zmieniła zdanie. Usiadła na schodkach przyczepy i zastanowiła się. Na razie zachowa wszystko dla siebie.
Daisy przypomniała o swojej obecności cichym skomleniem.
– No, Daisy, chodź do mnie – powiedziała Holly, otwierając siatkowe drzwi.
Suka podeszła i położyła jej łeb na kolanach.
12
Następnego dnia w południe Holly właśnie jadła kanapkę przy swoim biurku, kiedy przybył prokurator okręgowy w towarzystwie wysokiego, szczupłego mężczyzny w pomiętym garniturze i o nieco przydługich ciemnych włosach. Jane dokonała prezentacji:
– Marty Skene, prokurator okręgowy, i Jackson Oxenhandler, obrońca publiczny.
– Prosili o adwokata? – zapytała Holly, gdy wymienili już uściski dłoni.
– Nie – odparł Skene – ale chyba najwyższa pora przydzielić im prawnika. Sprawa się rozkręca.
– Jasne. Panie Oxhander…
– Oxenhandler – poprawił wysoki mężczyzna. – Najwyraźniej w historii mojej rodziny były jakieś woły.
– Oxenhandler, przepraszam. Czy poznał pan klientów?
– Jeszcze nie.
– Są teraz z Bobem Hurstem, który przesłuchuje ich w innej sprawie.
– W innej sprawie? – Oxenhandler zmarszczył czoło.
– Zamordowania Hanka Doherty’ego.
Adwokat odwrócił się do prokuratora.
– Nie mówiłeś mi, że chodzi o podwójną strzelaninę.
– Sam dowiedziałem się przed chwilą.
– Proszę w tej chwili zakończyć przesłuchanie – oznajmił obrońca. – Muszę się skonsultować z moimi klientami.
Holly machnęła ręką w stronę pokoju przesłuchań.
– Jane, poproś Boba, żeby tu przyszedł.
– Jakie dowody świadczą przeciwko moim klientom? – zapytał Oxenhandler.
– Ślady opon ich samochodu na miejscu przestępstwa, posiadanie broni ofiary i wynik badania balistycznego: kula wyjęta z głowy Marleya została wystrzelona z rewolweru smith and wesson kaliber trzydzieści dwa, znalezionego w furgonie oskarżonego.
– Naradź się z klientami – zasugerował Skene – a potem możemy porozmawiać o ugodzie. Chciałbym zakończyć tę sprawę jak najszybciej.
Jackson Oxenhandler pokiwał głową i odszedł korytarzem, po drodze mijając Boba Hursta. Zatrzymał się przed wejściem do pomieszczenia przylegającego do pokoju przesłuchań, zajrzał do środka, potem podszedł do sąsiednich drzwi. Odwrócił się i zawołał:
– Niech nikt nie wchodzi do tamtego pokoju, dopóki nie skończymy rozmawiać. – Zniknął w pokoju przesłuchań.
Holly zwróciła się do Hursta:
– Co masz w sprawie Doherty’ego?
– Wszystkiemu zaprzeczają.
– Wejdźmy na chwilę do mojego biura.
Gdy weszli, Holly zamknęła drzwi. Hurst usiadł.
– O co chodzi? – spytał.
– Nie chciałam wcześniej tego mówić, ale jestem na ciebie wściekła.
Zrobił zdziwioną minę.
– Dlaczego? Właśnie rozwiązaliśmy naszą największą sprawę od lat.
– Kiedy wychodziłam, prosiłam, żebyś zadzwonił, jeśli będą jakieś postępy. Czy aresztowanie można w to wliczyć?
Hurst wzruszył ramionami.
– Cóż, zależało mi, żeby ich przycisnąć, gdy tylko zostali doprowadzeni.
– Nie obchodzi mnie, na czym ci zależało. Przez dwadzieścia lat służyłam w wojsku i kiedy wydaję rozkaz, spodziewam się, że zostanie wykonany.
Hurstowi poczerwieniały uszy, ale nic nie powiedział.
– Ja odpowiadam za tę sprawę, nie ty – rzekła Holly z naciskiem – i jeśli coś schrzanimy, wina spadnie na mnie. Jestem tu nowa i dopóki nie poznam dobrze tego wydziału, będę osobiście podejmować wszystkie ważne decyzje. Kiedy już się zorientuję, kto jest, a kto nie jest dobrym policjantem, może przekażę innym część uprawnień. Ale nie wcześniej. Rozumiesz?
Hurst wbił wzrok w biurko. Teraz był cały czerwony.