– Tak, zapowiada gości w samochodach.
Holly schowała berettę do torebki.
– Co myślisz o kolacji? – zapytał.
– Jestem za. Co będziemy jeść?
– Moje zachwalane ciasteczka krabowe. – Ruszył do kuchni, zapalając po drodze światła.
– Zachwalane przez kogo?
– Przez każdego, kto je jadł. – Wyjął produkty z lodówki i zaczął szykować kolację.
Holly przyglądała mu się z zainteresowaniem. Sama była niezłą kucharką, ale Jackson bez wątpienia miał większą praktykę. Wcześniej przygotował półprodukty, więc po dwudziestu minutach siedzieli przy stole i jedli wyśmienitą kolację.
– I co myślisz?
– Krabowe ciasteczka są przepyszne – odparła.
– Najlepsze, jakie jadłaś?
– Oczywiście.
– A wino?
– Doskonałe. Co to jest?
– Robert Mondavi Reserve Chardonnay, rocznik dziewięćdziesiąty czwarty. Dobry rocznik i najlepsze z kalifornijskich chardonnay.
– Wierzę ci – zapewniła, sącząc wino. – Jak to się stało, że jesteś sam, Jackson?
– Czysty przypadek, jak sądzę.
– Nigdy nie byłeś żonaty?
– Nie. A ty zamężna?
– Też nie.
– I nie myślałaś o wyjściu za mąż?
– Do tej pory nie. Nie chciałam poślubić wojskowego. Zbyt wiele komplikacji – przeniesienia, przydziały i tak dalej. A małżeństwo z cywilem byłoby jeszcze gorsze.
– A teraz?
– Nie wiem. Nie miałam czasu o tym pomyśleć.
– Ja miałem mnóstwo czasu, ale nie myślałem, przynajmniej niezbyt wiele.
– Czy w Orchid brakuje wolnych kobiet?
– Nie. Nigdy nie musiałem samotnie spędzać wieczorów. Czy jestem pierwszym facetem, który do ciebie startuje?
– Startujesz do mnie?
– A nie?
– Tak, pierwszym. Choć, parę razy przyłapałam przewodniczącego rady miejskiej, jak wpatruje się w moje cycki.
– Nie dziwię mu się. Zważywszy, że alternatywą jest Irma Taggert.
– Och, i tak by się gapił.
– Nie bądź zarozumiała.
– Nie jestem, po prostu znam swoje mocne strony.
– Jakie są inne?
– Doskonale strzelam z pistoletu.
– Co jeszcze?
– Będziesz musiał sam zgadnąć.
– Nie mogę czekać. – Wstał i zaniósł talerze do kuchni. – Masz ochotę na deser?
– A co proponujesz?
– Świeży jabłecznik, a la mode.
– Poproszę jabłecznik, a la mode możesz zostawić.
– Mądra dziewczynka. – Wrócił z dwoma talerzami, jednym z a la mode.
– Nie jestem taka chuda jak ty. Dziewczyna musi dbać o figurę.
– Tylko nie przesadzaj. Westoverowi i tak będziesz się podobać.
– Kamień spadł mi z serca.
Zjedli deser, a potem Jackson wyczarował dwa kubki espresso. Usiedli na kanapie i w milczeniu pili kawę. Kiedy odstawili kubki, Jackson ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją.
– Smakujesz jak espresso – powiedziała, gdy muskał ustami jej szyję.
– A ty smakujesz jak dziewczyna – odparł, sięgając niżej.
– To dobrze.
– I ładnie pachniesz – dodał, wsuwając nos między jej piersi. Po chwili zajął się guzikami jej bluzki.
– Jeśli nie przestaniesz, będziesz musiał się ze mną kochać – uprzedziła.
Nie przestał. Rozpiął jej stanik i zamknął w dłoni jej pierś.
– Mam zarzucić cię na ramię i zanieść na górę?
– Jeszcze trzymam się na nogach – powiedziała, podnosząc się i zdejmując bluzkę. – Ale już niedługo. Kolana mi miękną.
Przytulił ją i pocałował, a potem złapał za rękę.
– Tędy – szepnął.
Weszli po schodach do przestronnej sypialni z wielkim łóżkiem. Po drodze oboje pozbywali się ubrania. Daisy szła za nimi, klekocząc pazurami po drewnianej podłodze.
– Leżeć, Daisy – powiedziała Holly. – Pora spać.
Suka położyła się i oparła głowę na łapach, nie spuszczając ich z oka.
– Dobry pies – pochwalił Jackson, mocując się z dżinsami Holly.
– Mam nadzieję, że masz zabezpieczenie – powiedziała, gdy położył ją na miękkim łóżku – bo ja, idiotka, niczego nie wzięłam.
– Nie martw się.
I nie martwiła się.
24
Holly usłyszała szum fal, zanim otworzyła oczy. Usiadła w łóżku. Praca! Opadła na poduszkę. Dzięki Bogu, jest niedziela. Chciała przytulić się do Jacksona, ale nie było go w łóżku.
Podeszła Daisy. Trąciła Holly pyskiem i wsunęła nos pod jej rękę.
Holly wstała i poszła do łazienki. Obmyła twarz, założyła szlafrok Jacksona wiszący na haczyku na drzwiach i boso zeszła na dół. Jackson robił śniadanie. Właśnie rozbijał jajka.
– Która godzina? – spytała.
– Już po dziesiątej.
– Dziś nie pracujesz, prawda?
– Nie. Spędzam dzień z tobą.
– Dobry pomysł – odparła, obejmując go w pasie od tyłu.
Odwrócił się i wziął ją w ramiona.
– Po tej stronie lepiej pasujesz – powiedział.
– Mmmm.
– Jedzenie dla psa jest pod zlewem.
Holly nakarmiła Daisy i wypuściła ją przed dom.
– Śniadanie gotowe – zawołał Jackson. Postawił na stole jajecznicę na bekonie, tosty i sok pomarańczowy, potem przyniósł kubek świeżo zaparzonej kawy. – Mam nadzieję, że jesteś głodna?
– Pytanie!
– Dziewczynka nie narzeka na brak apetytu.
– Nie jestem dziewczynką, ale na brak apetytu rzeczywiście nie narzekam.
– Dla mnie jesteś.
– Potraktuję to jako komplement.
– Co zwykle robisz rano?
– Biegam, potem jadę do pracy. A ty?
– Ktoś kiedyś powiedział, że ćwiczenia fizyczne niszczą tkanki; nigdy o tym nie zapominam.
– Nie lubisz ćwiczyć?
– Nie dla samych ćwiczeń. Lubię grać w tenisa i golfa i uprawiać seks.
– Z twoją ostatnią rozrywką zostałam zaznajomiona – odparła z uśmiechem.
– Przypuszczam, że w nocy spaliliśmy mnóstwo kalorii. Potraktuj to jako ekwiwalent porannego biegania.
– Typowe pokrętne myślenie prawnika. Ale wyjątkowo się z nim zgodzę i dziś sobie odpuszczę.
– Możemy spalić jeszcze trochę kalorii.
Roześmiała się.
– Pozwolisz mi chociaż dokończyć śniadanie?
– Nie, jeśli się nie pospieszysz.
– Jackson, ten samochód wieczorem – czy to mógł być range rover?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Range rover ma kanciasty przód, prawda?
– Tak.
– Więc to mógł być range rover. Ale równie dobrze mógł to być jakiś pikap, terenówka czy inny duży samochód. Dlaczego akurat range rover?
– Co wiesz o osiedlu zwanym Palmetto Gardens?
– Prawie nic, jak większość ludzi. Wiem, że to superprywatne, superekskluzywne zacisze dla superbogaczy. Miejscowi kontrahenci wykonali podstawowe prace – drogi, kanalizację, elektryczność, linie telefoniczne, a także, jak mi się zdaje, fundamenty, mury i dachy domów. Ale do robót wykończeniowych sprowadzili swoich ludzi. Pisały o tym gazety; oburzano się, że właściciele nie zlecili tych prac miejscowym. Jednak właściciele przedstawili mocne argumenty. Przekonywali, że powstanie osiedla jest korzystne dla miasta, bo oznacza większe dodatkowe miejsca pracy i wpływy z podatków. To zamknęło usta przeciwnikom. Rada miejska też ich poparła.
– Byłeś tam?
– Nie, tak jak nikt, kogo znam.
– Ja byłam.
– Naprawdę?
– Tak. Parę tygodni temu jeździłam po okolicy, żeby poznać podlegający mi teren. Próbowałam tam wjechać, ale zostałam zatrzymana.
– Cóż, to własność prywatna.
– Strażnik wezwał szefa ochrony, a on zafundował mi wycieczkę.
– Jak tam jest?