Выбрать главу

– Tak wyglądałby raj, gdyby projektował go developer.

– Miejscowi agenci od nieruchomości byli nieźle wkurzeni, bo nikt im nie zaproponował pośredniczenia w sprzedaży. Ci z osiedla w ogóle z nimi nie współpracowali. Ale jak to się ma do range roverów?

– Szef ochrony, niejaki Noble, jeździ range roverem. Inni ochroniarze też mają range rovery.

– Noble? Jak ma na imię?

– Barney.

– To ciekawe

– Co?

– Pamiętasz, ja ci mówiłem o moim byłym partnerze, który teraz pracuje w agencji ochroniarskiej w Miami?

– Tak.

– Agencja nazywa się Craig amp; Noble. Jack Craig był kapitanem w policji w Miami, a Barney Noble był jego partnerem.

– Myślisz, że to ma jakieś znaczenie?

– Może mój były parter przysłał tutaj Barneya Noble’a, pod przykrywką, żeby mnie załatwić?

– Nie sądzę.

– Ja też uważam, że to zwykły zbieg okoliczności. Nigdy nie spotkałem ani Noble’a, ani nikogo innego stamtąd.

– Jak się nazywa twój były partner?

– Elwood Mosely, ale wszyscy nazywali go Cracker.

– Jak wygląda?

– Metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, ponad sto kilo wagi, rude włosy, jasna karnacja. Raczej brzydki.

– Myślisz, że jest w okolicy?

– Kto wie? Możliwe, po tej wczorajszej wizycie.

– Mogę wyciągnąć jego zdjęcie z systemu i kazać go wypatrywać.

– Nie, to by popsuło twoje układy z radą. Wyświadczenie przysługi… kim dla ciebie jestem?

– Kochankiem.

– Właśnie tego słowa szukałem.

– Ale jesteś też obywatelem Orchid Beach. Przygotuj więc formalną prośbę. Napisz, że miałeś wcześniej kłopoty z tym facetem i słyszałeś, że może być w mieście. Wtedy będziemy mogli mieć na niego oko.

– Dobrze, zrobię to.

– Mogę skorzystać z twojego telefonu? Chciałabym zadzwonić do taty.

– Oczywiście.

Jackson sprzątał ze stołu, a Holly usiadła na kanapie, sięgnęła po telefon i wystukała numer Hama. Czekała cierpliwie, lecz nikt nie odebrał.

Jackson usiadł przy niej.

– Nikogo nie ma? – zapytał.

– Najwidoczniej, ale to dziwne. Ham ma automatyczną sekretarkę, która włącza się po trzecim sygnale. Nie włączyła się.

– Prawdopodobnie gdzieś wyszedł, a sekretarka jest zepsuta.

– Pewnie tak. Spróbuję później.

Cmoknął ją w ucho.

– Co myślisz o spaleniu paru kalorii? – szepnął, rozwiązując pasek szlafroka i sięgając do jej piersi.

Odwróciła się w jego stronę i pozwoliła, by poły szlafroka się rozchyliły.

– Jesteś prawdziwym maniakiem ćwiczeń, tak?

– Pytanie! – odparł, pociągając ją na kanapę.

25

Razem wzięli prysznic, a potem poszli na spacer po plaży. Było ciepło i wietrznie. Daisy była zachwycona. Biegała po wydmach i brodziła w płytkiej wodzie.

– Skąd pochodzisz? – zapytała Holly.

– Z Delano, małego miasteczka w Georgii.

– Gdzie ono leży?

– Około sześćdziesięciu kilometrów na wschód od Columbus.

– Zabawne. Ja urodziłam się właśnie w Columbus, a dokładnie w Fort Benning. Dzieciństwo spędziłam w różnych bazach wojskowych, od Fort Bragg po Manheim w Niemczech.

– Ja dorastałem w Delano.

– Twoi rodzice nadal tam mieszkają?

– Oboje nie żyją, mama od ośmiu lat, tata od sześciu. Stracił ochotę do życia po jej śmierci.

– Moja mama też nie żyje, ale Ham jakoś się trzyma. Ma swoje wojsko.

– Tata był prawnikiem, ale nie lubił swojej pracy na tyle, by utrzymała go przy życiu. Miesiąc po śmierci mamy zamknął biuro, a potem w ogóle przestał wychodzić z domu. Nie interesował go nawet golf, choć był wyśmienitym graczem.

– Mój tata też uwielbia golfa. Barney Noble powiedział, żebym przywiozła go do Palmetto Gardens, to sobie zagra. Och, zapomniałam ci powiedzieć, znają się z wojska. Służyli w tej samej jednostce w Wietnamie.

– Ja należę do Dunes Club. Powiedz tacie, że mogę go tam zabrać, gdy wpadnie z wizytą. Ty też grywasz?

– Tak, ale ostatni raz prawie rok temu.

– Masz kije?

– Tak. Ham dał mi komplet na gwiazdkę w zeszłym roku. Chyba miał nadzieję, że częściej będę z nim grywać, ale zawsze byłam zapracowana.

– Może zagramy dziś po południu?

– Pewnie, czemu nie? Wiesz, to mój pierwszy wolny dzień od przyjazdu.

– Jak ci idzie w pracy?

– Całkiem nieźle. Chet prowadził wydział idealnie. Muszę tylko uważać, żeby tego nie zepsuć. Ale w sprawie tych zamachów nie posunęłam się ani o krok naprzód.

– Sprawiasz wrażenie zniechęconej.

– Trafiłam w ślepy zaułek. Zrobiliśmy wszystko, co trzeba, ale nadal nie mamy żadnego punktu zaczepienia.

– Nie domyślasz się, dlaczego ktoś chciał zabić Cheta i Hanka?

– Chet powiedział mi, że ma poważny problem, ale nie wyjawił żadnych szczegółów. Gdy przyjechałam, rozmawialiśmy wieczorem przez telefon. Powiedział, że ma spotkanie i że wyjaśni mi wszystko rano.

– Nie zasugerował nawet, o co chodzi?

– Powiedział tylko, że ktoś z wydziału pracuje na dwie strony. Domyślał się, kto, ale mi tego nie zdradził.

– Podejrzewasz kogoś?

– Nie. To może być każdy.

– A czy mówiłaś o tym któremuś ze swoich ludzi albo komuś z Orchid?

– Nie. Przejrzałam wszystkie papiery w biurze Cheta, ale nie znalazłam żadnej wskazówki. – Popatrzyła na Jacksona. – Może zostawił coś u swojego prawnika, tak na wszelki wypadek.

– Nie zrobił tego.

– Skąd wiesz?

– Bo ja jestem jego prawnikiem.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

– Nie było okazji. Poza tym rzadko korzystał z moich usług. Parę lat temu sfinalizowałem sprzedaż jego domu, a niedawno sporządziłem mu testament. To wszystko.

– Kiedy spisał testament?

– Jakieś dziesięć dni przed tym wypadkiem.

– Myślisz, że uważał, że jego życie jest w niebezpieczeństwie?

– Niczego takiego nie sugerował, ale kto wie? Testament jest prosty. Chef zostawia wszystko… – Jackson urwał. – Przepraszam. To sprawa między klientem a prawnikiem.

– Czy Chet miał rodzinę?

– Nie.

– Rozumiem. Można by pomyśleć, że skoro zadał sobie trud sporządzenia testamentu, to powiedział komuś o swoich podejrzeniach, albo nawet zostawił jakieś dowody.

– Może i tak.

– Domyślasz się, kto to mógł być?

– Hank Doherty.

– Jasne. I to musiało być motywem zabójstwa.

– Przeszukaliście jego mieszkanie?

– Centymetr po centymetrze. Osobiście przeszukałam jego sejf i biurko. Sejf był otwarty.

– Czyli ktoś strzelił do Cheta, potem uznał, że Chet mógł coś powiedzieć Hankowi Doherty’emu, więc pojechał do niego i go zabił.

– I znalazł to, co dał mu Chet. Dlatego ja tego nie znalazłam.

– Jesteś pewna, że już tam tego nie ma?

– Tak. Dom jest już pusty. Córka Franka zabrała kilka pamiątek, a gospodyni wzięła resztę. Część rzeczy sprzedano na kiermaszu w weekend po jego śmierci.

– Przeszukałaś dom Cheta?

– Nie. Nawet nie przyszło mi do głowy. O rany, ale jestem głupia!

– Mam klucz.

– Więc jedźmy tam – powiedziała, zawracając w stronę domu.

– Czekaj. – Złapał ją za rękę. – Nie powinniśmy wchodzić tam za dnia. Nigdy nie wiadomo, kto patrzy. Poczekajmy do wieczora.

– Masz rację, tak będzie lepiej.

– Poza tym jesteśmy umówieni na golfa.

Holly zrobiła krótką rozgrzewkę, a potem parę razy na próbę zamachnęła się kijem i przymierzyła się do piłki. Starała się uderzyć jak najbardziej płynnie. Rozległ się stuk metalowego kija o piłkę. Holly podniosła głowę. Piłka poszybowała wysokim łukiem i poleciała prosto w dół alei.