– Nieźle – pochwalił Jackson. – Prawie dwieście metrów.
Podszedł do piłki, przymierzył się i uderzył potężnie.
– Ponad dwieście metrów – powiedziała Holly. – Niestety, prosto w drzewa. Uderz jeszcze raz.
Jackson chrząknął.
– I nie wal tak mocno – doradziła Holly.
Zamachnął się; tym razem odchylenie było łagodniejsze. Piłka wylądowała dziesięć metrów za piłką Holly, ale na prawo od alei. Wsiedli do wózka i ruszyli w tamtą stronę.
Przez siedemnaście dołków grali mniej więcej równo. Idąc do osiemnastego, oboje dobrze wybili piłki, ale przy drugim strzale Holly trafiła w bunkier, gdy Jackson był już na murawie. Wybicie z piasku wymagało dwóch uderzeń i w sumie wykonała dwa ponad limit dla tego dołka. Jackson zmieścił się w limicie.
Zsumował wyniki.
– Ty miałaś dziewięćdziesiąt jeden, ja osiemdziesiąt dziewięć – oznajmił z dumą.
Musiała przekłuć ten balon samozadowolenia.
– Jaki jest twój handicap? – spytała.
– Dwanaście.
– Mój piętnaście. Jesteś mi winien trzy uderzenia.
Wyraźnie posmutniał.
– Nieładnie ogrywać gospodarza – mruknął.
– Wiem, i jest mi przykro.
– Wcale nie jest ci przykro.
– Masz rację. Skłamałam.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
– Chodź – powiedział. – Zjemy kolację, a potem pojedziemy do domu Cheta.
26
Wyjechali z centrum miasta na północ, w stronę North Bridge. Daisy siedziała z tyłu i spokojnie wyglądała przez okno. Pod koniec mostu Jackson skręcił na zjazd.
– Dom stoi na Egret Island – powiedział, wskazując ręką. – To piękne miejsce, z rodzaju tych, na których buduje się bardzo drogie osiedla. Zostało wykupione pod koniec lat trzydziestych przez średnio zamożnych ludzi, którzy podzielili teren na niewielkie działki i wznieśli tam całkiem ładne domy. W ostatnich latach trochę się tu zmieniło, bo pojawiło się paru bogaczy. Kupowali po dwie działki, rozbierali stare domy i na ich miejscu budowali jeden duży.
Rzeczywiście minęli kilka eleganckich dużych willi, jasno oświetlonych w ciemności.
– Dom Cheta stoi na końcu wyspy – ciągnął Jackson. – Przy okazji, mieszka tu paru twoich policjantów. Bob Hurst i Hurd Wallace, a właściwie jego była żona. Dostała dom po rozwodzie.
Droga zwęziła się i teraz po obu stronach ciągnął się niezabudowany teren. Holly dostrzegła tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ.
– Jak widzisz, tutaj nie ma domów – mówił Jackson. – Parę lat temu pewien miejscowy facet kupił kilka małych parceli. Pewnie ma nadzieję, że zarobi kupę szmalu, gdy trafi na developera, który zechce zbudować tu zamknięte osiedle. Chciał kupić także działkę Cheta, ale kobieta, która była jej właścicielką, polubiła Cheta i sprzedała mu dom.
Droga skończyła się i Jackson skręcił w lewo na podjazd, przy którym stała skrzynka na listy.
– Dom stoi tuż za zakrętem – powiedział, wjeżdżając w otwartą bramę. Po chwili w świetle reflektorów ukazał się niewielki budynek. Jackson zgasił światła i wyjął ze schowka latarkę. – Idziemy.
Wysiedli z samochodu i ruszyli wyłożoną kamieniami ścieżką do domu. Daisy szła pierwsza.
– Za dnia musi tu być bardzo ładnie – zauważyła Holly.
– Owszem. Chet mógł łowić ryby z pomostu zaraz za domem.
– Obejdźmy dom – poprosiła Holly. – Mogę trzymać latarkę?
Zaczęła powoli okrążać dom, świecąc do każdego okna. Na dłuższą chwilę zatrzymała się przy tylnych drzwiach, potem ruszyła dalej.
– Tam – powiedziała wreszcie, świecąc na środek okna. Odsunęła gałęzie krzewu i podeszła. Wskazała miejsce, gdzie spotykały się dwie przesuwane pionowo połówki.
– To okno zostało podważone – wyjaśniła. – Włamywacz wsunął coś między ramy okna i otworzył zamek. – Wskazała smugi na szkle, pociągnęła po nich palcem, a potem potarła palec o kciuk. – Talk. Używał gumowych rękawiczek. Są posypywane talkiem, żeby łatwiej było je założyć.
Ruszyli do frontowych drzwi, które Jackson otworzył kluczem. Gdy weszli, włączył światło. Stali w dużym pokoju. W jednym kącie było miejsce do pracy, przed kominkiem stała kanapa i dwa fotele, a w drugim kącie okrągły stół i sześć krzeseł. W pokoju panował wzorowy porządek.
– Myślałem, że zastaniemy bałagan – powiedziała Holly. – Ale wygląda na to, że nasz intruz był bardzo staranny.
– Albo po jego wizycie przyszła sprzątaczka. Ta sama, która pracowała u Hanka Doherty’ego.
– Poznałam ją i chyba mam w notesie numer jej telefonu. – Wyjęła notes z torebki. – Zadzwonię do niej, zanim zaczniemy szukać. – Usiadła przy biurku Marleya, podniosła słuchawkę i wykręciła numer.
– Czy nie zatrzesz odcisków palców?
– Tu nie ma żadnych odcisków; miał gumowe rękawiczki, pamiętasz?
– Racja.
– Halo, czy to Mary White?
– Tak, słucham?
– Mówi Holly Barker. Poznałyśmy się w domu Hanka Doherty’ego.
– Tak, pamiętam.
– Panno White, o ile wiem, pracowała pani również u komendanta Marleya.
– Zgadza się. I nadal tam sprzątam. Przychodzę raz w tygodniu, żeby odkurzyć.
– Pamięta pani, kiedy zabito pana Doherty’ego i postrzelono komendanta?
– Oczywiście.
– Kiedy po tej nocy po raz pierwszy przyszła pani do domu Cheta Marleya?
– Zaraz, niech się zastanowię. Dwa dni później.
– Ma pani klucz?
– Tak.
– Czy zauważyła pani tego dnia coś niezwykłego? Czy coś zostało przestawione?
– Hmm… był większy nieporządek niż zwykle. Komendant Marley jest bardzo schludnym człowiekiem. Właściwie, nie był to bałagan. Musiałam tylko poukładać rzeczy rozrzucone na biurku, a na dużym stole w bawialni stały dwie puszki z piwem, do połowy opróżnione. Po raz pierwszy znalazłam w tym domu otwartą puszkę piwa. Pan Marley sprzątał po sobie i swoich kolegach od kart.
– Panno White, jestem teraz w domu komendanta. Czy wie pani o jakimś schowku do przechowywania cennych rzeczy? Sejf, kasetka czy coś w tym rodzaju?
– Nie, chyba nic takiego nie miał. Tylko tę kasetkę obok biurka. Jest ogniotrwała, wie pani?
Holly rozejrzała się i zobaczyła kasetkę na podłodze pod ścianą.
– Widzę. Czy tylko to miejsce przychodzi pani na myśl?
– Nie wydaje mi się, żeby komendant miał jakieś cenne przedmioty. Pistolety, sprzęt wędkarski i telewizor to chyba jedyne rzeczy, na które ktoś mógłby się połaszczyć.
– Dziękuję, pani White. Ogromnie mi pani pomogła – podziękowała Holly i zakończyła rozmowę. – Sejf ogniotrwały – powiedziała po chwili, podnosząc kasetę i stawiając ją na biurku. Bez trudu uniosła wieko. – Ktoś potraktował go łomem. – Wyjęła zawartość i rozłożyła na biurku. – Polisy ubezpieczeniowe, gwarancje jakiegoś sprzętu elektronicznego, książeczka czekowa, zwyczajne rzeczy.
– Nie ma notatek czy innych papierów? – zapytał Jackson.
– Żadnych, przynajmniej nic takiego nie widzę. – Otworzyła książeczkę czekową i szybko przejrzała wpisy. Pozbierała dokumenty i włożyła je z powrotem do kasetki, potem zaczęła wysuwać szuflady biurka. Panował w nich porządek i nie zawierały niczego nadzwyczajnego. – Rozejrzyjmy się po domu. Szukaj drugiej kasetki albo luźnej deski – miejsca, w którym mógł coś schować.
– Rozdzielimy się? Ja wezmę sypialnię, ty kuchnię.
– Zgoda, ale najpierw razem załatwmy salon.
Dokładnie przeszukali pokój. Holly sprawdziła stojak z bronią i sprzętem na ryby, a potem przeszła do kuchni. Przeszukała wszystkie szafki, lodówkę i zamrażarkę.