Holly skręciła.
– Teraz wyrzucimy klapy i zmniejszymy moc. Kiedy będziemy przy końcu pasa, zejdź na dwieście pięćdziesiąt metrów.
Holly zrobiła, co kazał.
– Skręć pod kątem prostym do osi pasa i zejdź sto pięćdziesiąt metrów. – Zredukował moc, a Holly zeszła na pożądaną wysokość. – Teraz ustaw się na osi. Masz podejście. Celuj w oznakowanie pasa. – Położył rękę na dźwigni przepustnicy.
Holly patrzyła, jak numery rosną w oczach.
– Użyj pedałów sterowania kierunkowego, żeby nie zboczyć z linii środkowej. Zacznij ściągać wolant. Mocniej, mocniej. – Pomógł jej trochę. – Nos do góry. Koło przednie nie powinno pierwsze dotknąć pasa.
Ściągnęła wolant, desperacko manewrując stopą, żeby utrzymać się na linii środkowej. Główne koła usiadły z cichym piskiem.
– Teraz wolant do przodu, powoli.
Gdy to zrobiła, przyziemiło koło przednie.
– Doskonałe lądowanie. Teraz naciśnij pedał hamulca, skręć w prawo i jedź za żółtą linią do klubu lotniczego.
Holly podkołowała do klubu i zatrzymała samolot w miejscu wskazanym przez Jacksona.
– Naprawdę sama wylądowałam?
– Jasne. Fajnie było, co?
– Pewnie. Chcę wziąć parę lekcji pilotażu.
– Doris będzie zachwycona. Ona albo jej chłopak Fred z radością przyjmą cię na ucznia.
Wysiedli z samolotu, wsunęli kliny pod koła i weszli do biura.
Doris podniosła głowę.
– Miałam telefon – powiedziała.
– Kto dzwonił?
– Nie chciał podać nazwiska. Rozłączyłam się.
– Grzeczna dziewczynka. Nie martw się, raczej nie naskarżą na mnie w federalnej administracji lotnictwa cywilnego.
Zabrzęczał telefon w torebce Holly.
– Komendant Barker.
– Tu Jimmy. Zatrzymaliśmy trzy białe fordy pikapy, ale w żadnym nie jechał sam biały mężczyzna.
– Macie nazwiska i numery?
– Jasne.
– Sprawdzę to jutro. Teraz możesz odwołać akcję.
– Tak jest.
Rozłączyła się.
– Nic – oznajmiła Jacksonowi.
– Wracajmy do domu – powiedział.
– Wiesz – zaczęła, gdy wsiedli do samochodu – latanie to naprawdę dobry sposób na kobiety.
– Nigdy w to nie wątpiłem.
– Jedźmy do domu. Daisy może zostać na noc u Hama.
34
W następnym tygodniu Holly odbyła rozmowę z radą miejską. Została wprowadzona do sali konferencyjnej i ponownie przedstawiona wszystkim radnym.
– Nie znasz jeszcze Teda Michaelsa, naszego administratora. – John Westover wskazał pucołowatego mężczyznę w wieku około trzydziestu pięciu lat, siedzącego przy drugim końcu stołu.
Holly podała mu rękę.
– Miło cię poznać, Ted.
– Ted nie będzie uczestniczył w głosowaniu, ale ponieważ liczymy się z jego zdaniem, chętnie wysłuchamy jego sugestii – wyjaśnił Westover. – Przeprowadziliśmy już rozmowy z Hurdem Wallace’em i dwoma kandydatami spoza miasta. Po rozmowie z tobą zdecydujemy, kogo zatrudnić. Hurd Wallace powiedział, że jeśli zostanie komendantem, chętnie zatrzyma cię jako swojego zastępcę. Czy byłabyś zainteresowana taką propozycją?
Holly nie spodziewała się takiego pytania.
– Trudno mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy nie rozmawiałam z Hurdem o takiej możliwości i, oczywiście, nigdy dla niego nie pracowałam. Podejmę decyzję, gdy stanę przed faktem dokonanym.
– Rozumiem. A teraz chciałbym spytać, czy jeśli stanowisko komendanta powierzymy tobie, mianujesz Hurda Wallace’a swoim zastępcą?
Na to pytanie była przygotowana.
– Hurd jest kompetentnym oficerem policji. Jeszcze nie zdecydowałam, czy potrzebowałabym zastępcy – Chet Marley nie miał zastępcy przez całe lata – ale jeśli uznam, że tak, Hurd będzie pierwszym kandydatem na to stanowisko.
– Jesteś nowa w Orchid Beach. Czy zgodzisz się z nami, że w takiej sytuacji dobrze byłoby mieć zastępcę, który zna miasto jak własną kieszeń?
– Każdy komendant policji dokonałby w takiej sytuacji awansu wewnętrznego, pod warunkiem doskonałego przygotowania kandydata.
– Zdaje się, że odpowiadasz wymijająco.
– Komendant powinien mieć prawo do swobodnego doboru. Chet Marley miał takie prawo i nie sądzę, że przyjęłabym tę posadę na warunkach mniej korzystnych, pomijając wysokość uposażenia.
– Hurd oświadczył mniej więcej to samo – wtrącił Charlie Peterson.
– Tak – mruknął Westover. – Powiedz mi, Holly, czy wprowadziłabyś jakieś zmiany w wydziale?
– Niewielkie. Zauważyłam, że wśród trzydziestu sześciu funkcjonariuszy jest tylko pięć kobiet, łącznie ze mną. Chciałabym nieco zmienić te proporcje, przyjmując odpowiednio wykwalifikowane policjantki.
– Sugerujesz faworyzowanie grup dyskryminowanych? – zapytał Frank Hessian.
– Nie. Zawsze stawiałabym na osobę najlepszą, ale z dwojga kandydatów o jednakowych kwalifikacjach wybrałabym kobietę, mając na celu zmianę proporcji płci w wydziale.
Wszyscy przez chwilę rozważali jej słowa i nikt nie zgłosił zastrzeżeń.
– Czy są jeszcze jakieś pytania? – rzekł Westover.
– W jakich okolicznościach zwolniłabyś funkcjonariusza? – odezwał się Howard Goldman.
– Gdyby prowadził działalność przestępczą, brutalnie traktował podejrzanych, utrzymywał kontakty z przestępcami, stosował przemoc w rodzinie, nadużywał władzy albo, oczywiście, był niekompetentny.
– Czy wahałabyś się przed aresztowaniem policjanta, który popełnił przestępstwo?
– Nigdy. Uważam, że policjanci są szczególnie zobowiązani do przestrzegania prawa.
Głos zabrał Frank Hessian.
– Czy miałabyś coś przeciwko związkowi zawodowemu w swoim wydziale?
– Nie, ale zrobiłabym wszystko, co możliwe, żeby zakładanie związku nie było konieczne. Jeśli funkcjonariusze są przyzwoicie wynagradzani i sprawiedliwie traktowani, a u nas tak jest, nie myślą o zakładaniu związku. Generalnie wolałabym mieć do czynienia z poszczególnymi osobami niż ze związkiem, zwłaszcza w tak nielicznym wydziale jak nasz.
Zapadła cisza, przerwana po chwili przez Irmę Taggert.
– Czy osobista postawa oficera policji powinna być bez zarzutu? – spytała radna.
W głowie Holly zadźwięczał dzwonek alarmowy.
– To oczywiste. – Taggert chciała coś dodać, ale Holly mówiła dalej: – Zdaję sobie sprawę, że trudno zdefiniować naganne zachowanie. Ja przyjęłabym kryteria, o których wspomniałam, odpowiadając na pytanie Howarda.
– Uważasz zatem, że dopuszczalne jest publiczne zadawanie się oficera policji z osobą płci przeciwnej – nie ustępowała radna.
Holly ściągnęła brwi.
– Czy jest tutaj słownik? – zapytała.
Ted Michaels podszedł do etażerki i podał Holly opasły tom.
Odszukała słowo i odczytała definicję.
– Zadawać się: zawierać znajomość, dotrzymywać towarzystwa, przestawać. – Popatrzyła na Taggert. – Tak, myślę, że nie ma w tym nic niestosownego.
– Niezupełnie o to mi chodziło.
– A dokładnie o co, Irmo? I proszę bez ogródek. – Holly uśmiechnęła się nieznacznie.
– Chciałam powiedzieć, że doszło naszej… mojej wiedzy, że ty, kobieta niezamężna, mieszkasz z mężczyzną.
– Mieszkam z psem, który wabi się Daisy.
– Być może, ale spędzasz noce w domu tego mężczyzny.
– Chwileczkę, Irmo… – zaczął Charlie Peterson.
– W porządku, Charlie – przerwała mu Holly. – Jestem dorosłą kobietą i kieruję się zasadami wpojonymi mi przez dobrych rodziców i kościół baptystów. Jeśli więc nie zamierzacie zarzucić mi złego prowadzenia się, nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat.