Po chwili w jej gabinecie zabrzęczał interkom.
– Proszę zaprowadzić pana Crispa do pokoju przesłuchań numer dwa – powiedziała. Patrzyła, jak Harry idzie korytarzem.
O jedenastej trzydzieści zabrzęczał znowu interkom.
– Tak?
– Przyszedł pan Mosely.
– Zaprowadź go do jedynki.
Po raz pierwszy zobaczyła Mosely’ego. Był wielki, jak mówił Jackson, i rzeczywiście bardzo brzydki. Kazała mu czekać dziesięć minut, wreszcie wstała.
– Chodź, Daisy, porozmawiamy z Crackerem Moselym. Zabrała teczkę z aktami, wzięła psa na smycz i ruszyła w stronę pokojów przesłuchań. Otworzyła drzwi numer dwa. Harry Crisp siedział spokojnie przed weneckim lustrem i patrzył na Mosely’ego.
– Pokrętło głośności jest po prawej stronie – powiedziała Holly.
– Znalazłem. Ale brzydal, co?
– Oj tak.
– Zastrzelę go przez szybę, jeśli zacznie sprawiać ci kłopoty.
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. – Holly otworzyła drzwi do jedynki i Daisy niemal zbiła ją z nóg. Oparła się łapami o stół, próbując dosięgnąć Mosely’ego. – Daisy! Do nogi! Do nogi!
Po raz pierwszy Daisy nie posłuchała jej od razu. Holly przez długą chwilę nie mogła uspokoić suki. Kiedy wreszcie nad nią zapanowała, odpięła smycz i zajęła miejsce.
Mosely, wyraźnie przestraszony, wpatrywał się w psa.
– Niech go pani przypnie – poprosił. – Nie chciałbym zrobić mu krzywdy.
– Prawdę mówiąc, Cracker, postawiłabym raczej na niego, i to niemało.
Daisy warczała głucho, naśladując ton Holly.
– Spokój, Daisy. Waruj!
Suka usiadła, ale nie spuszczała wzroku z Mosely’ego.
Holly była zaintrygowana jej reakcją, lecz nie dała tego po sobie poznać.
– Proszę pokazać mi licencje – powiedziała.
Mosely pchnął kopertę po blacie stołu.
Otworzyła ją i obejrzała dwa dokumenty; pozwolenie na broń było laminowane.
– Dobrze – mruknęła, patrząc na Mosely’ego. – Teraz muszę tylko zdecydować, czy odesłać cię z powrotem do więzienia.
Mosely’emu szczęka opadła.
– Barney powiedział, że to nie wchodzi w rachubę.
– Nie mam pojęcia, Cracker, skąd mu to przyszło do głowy. Przecież wie, że mam cię w garści i nie wypuszczę, jeśli nie będę chciała.
– Przecież wystąpiłem o te licencje i zostały mi przyznane.
– A, tak. – Holly otworzyła teczkę. – Mam tutaj kopie twoich podań. W obydwu wnioskach jest pytanie: Czy byłeś karany? I na obu twoja odpowiedź brzmi: Nie.
– Doradzono mi, żeby tak napisać.
– Kto ci doradził?
Mosely umknął z oczami w bok.
– Przyjaciel.
– Cóż, Cracker, doradzając ci złożenie niezgodnego z prawdą oświadczenia, Barney nakłonił cię do popełnienia przestępstwa.
– Co takiego?
Holly pchnęła po blacie podanie o zezwolenie na broń.
– Czytaj na samym dole. „Świadom odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy oświadczam, że dane zawarte we wniosku są zgodne z prawdą”. Krzywoprzysięstwo to poważne przestępstwo, Cracker, można za nie dostać nawet pięć lat. Ponadto, popełniając krzywoprzysięstwo, złamałeś zasady zwolnienia warunkowego. A zostało ci ile? Dziesięć, dwanaście lat wyroku?
Mosely wykrzywił usta.
– Żądam adwokata.
– Nie, nie chcesz adwokata, Cracker. Jeszcze nie odczytałam ci praw, a byłeś gliną dość długo, by wiedzieć, że dopóki tego nie zrobię, wszystko, co powiesz, nie ma znaczenia.
– Czego pani chce?
– No, nareszcie zacząłeś myśleć.
45
Holly w milczeniu wpatrywała się w Mosely’ego. Daisy warknęła, jakby chciała go nakłonić do mówienia. Mosely spojrzał na psa.
– Słucham – powiedział wreszcie. – Co pani chce wiedzieć?
– Wszystko – odparła Holly.
– Wszystko? Co to znaczy wszystko?
– Powiedz mi, jak zarabiasz na życie, Cracker.
– Jestem pracownikiem ochrony. Czy raczej byłem, do dzisiaj.
– A co chroniłeś?
– Palmetto Gardens. Po prostu pilnowałem tego miejsca przed intruzami, których zresztą nie było.
– Jak długo wykonywałeś tę robotę?
– Prawie rok.
– Przeszedłeś jakieś szkolenie?
– Właściwie nie. Barney powiedział mi, co mam robić.
– I co ci kazał robić?
– Pilnować tego miejsca. Wie pani, warta przy bramie, patrole.
– Co patrolowałeś?
– Cały teren.
– Opowiedz mi, jak wygląda typowy patrol.
– Przychodzę na zmianę, powiedzmy, że poranną. Objeżdżam wszystkie domy, czasami wysiadam z samochodu i idę pieszo. Jadę do budynku klubu i zaglądam tu i ówdzie, sprawdzając różne rzeczy.
– A budynki specjalne?
– Jakie budynki specjalne?
– Na przykład ten z antenami?
– Aha, tam nie chodzimy. Mają własną ochronę.
– Czego pilnuje?
– O co pani chodzi?
– Co tam się dzieje, skoro potrzebują własnej ochrony?
– Nie wiem. To miejsce jest nazywane centrum łączności, więc pewnie właśnie temu służy.
– Łączności z kim?
– Jezu, nie mam pojęcia. Nie mówią mi takich rzeczy.
– Kto jest szefem Barneya?
– Dyrektor generalny, pan Diego.
– Jak ma na imię?
– Nie wiem. Barney mówi o nim po prostu Diego.
– Jak wygląda?
– Około czterdziestu pięciu lat, metr siedemdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, czarne, szpakowate włosy, wąsy. Chyba jest Meksykaninem, mówi z lekkim akcentem.
– Chcę znać jego imię, Cracker.
– Chwileczkę, niech się zastanowię. Diego to jego imię. A nazywa się… coś jak… Romeo.
– To hiszpańskie nazwisko?
– Tak.
– Myśl.
– Staram się. Ramos albo Ramero, coś w tym stylu. Ramirez! Tak, Ramirez.
– Diego Ramirez. Świetnie, Cracker. Kto jeszcze pracuje dla Ramireza?
– Wszyscy. Kierownik klubu, kierownicy sklepów, ludzie w biurze rachunkowym, kierownik konserwacji, kierownik lotniska – wszyscy składają mu raporty.
– Gdzie mieści się biuro rachunkowe?
– W wiosce, obok posterunku ochrony.
– Kto je prowadzi?
– Niejaka Miriam… chyba Talbot.
– Na pewno Talbot?
– Chyba tak.
– Jak wygląda?
– Pod czterdziestkę, średniego wzrostu, tęga, szare włosy, niezbyt ładna.
– Jakimi samochodami jeździ personel?
– Ochrona ma białe range rovery, a obsługa furgony i fordy pikapy, też białe, z zielonymi palmetto na drzwiach.
– Gdzie są serwisowane?
– W mieście. W Westover Motors.
– Są tam teraz jakieś samochody?
– Mam tam odstawić auto Barneya, gdy stąd wyjdę.
– Po co?
– Na przegląd. Jutro go odbierzemy. Barney ma fioła na punkcie regularnych przeglądów.
– Gdzie mieszkasz, Cracker?
– W pokoju w kwaterach personelu.
– Ile osób tam mieszka?
– Wszyscy.
– Jakie macie rozrywki?
– Zabierają nas samolotem do Miami. Wszyscy pracują przez siedem dni, potem mają cztery dni wolnego. W Palmetto Gardens jest odnowiony DC-3 do wożenia personelu.
– Na które lotnisko w Miami latacie?
– Opa Locka.
– Podaj mi nazwiska mieszkańców Palmetto Gardens.
Cracker zmieszał się.
– Nie znam żadnego nazwiska.
– Jak o nich mówicie między sobą?
– Podajemy adresy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś użył nazwiska.
– Co to za ludzie?
– Bogaci. Jest paru Europejczyków, paru Latynosów i paru Amerykanów, a także kilku Arabów.
– Mają żony i dzieci?
– Większość przylatuje z kobietami. Ale dzieci widuję bardzo rzadko.