– Dzięki, Ham. To dobry plan. Przeprowadzisz zespół przez bagno?
– Z przyjemnością.
– Ilu ludzi będziesz potrzebował?
Ham zaczął liczyć.
– Dwóch na każdy generator i akumulatory przy tylnej bramie. Czterech tutaj, do krycia ogniem, gdybyśmy zostali zauważeni. To dziesięciu, plus ja, w trzech łodziach. Będą potrzebne płaskodenki, na przykład boston whalery. Trzeba będzie albo wiosłować przez ostatni kilometr, albo zabrać silniki elektryczne.
– Da się załatwić. Wybiorę ludzi, a ty zrobisz z nimi odprawę.
– Dobrze.
– Ilu ludzi trzeba do zajęcia stanowisk karabinów?
– W tym, które sprawdziłem, był tylko jeden człowiek, ale trzeba się liczyć się z dwoma na jedno stanowisko. Jak myślisz, ilu federalnych potrzeba na dwóch facetów?
– Dwójkami dadzą sobie radę.
– I nie wysyłałbym śmigłowców przed wyeliminowaniem stanowisk.
– Oczywiście.
– Mam propozycję co do dwóch pozostałych bram. Będziecie potrzebowali prądu, żeby je otworzyć i opuścić kolce, więc gdy otrzymacie wiadomość o zakończeniu wstępnej infiltracji, odetnijcie główne zasilanie. W ciągu pięciu sekund, jakie upłyną do włączenia generatorów, załatwcie strażników. Jakieś pół minuty później, gdy bramy będą już otwarte, wyłączcie generator i wjeżdżajcie na teren.
– A co z przystanią?
– Jezu, zapomniałem. Nie chcesz, żeby uciekli łodziami? Ja wziąłbym przystań od strony brzegu, strażnicy nie będą się tego spodziewać. Trzeba zrobić to na samym początku, razem z lotniskiem.
– Ham, dasz radę zająć ze swoją grupą centrum łączności? Dyżurny ma na pewno możliwość zniszczenia sprzętu w wypadku groźby nalotu.
– Założę się, że nie jest upoważniony do zrobienia czegoś takiego bez rozkazu, a jeśli nie będzie prądu, żadnych rozkazów nie otrzyma.
– Mają radio, ale możemy zakłócić ich częstotliwość. Mimo wszystko chciałbym, żeby centrum łączności zostało zajęte zaraz po stacjach generatorów.
– Możemy tak zrobić. Założę się, że kiedy siądzie zasilanie i radio nie zadziała, facet wyjdzie na zewnątrz, żeby się rozejrzeć.
– Mam nadzieję, że pójdzie gładko.
– Jeśli nie, załatwimy to inaczej.
– Zrobisz, co uznasz za słuszne, ale postaraj się wziąć go żywcem. Potrzebuję świadków.
– W porządku. Macie granaty ogłuszające?
– Tak.
– To powinno załatwić sprawę, gdy nie będzie innego wyjścia.
Harry odwrócił się do stojącego z tyłu Billa.
– Wybierz dwunastu ludzi i przydziel ich Hamowi. Wyjaśnij im, że to on dowodzi, i każ im zabrać niezbędne wyposażenie. Ham powie, czego od nich oczekuje.
Bill odszedł, żeby wypełnić polecenie.
Tymczasem wrócił Ed z kartką papieru.
– Mam te dane, Harry. Przedwczoraj przyjęli sześć samolotów z zagranicy, wczoraj jedenaście, a dzisiaj trzydzieści trzy. Przyleciały z całego świata – z Europy, z Kajmanów, z Meksyku, z Antyli Holenderskich – do wyboru.
– Appalachin – wtrąciła Holly.
Harry spojrzał na nią.
– A ty gdzie się widzisz? – spytał.
– W posterunku ochrony. Chcę dorwać Barneya, Harry. To on zabił Cheta Marleya i Hanka Doherty’ego. Chcę go aresztować, zanim ty się nim zajmiesz.
– Prawdopodobnie zabił też Ritę Morales.
– Nie potrafisz tego udowodnić. A ja mam świadka i mogę posłać Barneya na krzesło elektryczne.
– Pogadam z prokuratorem – obiecał Crisp.
– Chcę go mieć u siebie – dodała z naciskiem. – W moim areszcie.
– W porządku, załatwione.
– A jeśli prokurator federalny się o niego upomni, będzie musiał mnie zaskarżyć.
Harry skinął głową.
– Zgoda. Ale będziemy chcieli go przesłuchać.
– W moim areszcie.
– Niech będzie.
– Musimy zastanowić się nad jeszcze jedną sprawą – powiedziała Holly. – Ochroniarze patrolują teren, będą więc rozproszeni i trzeba będzie zdejmować ich jednego po drugim. Wątpię, czy na posterunku zastaniemy więcej niż dwóch, a już na pewno nie Barneya. Będzie u siebie w domu, a nie wiemy, gdzie mieszka.
– Trafna uwaga – przyznał Harry.
– Dowiemy się tego na posterunku ochrony. Sama po niego pójdę. Jeśli dopisze nam szczęście, nie będzie wiedział o naszej obecności, dopóki nie zakujemy go w kajdanki.
– A jeśli zabraknie nam szczęścia?
– Wtedy może do nas strzelać. Jestem na to przygotowana.
Harry odwrócił się do Jacksona:
– Zostaniesz ze mną na stanowisku dowodzenia.
– Pewnie. Zapowiada się niezła akcja.
– A ja? – zapytał Hurd Wallace.
– Pójdziesz ze mną – powiedziała Holly.
– Świetnie. Ja też chcę dopaść Barneya Noble’a.
– Niech będzie – zgodził się Harry. – A teraz napijemy się kawy i zjemy pączki. Za kilka minut spotkamy się z zespołem Hama.
Holly i Hurd podeszli do termosu z kawą.
– Jezu – powiedział Hurd – to dopiero będzie akcja?
– Pewnie – przyznała Holly. – Mam nadzieję, że przebiegnie zgodnie z planami Harry’ego.
58
O drugiej nad ranem, prawie osiem godzin po odprawie, Holly z Daisy u boku siedziała zlana potem na przednim fotelu furgonu FBI, kilometr na północ od głównej bramy Palmetto Gardens. Była uzbrojona w pistolet z tłumikiem, cztery granaty ogłuszające, gumową pałkę i gaz łzawiący. Miała na sobie czarny dres z godłem FBI na plecach, kamizelkę kuloodporną i czarny hełm z kewlaru. Za nią stał tuzin pojazdów z ludźmi i sprzętem, a kilometr na południe od głównej bramy czekało drugie tyle, z silnikami na jałowym biegu. Kolejna grupa zajęła stanowisko na Jungle Trial, w pobliżu tylnej bramy. Holly ściągnęła wszystkie swoje wozy patrolowe na północny kraniec wyspy, żeby uniknąć zamieszania. Wiedziała, że dwóch ludzi podkrada się do budki strażnika przy frontowej bramie i że podobne przygotowania trwają przy bramie służbowej.
Harry Crisp siedział przy stole w sali gimnastycznej, między radiooperatorem a Jacksonem Oxenhandlerem. Jackson trzymał słuchawkę, połączony z elektrownią, która czekała na rozkaz wyłączenia zasilania w całym Palmetto Gardens.
– Nic nie mów, dopóki ci nie każę – przypomniał mu Harry.
Jackson pokiwał głową.
Na Indian River, kilometr na północ od wejścia do przystani Palmetto Gardens, Ham siedział na dnie whalera i wiosłował. Prowadził swoją małą flotyllę do ujścia strumienia, który meandrował w stronę rzeki. Zatrzymali się, gdy płaskie dno łodzi zaczęło szorować po dnie. Ham podniósł rękę, nakazując zachowanie spokoju i ciszy. Odczekał parę minut, nasłuchując, a potem wysiadł z łodzi i ruszył w kierunku suchej ziemi. Szybko znalazł przerwę w krzakach, z której korzystał poprzednim razem, i minutę później był już w Palmetto Gardens. Zatrzymał się, założył gogle noktowizyjne i rozejrzał się dookoła. Nie zauważył nic podejrzanego, więc podniósł radiotelefon.
– Jeden – powiedział i przycisnął radio do ucha.
– Jeden – powtórzył Harry Crisp.
– Ham jest na brzegu – powiedział Harry do ludzi na sali gimnastycznej.
Agenci czekający w łodziach usłyszeli ten sam przekaz. Zaczęli wchodzić do wody i przedzierać się w stronę brzegu.
Ham liczył ludzi wychodzących z krzaków. Kiedy się upewnił, że wszyscy są obecni, znów włączył radio.
– Dwa – powiedział i po chwili usłyszał, jak Harry powtórzył wiadomość. Podniósł palec i dwaj ludzie wysunęli się do przodu. Wskazał w kierunku bramy na końcu Jungle Trial i obaj bezgłośnie oddalili się w tamtą stronę. Podniósł dwa palce i dwaj następni wystąpili z szeregu. Tych wysłał w kierunku generatora.