– Chodź do mnie, kochanie. Jesteś dobrym pieskiem. No chodź.
Warknął cicho, powoli zbliżył się do Holly i obwąchał wyciągniętą rękę.
Przez chwilę trwała w bezruchu, a potem grzbietem palców pogładziła jego pysk.
– Dobry piesek. Nie zjesz mnie, prawda? Mam nadzieję, że nie – wyszeptała.
Wtedy pies zrobił coś dziwnego: delikatnie złapał w zęby jej palce i pociągnął.
Musiała podeprzeć się drugą ręką, żeby nie upaść na twarz, ale zwierzak nie puścił. Wciąż ciągnął. Podniosła się i poszła za psem, który tyłem wyszedł na korytarz. Tam puścił jej rękę i stanął przed zamkniętymi drzwiami. Były w okropnym stanie, poryte głębokimi bruzdami.
– Chyba tu chcesz wejść. Chwileczkę, zaraz je otworzę.
Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Pies wpadł do środka i zniknął za biurkiem stojącym w głębi pokoju. Holly zajrzała za biurko i stanęła jak wryta.
– O Jezu! – jęknęła.
Obok przewróconego fotela na kółkach leżał na plecach beznogi mężczyzna. Brakowało mu większej części głowy. Pies położył się obok ciała i popiskiwał cichutko.
– Strzelba – mruknęła Holly pod nosem. Chciała podejść do ciała, ale doberman podniósł łeb i warknął. – Chodź tutaj, piesku. Chodź! – powtórzyła ostro raz i drugi.
Pies podniósł się i podszedł. Holly pogładziła go po głowie, podrapała za uszami.
– Jesteś dobrym pieskiem, prawda? Próbowałeś pomóc Hankowi, ale drzwi były zamknięte. Jak znalazłeś się w kuchni? Kto cię wpuścił? – Przez chwilę niemal myślała, że pies jej odpowie. Na ladzie obok niej leżała smycz i obroża z łańcuszka. Podniosła obrożę i przeczytała napis na tabliczce. – A więc wabisz się Daisy? Jesteś dziewczyną, jak ja. – Włożyła psu obrożę i przypięła do niej smycz. – Chodź ze mną na dwór, Daisy – powiedziała miękko, ciągnąc za smycz. Wymagało to trochę zachodu, ale w końcu Daisy dała się zaprowadzić do drzwi na tyłach domu.
Jimmy czekał przy schodach.
– Wszystko pod kontrolą? – spytał.
– Nie całkiem – odparła Holly. – Daisy, to Jimmy. Zostań tu z nim. Jimmy, obłaskaw Daisy.
Suka pozwoliła mu się poklepać.
– Daisy, siad – poleciła Holly.
Daisy usiadła.
– Zostań tu z nią. Ja wrócę do domu.
– Co się tam dzieje? Hank zemdlał?
– Hank nie żyje. Zgłoszę to. Kiedy zaczną ściągać tu ludzie, zajmij się Daisy. Mów do niej. Jest bardzo zdenerwowana, a chyba nie chcesz zdenerwować jej jeszcze bardziej.
– Tak jest.
Holly wróciła do domu, ostrożnie podniosła telefon z biurka i wystukała 911. Nawet nie wiedziała, czy miasto ma pogotowie policyjne.
– Policja Orchid Beach – usłyszała kobiecy głos. – O co chodzi?
– Tu zastępca komendanta Holly Barker. – Wyjęła wizytówkę z podstawki na biurku i przeczytała adres. – Pod tym adresem znalazłam zastrzelonego mężczyznę. Odszukaj Boba Hursta i każ mu tu natychmiast przyjechać. Ma być gotowy do pracy na miejscu zdarzenia. Czy mamy koronera?
– Tak, szefie, na pół etatu.
– Znajdź go i też tu ściągnij. Będzie też potrzebny ambulans, ale z tym nie ma pośpiechu.
– Tak jest. Zidentyfikowała pani ciało?
– To Henry Doherty.
– Hank? Och, lubiłam go. Czy Daisy nic się nie stało?
– Jest w porządku. Bierz się do pracy.
– Tak jest.
Holly rozłączyła się i rozejrzała po pokoju. Wcześniej nie zwróciła uwagi, że obok ciała leży strzelba powtarzalna, tak zwana pompka o krótkiej lufie. Nie dotknęła jej. W pokoju panował porządek. Podeszła do biurka i posługując się wyjętym z kieszeni długopisem, przesunęła papiery na blacie. Trochę korespondencji – głównie rachunki, ale był też jeden list, od niejakiej Eleanor Warner z Atlanty. Za biurkiem stał mały sejf z uchylonymi drzwiczkami. Postanowiła zajrzeć do niego później, teraz przeszła do sypialni. Nad łóżkiem wisiało coś w rodzaju szpitalnego trapezu, a w kącie stała para protez nóg i dwie laski. Najwyraźniej Hank Doherty nie zawsze korzystał z wózka.
Za domem ciągnął się szereg psich bud ogrodzonych siatką. Holly była pod wrażeniem panującego wszędzie porządku. Tylko frontowe podwórko wydawało się zaniedbane.
Wróciła do kuchennych drzwi. Jimmy stał cierpliwie z Daisy na smyczy. Poklepała psa.
– Jak myślisz Jimmy, czy w samochodzie szefa są gumowe rękawiczki?
– Możliwe.
Holly wzięła od niego smycz.
– Postaraj się je znaleźć.
Jimmy poszedł do samochodu, zajrzał do schowka i wrócił z rękawiczkami.
– Czy szef woził ze sobą strzelbę? – spytała, tknięta nagłą myślą.
– Tak, szefie, we wszystkich wozach patrolowych są strzelby.
– Sprawdź, czy jest na swoim miejscu.
Jimmy otworzył bagażnik.
– Nie, nie ma.
Holly podała mu smycz Daisy, naciągnęła gumowe rękawiczki i wróciła do gabinetu. Podniosła strzelbę, zapisała jej numer seryjny na grzbiecie rękawiczki, a następnie zadzwoniła na komisariat. Poprosiła do telefonu Jane.
– Masz listę numerów seryjnych broni palnej wydziału? – zapytała.
– Tak, w moim komputerze.
– Znajdź numer strzelby szefa, tej, którą miał w samochodzie.
Holly usłyszała stukanie klawiszy, a po chwili Jane odczytała numer.
– Dzięki. Gdybyś mnie potrzebowała, jestem w domu Hanka Doherty’ego. – Podała jej numer i odłożyła słuchawkę.
Kiedy się odwróciła, w drzwiach pokoju zobaczyła atletycznie zbudowanego mężczyznę pod czterdziestkę. Miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ponad sto kilo wagi i nosił garnitur z niemnącego materiału.
– Bob Hurst – przedstawił się.
– Holly Barker – podała mu dłoń. – Przepraszam za rękawiczki.
– Słyszałem o pani, miło mi panią poznać.
– Wzajemnie.
– Co tu mamy?
– Hank Doherty. Nie żyje, strzał w twarz.
Hurst obszedł biurko, popatrzył na ciało i zerknął na strzelbę.
– Wygląda na policyjną broń.
– Należy do Marleya. Sprawdziłam numer seryjny.
– Dziwne.
– Rozejrzałam się po domu. Wszędzie panuje porządek, chyba nic nie zostało skradzione. Sejf jest otwarty, ale z niego chyba też nic nie zginęło.
– Na ile znałem Hanka, mógł popełnić samobójstwo.
– Zastrzelić się z broni szefa?
– Cóż, na to wygląda.
– Traktujmy to jako zabójstwo, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej. Ty zajmij się sceną zdarzenia, a ja obejrzę biurko i sejf.
– Zgoda.
Holly usiadła za biurkiem. Najpierw przeczytała list od Eleanor Warner: dwie strony afektowanych wynurzeń, głównie na temat dzieci. Pani Warner była córką Hanka.
Potem przejrzała rachunki i pozostałą korespondencję. Nie znalazła nic ciekawego, więc zajęła się plikiem dokumentów leżących pod bloczkiem do notatek. Napis na wierzchniej kartce głosił:
DAISY
DOSKONAŁY PIES SŁUŻBOWY
– Och, Daisy – mruknęła Holly – to tak jak ja.
7
W sejfie Hanka Doherty’ego Holly znalazła trzysta dolarów w banknotach, trochę bilonu, polisę na życie i kilka innych dokumentów.
– Myślę, że motyw rabunkowy możemy wykluczyć – powiedziała do Boba Hursta, który opylał ladę i telefon, żeby zebrać odciski palców. – Nikt nie ruszył pieniędzy, a zamek jest nieuszkodzony.
– Zgadza się. Nie liczę na znalezienie żadnych odcisków. Strzelba została dokładnie wytarta. Więc jednak to nie było samobójstwo.
W drzwiach stanął mężczyzna z torbą lekarską.
– Cześć, doktorku – przywitał go Hurst. – Masz tu robotę.
– To Hank? – zapytał doktor.