– Około dziesiątej, może trochę po.
– A dlaczego pokonanie piętnastominutowej drogi do obozu zajęło wam czterdzieści pięć minut?
– Wstąpiliśmy do McDonalda na frytki i colę. Już to mówiłem.
– A w jaki sposób w twoim posiadaniu znalazła się beretta?
– Mówiłem, nasz pies ją znalazł.
– Czy wasz pies interesuje się bronią palną?
– Dokładnie to było tak: wypuściłem psa wcześnie rano i nie chciał przyjść, kiedy go zawołałem. Węszył przy ogrodzeniu, które oddziela drogę od parceli, na której biwakujemy. Gdy chciałem złapać go za kark, nastąpiłem na pistolet.
– W jakiej odległości od ogrodzenia?
– Nie wiem, jakieś dwa, dwa i pół metra.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś na policję?
– Po co?
– To nie był twój pistolet. Dlaczego nam go nie oddałeś?
– Rany boskie, człowieku, był niczyj. Zgubione, znalezione. Nie miałem pojęcia, do kogo należał.
– Lubisz pistolety, prawda?
– Taa, raczej tak.
– A masz własną broń?
– Tak, małą sześciostrzałową trzydziestkędwójkę.
– Gdzie ona jest?
– Pewnie w furgonie.
– W schowku w furgonie znaleźliśmy rewolwer smith and wesson trzydzieści dwa – wtrącił Wallace. – Już go wysłaliśmy do laboratorium stanowego. Nie mają pozwolenia na broń, za to pod siedzeniem mieli schowany ponad gram kokainy.
– O której wróciliście do obozu po zmianie koła? – ciągnął Hurst.
– Nie wróciliśmy od razu. Podjechałem na stację benzynową i zostawiłem kapcia do naprawy. Na stacji Texaco.
– Stacja była jeszcze otwarta?
– Nie. Zostawiłem koło na progu, z notatką. Wróciłem tam wczoraj po południu i je odebrałem. Znam tego faceta. Kupujemy u niego benzynę.
– Sprawdzamy to – poinformował Wallace.
– Więc o której wróciliście do obozu?
– Musiało być wpół do dwunastej.
– Ominęła ich strzelanina – skomentował Wallace. – Bardzo wygodne.
– Słuchaj, człowieku – zawołał podejrzany – jestem zmęczony. Nie spałem całą noc i wciąż nie wiem, co jest grane. Przepraszam, że nie oddałem pistoletu. W porządku? Zatrzymanie znalezionej broni chyba nie jest przestępstwem? Co tu się dzieje?
– Dobra, pozwolę wam się przespać. Pogadamy o tym później.
– O co tu chodzi, człowieku? Przecież nie o zgubiony pistolet, co nie? O coś grubszego.
– Ty mi powiedz, Sammy – odparł Hurst.
– Co mam panu powiedzieć?
Hurst odwrócił się do policjantki.
– Zamknij ich – polecił. Wstał i wyszedł z pokoju.
Chwilę później pojawił się w pomieszczeniu obserwacyjnym, gdzie czekali Holly i Wallace.
– To oni – oznajmił. – Jestem pewien.
– Jakie masz dowody?
– Broń szefa, bieżnik opon zgodny z odlewem, brak alibi i trzydziestkadwójka. Czas zawiadomić prokuratora okręgowego.
Holly zwróciła się do Wallace’a:
– Niech ktoś zawiezie trzydziestkędwójkę do stanowego laboratorium w Tallahassee, zaczeka, aż zrobią testy, i telefonicznie przekaże nam wyniki. Jeśli będą pozytywne, wtedy ich oskarżymy.
– W porządku. – Wallace wyszedł z pokoju.
– Co z zabójstwem Doherty’ego? – zapytała Holly.
– Jeżeli badania balistyczne potwierdzą, że strzelano z tej trzydziestkidwójki, wycisnę z nich przyznanie się do winy – odparł Hurst. – Potem przyznają się do zabójstwa Hanka.
– Miejmy nadzieję – powiedziała. Nie kłamała; naprawdę chciała, żeby Hurst miał rację.
Jane zapukała i weszła do pokoju.
– Dzwoni pani Warner – powiedziała.
– Odbiorę w swoim biurze. – Holly odwróciła się do Hursta. – Dobra robota. Postarajmy się, żeby wszystko miało ręce i nogi. – Przeszła do gabinetu i odebrała telefon. – Pani Warner?
– Tak. Jesteśmy na lotnisku w Atlancie, zaraz startujemy do Orchid Beach. Mój mąż ma samolot. Chciałam spytać, dokąd mam się udać po przybyciu na miejsce.
– O której będziecie w Orchid Beach?
– Około jedenastej trzydzieści, może o dwunastej.
– Będę czekać na lotnisku i zawiozę was do domu Hanka.
– Dziękuję, to bardzo miło z pani strony.
– Do zobaczenia o wpół do dwunastej. – Holly z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Jeśli tylko przebrnie przez ten dzień, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie mogła zabrać się do normalnej pracy.
10
Holly stała na lotnisku i patrzyła, jak bonanza kołuje do niewielkiego terminalu. Gdy śmigło przestało się obracać, poczekała, aż dwoje ludzi rozepnie pasy i wysiądzie z kabiny. Podeszła do nich z wyciągniętą ręką.
– Państwo Warner? Jestem Holly Barker, zastępca komendanta policji.
– Och, witam – powiedziała pani Warner. – Jestem Eleanor, a to mój mąż Ed. Proszę mówić nam po imieniu. Jeszcze raz dziękuję, że zechciała pani po nas wyjść.
– Nie ma za co. Macie bagaże?
Ed Warner otworzył tylne drzwi samolotu i wyjął dwie torby.
– Zarezerwowaliśmy pokój w motelu, możemy więc zostać, dopóki wszystko nie zostanie załatwione.
– To Daisy, pies twojego ojca – Holly wskazała na sukę. Daisy pozwoliła się pogłaskać, ale zachowała rezerwę. – Zapakujmy torby do mojego samochodu. – Wrzuciła bagaże na tył swojego grand cherokee, Warnerom wskazała miejsca na kanapie z tyłu, a Daisy wskoczyła na przednie siedzenie.
– Czy coś już wiadomo? – zapytała Eleanor.
– Tak. Aresztowaliśmy dwoje ludzi i zamierzamy ich oskarżyć o postrzelenie szefa, jeśli tylko wyniki ekspertyzy balistycznej będą pozytywne.
– Postrzelenie szefa? Nie rozumiem.
– Proszę wybaczyć, Eleanor, nie zorientowałam was w sytuacji. Chet Marley, komendant policji, został postrzelony krótko przed śmiercią twojego ojca, a twojego ojca zastrzelono z policyjnej strzelby. Uważamy więc, że sprawcy obu zbrodni są ci sami. Na razie wszystko wskazuje na winę tych dwojga aresztowanych. Kiedy udowodnimy im pierwsze przestępstwo, może przyznają się również do zabicia twojego ojca.
– A czy dowody są rozstrzygające?
– Jeszcze nie, wszystko zależy od wyniku testów balistycznych.
– Kiedy będziecie go znali?
– Dziś po południu, mam nadzieję. – Holly wjechała na most wiodący na wyspę, a za nim skręciła na południe w kierunku domu Hanka Doherty’ego.
– Mój ojciec był bardzo samotny – powiedziała Eleanor. – Nie chciał się przenieść do Atlanty, a z jego listów wiem, że dużo pił.
– Koroner potwierdził to w badaniu pośmiertnym. Wątroba Hanka była w fatalnym stanie. Doktor twierdzi, że i tak nie pożyłby dłużej niż kilka miesięcy. Wiem, to żadna pociecha, ale…
– Mówi pani, jakby dobrze go znała. Mam rację?
– Nie, jestem w mieście od paru dni. Ale Hank i mój ojciec, Hamilton Barker, razem służyli w wojsku. Byli w Wietnamie. Znałam go z opowiadań. I wiem, że nie był całkiem sam. Przyjaźnił się z Chetem Marleyem, spędzali razem dużo czasu. Chet zatrudnił mnie jako swojego zastępcę.
Wjechała na podjazd i zatrzymała dżipa przed domem. Gdy wysiedli, na progu stanęła czarnoskóra kobieta.
– To muszą być państwo Warner – zawołała.
– Zgadza się – potwierdziła Eleanor. – Mary White?
– Tak, proszę pani. Od dawna zajmowałam się pani tatą. Był dobrym człowiekiem i będzie mi go brakować.
– Zostaniesz z nami trochę dłużej. Mary? Mogłabyś pokazać nam dom.
Holly weszła za nimi do domu. Wyglądał znacznie lepiej niż poprzednim razem, bo Mary starannie zmyła plamy krwi z podłogi i ścian. Warnerowie obejrzeli wszystkie pokoje. Eleanor z pomocą Mary zapakowała do pudełek rodzinne fotografie i kilka innych drobiazgów. Potem wrócili do gabinetu Hanka.
– Mary – zaczęła Eleanor – w tym domu jest sporo rzeczy i jeśli chcesz coś zatrzymać, nie mam nic przeciwko. Nie damy rady zabrać ich do Atlanty, więc i tak wszystko pójdzie na sprzedaż.
– Bardzo pani dziękuję. Przyda mi się to i owo. Resztę można sprzedać na giełdzie rzeczy używanych organizowanej w ten weekend przez mój kościół.