– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.
Potrząsnął głową.
– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest kolacja z tobą i Hamem. Zatrudniłem cię, prawda?
– Tak, Chet, i zaczęłam pracę parę dni temu. Zostałeś ranny, zanim zdążyliśmy porozmawiać.
Odsunął talerz z zupą.
– Rany boskie, ależ jestem potwornie zmęczony. Mam kompletny mętlik w głowie.
– Lepiej pozwólmy mu się wyspać – wtrącił się doktor Green. – Jutro będzie mógł rozmawiać dłużej.
– Tak. – Chet zamknął oczy.
Pielęgniarka opuściła wezgłowie. Po chwili Marley zasnął.
Holly i Green wyszli z sali.
– Wydobrzeje? – zapytała lekarza.
– Wydaje się, że wraca do zdrowia, pomijając lukę w pamięci.
– Odzyska pamięć?
– Trudno powiedzieć. Pamięta wszystko, co się zdarzyło przed paroma tygodniami, ale, jak pani widziała, w ogóle nie pamięta tego wypadku. Jeśli tkanka mózgowa nie została zniszczona, pamięć może mu wrócić, ale nie mogę tego zagwarantować. Proszę przyjść jutro rano, zobaczymy, w jakim będzie stanie.
– Dziękuję, że pan zadzwonił, doktorze. Moja prośba o zachowanie tajemnicy nadal jest aktualna.
– Rozumiem. Dopilnuję, żeby kontakt z nim był ograniczony. Pielęgniarki już wiedzą, że nie wolno im z nikim rozmawiać na ten temat.
– Zatem do jutra. – Holly pożegnała się z doktorem i zjechała windą na dół.
Gdy podeszła do samochodu, Daisy siedziała na przednim fotelu, z głową na kolanach Jacksona.
– Widzę, że doszliście do porozumienia. Wracaj do tyłu, Daisy.
– Dogadaliśmy się. Jest bardzo miła, kiedy nie grozi, że rozszarpie mi gardło. Mam nadzieję, że z nią nie sypiasz.
– Sypiam – skłamała Holly.
– Och. Co u Cheta?
– Umiesz trzymać język za zębami?
– To jedna z rzeczy, które prawnicy robią najlepiej. Gdybyśmy zaczęli mówić, świat zadrżałby w posadach. – Włączył silnik.
– Chet odzyskał przytomność i może mówić.
– Świetnie! Kto go postrzelił?
– Tego nie pamięta. Prawdę powiedziawszy, nie pamięta niczego od czasu naszego ostatniego spotkania, na którym mnie zatrudnił.
– To niedobrze. Czy odzyska pamięć?
– Nie wiadomo. Zajrzę do niego jutro rano i zobaczę, jak sobie radzi.
– Naprawdę uważasz, że mogą ponowić próbę?
– Jeśli uznają, że zdoła ich zidentyfikować, będą musieli.
– Czy nie przyszło ci na myśl, że byłoby im na rękę, gdybyś ty też zginęła?
– Przyszło. Ktoś próbował mnie załatwić, całkiem niedawno. – Opowiedziała mu o incydencie z butlą gazową i flarą na spadochronie. – Ale potrafię o siebie zadbać – zapewniła.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko mojej pomocy.
– A co chciałbyś zrobić?
– Mieć cię na oku, głównie wieczorami.
– Chyba mogłabym do tego przywyknąć – odparła.
– Kogo ze swoich ludzi podejrzewasz? – zapytał, zmieniając temat.
– Nie wiem. Kiedy mi powiedziałeś o broni w furgonie, myślałam, że mam Hurda Wallace’a na widelcu, ale okazało się, że trzy miesiące temu ktoś włamał się do mieszkania jego byłej żony. Skradziono jej pistolet. Twój klient mógł kupić pistolet od złodzieja.
– To mało prawdopodobne.
– Dlaczego?
– Bo ten, kto strzelał do Cheta, zabił też Hanka Doherty’ego. A Sammy nawet nie wiedział, kim był Doherty.
– Dlaczego myślisz, że Hanka zabili ci sami ludzie?
– Słyszałem, że został zabity ze strzelby szefa.
– Dobrze słyszałeś.
– A to nie Chet go zabił, prawda?
– Tak myślę.
– Sweeney też nie pasuje.
– Zgadza się. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli zostanie oskarżony, ktoś może go zabić. Łatwo zrzucić winę na martwego faceta. Dlatego kazałam mu wyjechać z miasta.
– Dobre posunięcie.
– Zastanawiam się, gdzie jest jego trzydziestkadwójka.
– Prawdopodobnie w kieszeni zabójcy. – Oxenhandler zatrzymał wóz pod budynkiem terminalu. – Pojadę za tobą do domu.
– Nie trzeba, dam sobie radę.
– Masz broń?
– Nie.
– Pojadę za tobą – powtórzył i pocałował ją.
Holly oddała mu pocałunek.
– Jak pan sobie życzy, mecenasie – szepnęła.
19
Tej nocy Holly spała sama, choć Jackson Oxenhandler jasno dał do zrozumienia, że chciałby zostać, a ona wcale nie była pewna, że tego nie chce. Kawał czasu, pomyślała. Gdy po bazie rozeszła się wiadomość, że zamierza oskarżyć pułkownika Jamesa Bruna, połowa mężczyzn przestała z nią rozmawiać, a ci z drugiej połowy, których uważała za atrakcyjnych, przestali zapraszać ją na kolację. Obudził ją dzwonek telefonu.
– Słucham?
– Mówi Green. Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale uznałem, że chciałaby się pani o tym dowiedzieć jak najszybciej.
– O czym?
– Chester Marley znowu zapadł w śpiączkę.
– Przecież było już z nim znacznie lepiej.
– Też tak myślałem. Niestety, rano nie mogli go obudzić. W tej chwili nie potrafię przedstawić żadnych rokowań. Musimy po prostu czekać.
– Dziękuję za wiadomość, doktorze – odłożyła słuchawkę. Ogarnęło ją przygnębienie. Nawet gdyby Chet nie przypomniał sobie niczego związanego z napaścią, mógłby chociaż powiedzieć jej o swoich wcześniejszych podejrzeniach. Znów zadzwonił telefon.
– Słucham?
– Tu Jackson. Dobrze spałaś?
– Znakomicie.
– Przykro mi to słyszeć.
Roześmiała się.
– Złe wieści – powiedziała po chwili. – Dzwonił doktor Green. Chet znów zapadł w śpiączkę.
– Słyszałem, że czasami tak bywa.
– Możliwe, ale wcale mnie to nie pociesza.
– Domyślam się. Zjemy razem kolację?
– Mogę zadzwonić później? Nie wiem, co przyniesie mi dzień.
– Pewnie. – Podał jej numer do domu i do pracy.
Dotarła do biura o ósmej trzydzieści, a o dziewiątej do drzwi zapukał Charlie Peterson z rady miejskiej. Holly przypomniała sobie, że miała do niego zadzwonić.
– Przepraszam, że nie dzwoniłam – usprawiedliwiła się – ale byłam bardzo zajęta.
– Tak, słyszałem. O dziesiątej mamy zebranie. Myślę, że powinnaś na nie przyjść.
– Oczywiście, z przyjemnością.
– W pokoju 404.
– Do zobaczenia o dziesiątej.
Przeszła do biura Jane Grey.
– Zrób kopię mojego kontraktu – poprosiła. – Może radni będą chcieli zobaczyć dokumenty.
– Już to zrobili – odparła Jane. – Przewodniczący rady John Westover wczoraj poprosił mnie o kopię. Nie widziałam powodu, żeby mu jej nie dać.
– Dobrze zrobiłaś. – Holly usiadła. – Opowiedz mi o tym Westoverze.
– To miejscowy potentat. Ma salon samochodowy, drukarnię, dom pogrzebowy i wyłączność na bary szybkiej obsługi.
– Jaki jest?
– Uprzedzająco grzeczny i zawsze uśmiechnięty. Chce, żeby wszyscy go lubili. Ale obowiązki w radzie traktuje bardzo poważnie. Doskonale orientuje się w finansach miasta i dobrze nimi zarządza. Dlatego ciągle jest wybierany.
– A kto jest burmistrzem?
– Ted Michaels. Ale tylko teoretycznie. Tańczy tak, jak mu zagra Westover.
– A pozostali członkowie rady?
– Jest jeszcze troje, ale tylko Charlie Peterson ma własne zdanie. Inni głosują „za”, gdy tylko John Westover chrząknie.
– Dzięki, Jane, myślę, że to mi wystarczy – powiedziała Holly i wróciła do biura.
O dziesiątej Holly poszła na zebranie rady miejskiej. Recepcjonistka poprosiła ją, żeby usiadła w poczekalni. Po paru minutach, drzwi sali otworzyły się i stanął w nich potężny mężczyzna o rumianej twarzy i krótko ostrzyżonych włosach. Uśmiechnął się do Holly i podał jej rękę.
– Nazywam się John Westover. Przepraszam, że kazałem pani czekać, ale musieliśmy zakończyć pewną sprawę. Proszę wejść. – Gdy znaleźli się w sali, Westover dokonał prezentacji. – Charliego Petersona już pani zna. Pozostali to Frank Hessian, Howard Goldman i Irma Taggert.