— Postaram się, aby do tego nie doszło — odparł z uśmiechem.
Uśmiech ten zaniepokoił ją, podobnie jak wyraz jego oczu. Potrafiła stawić czoło surowości i dorównać jej własną bezceremonialnością, parując ciosy niczym szermierz. Nie była jednak odporna na uprzejmość. Przypominało to fechtunek z morskimi falami — jej ciosy słabły, traciła zapał. Skrzywiła się i uśmiech zniknął jak zdmuchnięty; twarz Vorkosigana znów stała się nieprzenikniona.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zjedli śniadanie i przez jakiś czas maszerowali w milczeniu. Vorkosigan odezwał się pierwszy — najwyraźniej gorączka podkopała mur dawnej małomówności.
— Rozmawiaj ze mną. Może dzięki temu przestanę myśleć o tej nodze.
— O czym chcesz rozmawiać?
— Wszystko jedno.
Cordelia zastanowiła się przez moment.
— Czy uważasz, że krążownikiem dowodzi się inaczej, niż zwyczajnym statkiem?
— To nie statek jest inny — odparł po chwili namysłu — tylko ludzie. Dowodzenie to przede wszystkim kontrola nad wyobraźnią, zwłaszcza podczas walki. Samotnie, nawet najodważniejszy człowiek pozostaje jedynie uzbrojonym szaleńcem. Prawdziwa siła leży w tym, by przekonać innych, aby wypełniali twoje rozkazy. Czyżby we flocie Kolonii Beta było inaczej?
Cordelia uśmiechnęła się.
— Wręcz przeciwnie. Gdybym kiedykolwiek musiała posunąć się do poparcia mojej władzy argumentami siłowymi, oznaczałoby to, że już ją straciłam. Wolę działać subtelniej. Dzięki temu mam przewagę nad innymi — odkryłam, że zazwyczaj potrafię zachować spokój i nie wpadać w złość dłużej, niż mój rozmówca — rozejrzała się po pokrytej wiosenną roślinnością pustyni. — Cywilizacja została chyba wymyślona specjalnie dla kobiet, a już szczególnie matek. Nie wyobrażam sobie, jak moje żyjące w jaskiniach przodkinie zajmowały się rodzinami w tak prymitywnych warunkach.
— Przypuszczam, że współpracowały ze sobą — odparł Vorkosigan. — Założę się, że gdybyś urodziła się w tamtych czasach, dałabyś sobie radę. Masz w sobie cechy prawdziwej matki wojowników.
Cordelia zastanawiała się, czy Vorkosigan nie kpi z niej — zdążyła już poznać jego cierpkie poczucie humoru.
— Uchowaj Boże! Miałabym stracić osiemnaście lat życia wychowując synów tylko po to, by rząd odebrał mi ich i zmarnował, robiąc porządki po kolejnej politycznej klęsce? Piękne dzięki.
— Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób — przyznał Vorkosigan. Przez jakiś czas kuśtykał w milczeniu, podpierając się kijem. — A gdyby zgłosili się na ochotnika? Czy wy, Betanie, nigdy nie poświęcacie się dla sprawy?
— Noblesse oblige? — Tym razem to Cordelia zamilkła, lekko zakłopotana. — Przypuszczam, że gdyby rzeczywiście zgłosili się sami, wyglądałoby to inaczej. Ponieważ jednak nie mam dzieci, na szczęście to kwestia czysto akademicka.
— Cieszy cię to, czy martwi?
— Fakt, że nie mam dzieci? — Zerknęła na niego. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że trafił prosto w bolesny punkt. — Jakoś tak się złożyło.
Nawiązana wreszcie nić rozmowy urwała się, bowiem musieli pokonać pasmo zdradzieckich skał i szczelin. Przeprawa wymagała chwilami dość niebezpiecznej wspinaczki, toteż Cordelia skupiła całą uwagę na nieustannym pilnowaniu Dubauera i kierowaniu jego krokami. Dotarłszy na drugą stronę w milczącym porozumieniu usiedli na ziemi i oparli się o kamień, wyczerpani. Vorkosigan podwinął nogawkę spodni i rozsznurował but, aby przyjrzeć się ropiejącej ranie, która groziła mu całkowitym unieruchomieniem.
— Sprawiasz wrażenie zręcznej pielęgniarki. Czy sądzisz, że otwarcie i oczyszczenie rany coś by pomogło? — spytał.
— Nie wiem. Obawiam się, że w ten sposób tylko bym ją zabrudziła. — Domyśliła się, że Vorkosigan musi czuć się bardzo źle, skoro w ogóle o tym mówi. Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy sięgnął do swych cennych, ograniczonych zapasów i zażył pół tabletki przeciwbólowej.
Szli dalej i Vorkosigan znów zaczął mówić. Opowiedział jej garść złośliwych anegdot z czasów, gdy był jeszcze kadetem, i opisał swego ojca, niegdysiejszego dowódcę sił lądowych, rówieśnika i przyjaciela przebiegłego starca, wciąż jeszcze zasiadającego na tronie. Cordelia ujrzała w myślach niewyraźny, odległy obraz chłodnego ojca, którego syn nigdy nie mógł naprawdę zadowolić, nieważne, jak bardzo się starał, a mimo to łączyła go z nim niewidoczna więź lojalności. Sama z kolei opisała swą matkę, trzeźwą, rozsądną lekarkę, odmawiającą przejścia na emeryturę i brata, który właśnie wykupił drugą licencję na posiadanie dziecka.
— Dobrze pamiętasz matkę? — spytała Cordelia. — Z tego, co zrozumiałam, umarła, kiedy byłeś jeszcze mały. Zginęła w wypadku, jak mój ojciec?
— To nie był wypadek, tylko polityka. — Jego twarz spoważniała, oczy spojrzały w dal. — Czyżbyś nie słyszała nigdy o Masakrze Yuriego Vorbarry?
— Ja… niewiele wiem o Barrayarze.
— Ach, tak. Cóż, cesarz Yuri w późniejszym okresie swego szaleństwa zaczął przejawiać paranoiczny lęk przed krewnymi. W końcu doszło do nieuniknionego. Pewnej nocy wysłał do wszystkich oddziały zabójców. Grupa, której celem był następca tronu, książę Xav, nie zdołała przebić się przez jego osobiste straże. Z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny, Yuri nie posłał też zabójców do mojego ojca, zapewne dlatego, że nie był on potomkiem cesarza Dorcy Vorbarry. Nie pojmuję, co właściwie kierowało starym Yurim — zamierzał zabić moją matkę, pozostawiając ojca przy życiu. Wtedy właśnie oddziały ojca poparły w wojnie domowej Ezara Vorbarrę.
— Och. — Jej gardło było suche, pełne unoszącego się w popołudniowym powietrzu pyłu. Twarz Vorkosigana znów stała się lodowatą maską. Warstewka potu, pokrywająca czoło, sprawiała wrażenie skroplonej pary.
— Myślałem nad tym… Wcześniej wspominałaś o niezwykłych rzeczach, jakie robią ludzie, wpadając w panikę, i wtedy właśnie przypomniałem sobie to wszystko. Nie wracałem do tego od lat. Kiedy ludzie Yuriego wysadzili drzwi…
— Boże, nie było cię chyba przy tym?
— Ależ tak. Oczywiście moje imię także znalazło się na ich liście. Każdemu zabójcy wyznaczono odrębny cel. Ten, któremu przypadła moja matka — chwyciłem nóż, zwykły, stołowy, leżący obok talerza i rzuciłem się na niego. A przecież przede mną leżał porządny nóż do mięsa. Gdybym tylko złapał za niego, zamiast… Równie dobrze mogłem zadać mu cios łyżką. Po prostu podniósł mnie i odrzucił w drugi kąt sali.
— Ile miałeś wtedy lat?
— Jedenaście. Byłem mały, jak na swój wiek. Zawsze byłem mały jak na swój wiek. Przyparł ją do ściany i wystrzelił… — Vorkosigan ściągnął usta i przygryzł wargę, niemal do krwi. — To dziwne, jak wiele szczegółów wraca do człowieka, kiedy zaczyna się o czymś opowiadać. Sądziłem, że sporo zapomniałem.
Zerknął na pobladłą twarz Cordelii.
— Zdenerwowałem cię — stwierdził ze skruchą. — Przepraszam. To dawne dzieje. Nie wiem, dlaczego tyle gadam.
Ja wiem, pomyślała Cordelia. Vorkosigan był blady i mimo upału przestał się pocić. Nieświadomym gestem zapiął kołnierz koszuli. Zimno mu, stwierdziła w duchu; gorączka zaczyna rosnąć. Jak wysoko? Dodajmy do tego jeszcze skutki działania lekarstwa. Nie wygląda to najlepiej.
Jakiś impuls kazał jej powiedzieć:
— Wiem, co masz na myśli, mówiąc o tym, że rozmowa przywołuje dawne wspomnienia. Najpierw wystartował prom — wystrzelił w górę jak pocisk — i mój brat pomachał ojcu; bez sensu, przecież i tak nas nie widział. A potem na niebie rozbłysła plama światła, jasna jak słońce, i zaczął padać deszcz ognia. I to głupie uczucie całkowitego zrozumienia. Czekasz na szok, który stłumi ból, ale on nigdy nie nadchodzi. Przestajesz widzieć. Wcale nie ogarnia cię ciemność, ale jeszcze przez kilka dni dostrzegasz jedynie srebrzystofioletową poświatę.