Выбрать главу

— Tacy ludzie to męty, szumowiny najgorszego rodzaju. Musisz jednak uwierzyć, że są w mniejszości. Choć osobiście gardzę też tymi, którzy udają, że nic nie widzą, a tych wcale nie jest tak mało… Nie zrozum mnie źle. Trudno walczyć z podobną chorobą. Ale z mojej strony nie masz się czego lękać. Przyrzekam ci to.

— Wiem o tym już od pewnego czasu.

Siedzieli w milczeniu, póki noc nie wymknęła się z mrocznych kryjówek, aby wymazać z nieba ostatnie ślady błękitu. W świetle gwiazd mały wodospad lśnił perłowym blaskiem. Cordelia myślała już, że Vorkosigan zasnął, on jednak poruszył się i przemówił ponownie. Ledwie widziała jego twarz — w ciemności dostrzegała tylko białka oczu i zęby.

— Wasze zwyczaje wydają mi się takie swobodne i przyjazne. Niewinne jak letni dzień. Żadnej rozpaczy, bólu, nieodwracalnych pomyłek. Nie ma chłopców, których strach zamienia w przestępców. Żadnej głupiej zazdrości. Utraconego honoru.

— To złudzenie. Nadal można stracić honor, tyle że nie dzieje się tak w ciągu jednej nocy. Twoja godność topnieje latami, kawałek po kawałku. — Zawiesiła głos, otoczona przyjaznym mrokiem. — Znałam kiedyś pewną kobietę — byłyśmy bardzo bliskimi przyjaciółkami. Także służyła we Zwiadzie. Można ją nazwać nieprzystosowaną. Wszyscy wokół niej znajdowali towarzyszy życia. Starzejąc się, coraz bardziej wpadała w panikę. Bała się, że zostanie sama. Żałosne.

Wreszcie trafiła na mężczyznę obdarzonego zdumiewającym talentem zamieniania złota w ołów. Nie mogła użyć w jego obecności słów takich, jak miłość, zaufanie czy honor, nie narażając się na szyderstwa. Pornografia była dozwolona, poezja — nigdy.

Kiedy na ich statku zwolniło się stanowisko dowódcy, byli w tej samej randze. Moja przyjaciółka harowała jak wół, żeby zdobyć tę pozycję — z pewnością wiesz, jak to jest. Każdy chce być dowódcą, a nie ma zbyt wielu podobnych okazji. Kochanek przekonał ją — częściowo za pomocą obietnic, które później okazały się kłamstwami; chodziło o dzieci — aby ustąpiła na jego korzyść i zdobył stanowisko. Świetna strategia. Niedługo potem wszystko się skończyło. Wyschło do cna.

Po tym nie miała już odwagi, by pokochać kogoś innego. Jak więc widzisz, wasze zwyczaje mogą się czasem przydać. Nieudacznicy potrzebują reguł, dla ich własnego dobra.

W ciszy, która zapadła, słychać był szept wodospadu.

— Ja… znałem kiedyś pewnego mężczyznę — powiedział w ciemności Vorkosigan. — W wieku dwudziestu lat ożenił się z osiemnastoletnią dziewczyną wysokiego rodu. Rzecz jasna wszystko starannie zaplanowano, ale on czuł się szczęśliwy.

Przez większą część czasu pozostawał na służbie. Jego żona odkryła wkrótce, że jest wolna, bogata i samotna. Mieszkała w stolicy, otaczali ją ludzie — nie do końca źli, lecz starsi od niej. Bogate pasożyty, pochlebcy, trutnie. Podziwiano ją i te zaloty uderzyły jej do głowy — wątpię, czy także do serca. Brała sobie kochanków, jak wszyscy wokoło. Teraz, kiedy spoglądam w przeszłość, nie sądzę, aby darzyła ich uczuciem, poza dumą ze zdobyczy i zaspokojoną próżnością, ale wtedy… Stworzył w myślach fałszywy wizerunek swojej żony i jego zderzenie z rzeczywistością… Chłopak był bardzo zapalczywy. To jego przekleństwo. Postanowił wyzwać na pojedynek jej kochanków.

Miała wówczas na sznurku dwóch, czy może oni ją mieli — sam nie wiem. Nie obchodziło go, kto przeżyje, ani czy zostanie aresztowany. Widzisz, wyobrażał sobie, że został zhańbiony. Ustalił, że spotka się z nimi w ustronnym miejscu, w odstępie pół godziny.

Przez długą chwilę milczał. Cordelia czekała, oddychając jak najciszej. Nie była pewna, czy powinna zachęcać go do kontynuowania. Wreszcie podjął opowieść, ale jego głos zabrzmiał głucho, gdy Vorkosigan pospiesznie wymawiał słowa.

— Pierwszy był jeszcze jednym młodym upartym arystokratą, jak on sam, i grał według zasad. Umiał posługiwać się dwiema szpadami, walczył dzielnie i o mało mnie… o mało nie zabił mojego przyjaciela. Tuż przed śmiercią powiedział, że zawsze chciał zginąć z ręki zazdrosnego męża, tyle że w wieku osiemdziesięciu lat.

Przejęzyczenie Barrayarczyka nie zaskoczyło Cordelii. Zastanawiała się, czy jej własna historia była równie przejrzysta.

— Drugi piastował urząd ministra w rządzie i był znacznie starszy. Nie chciał walczyć, choć mój przyjaciel kilka razy powalił go na ziemię. Po… po tamtym, który umarł z drwiną na ustach, nie mógł tego znieść. Wreszcie zabił go, przerywając błagalną litanię, i zostawił na miejscu.

Po drodze odwiedził żonę, powiadomił ją o tym, co zaszło, i wrócił na statek, oczekując aresztowania. Wszystko to miało miejsce jednego popołudnia. Była wściekła, jej duma została zraniona. Gdyby mogła, sama wyzwałaby go na pojedynek. Ale nie mogła, więc zabiła się. Strzeliła sobie w głowę z jego służbowego łuku plazmowego. Nigdy bym nie pomyślał, że kobieta wybierze taki sposób. Trucizna, podcięcie żył albo coś takiego, ale to… Ona jednak była prawdziwym Vorem. Łuk wypalił jej twarz. Miała najpiękniejszą twarz na świecie…

Rzeczy ułożyły się dość osobliwie. Uznano, że kochankowie zabili się nawzajem — przysięgam, nie planował, by tak się stało — a ona, przygnębiona, popełniła samobójstwo. Nie zadano mu nawet jednego pytania.

Głos Vorkosigana zabrzmiał donośniej.

— Przez całe to popołudnie działał jak lunatyk, albo może aktor, wygłaszający spodziewane kwestie, czyniący odpowiednie gesty — i w końcu jego honor nic na tym nie zyskał. Niczemu to nie służyło, nic nie udowadniało. Wszystko było równie fałszywe, jak romanse jego żony. Oprócz śmierci. Te były prawdziwe. — Na moment urwał. — Jak zatem widzisz, wy, Betanie, macie nad nami przewagę. Pozwalacie przynajmniej, aby wasi ludzie uczyli się na błędach.

— Bardzo mi żal twojego przyjaciela. Czy to dawne dzieje?

— Czasami tak mi się zdaje. Minęło już ponad dwadzieścia lat. Ludzie powiadają, że zdziecinniali starcy lepiej pamiętają wydarzenia z młodości, niż sprawy, które wydarzyły się w poprzednim tygodniu. Może mój przyjaciel się starzeje.

— Rozumiem.

Przyjęła jego opowieść jak dziwny, kolczasty dar, zbyt cenny, by go upuścić, zbyt bolesny, by trzymać. Vorkosigan zamilkł i z powrotem położył się w trawie, Cordelia zaś ponownie ruszyła na spacer wokół polany. Stojąc na skraju lasu wsłuchała się w ciszę tak głęboką, że szum krwi w skroniach niemal ją ogłuszył. Kiedy zakończyła obchód, Vorkosigan już spał, dygocząc w gorączce. Cordelia ściągnęła z Dubauera jeden nadpalony śpiwór i nakryła Barrayarczyka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Vorkosigan ocknął się trzy godziny przed świtem i zmusił Cordelię, aby przespała się parę godzin. Kiedy ją obudził, niebo na wschodzie już szarzało. Najwyraźniej wykąpał się w strumieniu i użył jednorazowej porcji depilatora, którą oszczędzał na tę okazję, aby usunąć z twarzy swędzący czterodniowy zarost.

— Musisz mi pomóc z tą nogą. Chcę otworzyć i oczyścić ranę, a potem z powrotem ją opatrzyć. To wystarczy do wieczora, a później zajmie się nią lekarz.

— Dobrze.

Vorkosigan zdjął but razem ze skarpetką i Cordelia kazała mu włożyć nogę pod strugę opadającej wody na skraju wodospadu. Starannie opłukała jego nóż, po czym szybkim, głębokim cięciem otworzyła paskudnie napuchniętą ranę. Wargi mężczyzny zbielały, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. To ona się skrzywiła. Z nacięcia trysnęła krew i ropa przemieszana z cuchnącymi skrzepami. Po chwili strumień zmył wszystko do czysta. Cordelia starała się nie myśleć, ile nowych mikrobów wtargnęło do jego organizmu dzięki tej operacji. Ostatecznie jednak ulga miała być tylko tymczasowa.