Выбрать главу

— Zwyczajne plotki — rzucił lekceważąco Gottyan.

— A zatem nie wierzyłeś, że nie żyję? — naciskał Vorkosigan.

— Wręcz przeciwnie. Byłem tego pewien. Objąłem dowództwo. A tak przy okazji, gdzie ukryłeś zapieczętowane rozkazy? Przewróciliśmy twoją kabinę do góry nogami, ale nic nie znaleźliśmy.

Vorkosigan uśmiechnął się cierpko i potrząsnął głową.

— Nie będę dodatkowo wodził cię na pokuszenie.

— Nieważne — ręka Gottyana nawet nie drgnęła. — A przedwczoraj ten psychopatyczny idiota Bothari odwiedził mnie w kabinie i opowiedział, co się naprawdę stało w obozie Betan. Zupełnie mnie zaskoczył. Sądziłem, że z radością poderżnąłby ci gardło. Wróciliśmy więc, aby przeprowadzić naziemne ćwiczenia Byłem pewien, że wcześniej czy później zjawisz się tutaj. Spóźniłeś się.

— Zatrzymały mnie pewne sprawy. — Vorkosigan poruszył się lekko, schodząc z linii ognia Cordelii. — Gdzie jest teraz Bothari?

— Zamknięty w izolatce.

Kapitan skrzywił się.

— To tylko pogorszy sprawę. Zakładam, że nie zawiadomiłeś załogi o moim cudownym ocaleniu?

— Nawet Radnov nie ma o tym pojęcia. Wciąż jeszcze uważa, że Bothari wypruł ci flaki.

— Zadowolony z siebie, co?

— Jak kot, który złapał mysz. Z radością starłbym mu z twarzy ten uśmieszek przed obliczem Rady, gdybyś tylko wykazał dość dobrej woli, by ulec jakiemuś wypadkowi.

Vorkosigan skrzywił się kwaśno.

— Mam wrażenie, że nie podjąłeś ostatecznej decyzji, co masz zrobić dalej. Pamiętaj, nie jest jeszcze za późno na zmianę kursu.

— Nigdy byś mi tego nie darował — odparł niepewnie Gottyan.

— Może kiedy byłem młodszy i sztywno trzymałem się zasad. Ale, prawdę mówiąc, nieco męczy mnie zabijanie moich wrogów tylko po to, by dać im nauczkę. — Kapitan uniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Gottyanowi. — Jeśli chcesz, mogę dać ci słowo. Wiesz, ile jest warte.

Porażacz zadrżał lekko w dłoni Gottyana, gdy oficer zmagał się z myślami. Cordelia wstrzymując oddech ujrzała łzy w jego oczach. Nikt nie opłakuje żywych, pomyślała, tylko umarłych; w tym momencie, choć Vorkosigan wciąż jeszcze wątpił, ona wiedziała już, że Gottyan zamierza strzelić.

Uniosła paralizator, starannie wycelowała i wystrzeliła. Broń zahuczała cicho, ładunek wystarczył jednak, by powalić Gottyana na kolana. Oficer obejrzał się zdumiony i w tym samym momencie Vorkosigan skoczył na niego, wyrwał mu porażacz, odebrał łuk plazmowy i wreszcie przewrócił na ziemię.

— Niech cię diabli! — wykrztusił na wpół sparaliżowany Gottyan. — Czy nikt cię nigdy nie wymanewrował?

— Dlatego jeszcze żyję — Vorkosigan wzruszył ramionami i błyskawicznie przeszukał oficera, konfiskując mu nóż oraz kilka innych przedmiotów. — Komu wyznaczyłeś warty?

— Sensowi na północy, Koudelce na południu.

Kapitan zdjął pas Gottyana i skrępował mu ręce za plecami.

— Długo zastanawiałeś się nad tą odpowiedzią, co? — Odwróciwszy się do Cordelii wyjaśnił: — Sens to jeden z ludzi Radnova, Koudelka — wręcz przeciwnie. Zupełnie jakbym rzucał monetą.

— I to był twój przyjaciel? — Cordelia uniosła brwi. — Wygląda na to, że jedyna różnica pomiędzy przyjaciółmi a wrogami to ta, jak długo rozmawiają z tobą, zanim zaczną strzelać.

— Owszem — zgodził się Vorkosigan. — Z taką armią mógłbym zdobyć wszechświat, gdybym tylko zdołał zmusić ich, aby wszyscy celowali w tym samym kierunku. Ponieważ pani spodnie utrzymają się bez pomocy, komandorze Naismith, czy mógłbym poprosić o pasek? — Związał nogi Gottyana, zakneblował go, po czym przez moment stał niezdecydowany, spoglądając to w jedną, to w drugą stronę.

— Wszyscy Kreteńczycy to kłamcy — mruknęła Cordelia, po czym nieco głośniej dodała: — Na północ czy na południe?

— Interesujące pytanie. Jaka jest twoja opinia?

— Miałam kiedyś nauczyciela, który w ten sposób odwracał moje pytania. Sądziłam, że to metoda sokratyczna i ogromnie mi to imponowało, póki nie odkryłam, że korzystał z niej, kiedy sam nie znał odpowiedzi. — Cordelia przyjrzała się Gottyanowi, którego umieścili w jej dawnej kryjówce, zastanawiając się, czy jego wskazówki oznaczały powrót do dawnej lojalności, czy też ostatnią desperacką próbę dokończenia nieudanego zamachu. Oficer odpowiedział jej spojrzeniem pełnym zdumienia i wrogości.

— Na północ — stwierdziła wreszcie z wahaniem. Wymienili z Vorkosiganem porozumiewawcze spojrzenia i Barrayarczyk skinął głową.

— A zatem chodź.

Ruszyli naprzód, ostrożnie pokonując wzniesienie i niewielki zagajnik pełen szarozielonych krzewów.

— Jak długo znasz Gottyana?

— Służymy razem od czterech lat, od czasu obniżenia mi stopnia. Uważałem go za dobrego oficera zawodowego. Całkowicie apolitycznego. Ma rodzinę.

— Czy sądzisz, że później mógłbyś przywrócić go do służby?

— Przebaczyć i zapomnieć? Dałem mu szansę. Odrzucił ją. Dwukrotnie, jeśli słusznie wybrałaś kierunek. — Zaczęli wspinać się po kolejnym zboczu. — Posterunek jest na szczycie. Ktokolwiek tam jest, za chwilę nas dostrzeże. Cofnij się i osłaniaj mnie. Jeśli usłyszysz strzały… — zawahał się — kieruj się własną inicjatywą.

Cordelia zdusiła śmiech. Vorkosigan położył dłoń na spoczywającym w pochwie porażaczu i nie kryjąc się ruszył naprzód, hałaśliwie stawiając nogi.

— Wartownik, zameldować się! — polecił stanowczo.

— Nic nowego od czasu… Dobry Boże, to kapitan!

Po tych słowach nastąpił wybuch najszczerszego i najradośniejszego śmiechu, jaki słyszała od wieków. Nagle osłabła i oparła się o drzewo. Kiedy właściwie przestałaś się go bać, a zaczęłaś się bać o niego? — spytała samą siebie. I czemu ten nowy strach jest znacznie mocniejszy niż poprzedni? Najwyraźniej zamiana niewiele ci dała.

— Może pani już wyjść, komandorze Naismith — rzucił donośnie Vorkosigan. Cordelia okrążyła kępę krzaków i wspięła się na trawiaste wzgórze. Na jego szczycie czekało dwóch młodzieńców, odzianych w schludne i czyste kombinezony. Jednego z nich, wyższego o głowę od Vorkosigana, z twarzą chłopca przy ciele mężczyzny, rozpoznała — był to Koudelka, którego wcześniej oglądała przez lunetkę. Mężczyzna z entuzjazmem ściskał dłoń kapitana upewniając się, że ma przed sobą żywego człowieka, a nie ducha. Na widok jej munduru dłoń drugiego mężczyzny powędrowała w stronę porażacza.

— Powiedziano nam, że Betanie pana zabili, panie kapitanie — stwierdził podejrzliwie.

— To wyjątkowo uporczywa plotka — odrzekł Vorkosigan. — Jak widzisz, daleko jej do prawdy.

— Pański pogrzeb był wspaniały — stwierdził Koudelka. — Szkoda, że pana tam nie było.

— Może następnym razem — Vorkosigan uśmiechnął się szeroko.

— Och, wie pan, że nie to chciałem powiedzieć. Porucznik Radnov wygłosił wzruszające przemówienie.

— Nie wątpię. Najprawdopodobniej pracował nad nim od miesięcy.

Koudelka, bystrzejszy niż jego towarzysz, powiedział jedynie “Och”. Drugi żołnierz wpatrywał się w Vorkosigana nic nie pojmującym wzrokiem.

Vorkosigan ciągnął dalej:

— Pozwólcie przedstawić sobie komandor Cordelię Naismith, z Betańskiego Zwiadu Astronomicznego. Komandor Naismith jest… — zawahał się i Cordelia czekała, ciekawa jak określi jej status — eee…

— No, no — mruknęła zachęcająco.