Vorkosigan stanowczo zacisnął usta, nie pozwalając im wygiąć się w uśmiechu.
— Moim więźniem — dokończył wreszcie. — Zwolnionym na słowo honoru. Poza wstępem do pomieszczeń zamkniętych należy zapewnić jej pełną swobodę.
Słowa te wyraźnie zrobiły wrażenie na obu młodzieńcach, którzy spojrzeli na nią z szalonym zainteresowaniem.
— Jest uzbrojona — zauważył towarzysz Koudelki.
— Na szczęście — Vorkosigan nie wyjaśnił, co miał na myśli, przechodząc do pilniejszych spraw. — Kto wchodzi w skład załogi lądownika?
Koudelka wyrecytował długą listę nazwisk, od czasu do czasu uzupełnianą przez jego kolegę.
— W porządku — westchnął kapitan. — Radnov, Darobey, Sens i Tafas mają zostać rozbrojeni tak cicho i dyskretnie, jak to tylko możliwe i aresztowani pod zarzutem buntu. Później dołączą do nich inni. Łączność z “Generałem Vorkraftem” ma zostać przerwana, póki wszyscy nie znajdą się pod kluczem. Czy wiesz, gdzie jest w tej chwili porucznik Buffa?
— W jaskiniach. Kapitanie? — dodał Koudelka z nieszczęśliwą miną, domyśliwszy się, co się dzieje.
— Tak?
— Jest pan pewien co do Tafasa?
— Prawie pewny. Staną przed sądem — dodał łagodniej Vorkosigan. — Po to właśnie wymyślono procesy — aby oddzielić winnych od niewinnych.
— Tak jest. — Koudelka skinieniem głowy zaakceptował to dość ograniczone zapewnienie o bezpieczeństwie człowieka, który jak zgadywała Cordelia, musiał być jego przyjacielem.
— Czy rozumiesz już, dlaczego powiedziałem kiedyś, że statystyki dotyczące wojny domowej zaprzeczają rzeczywistości? — spytał Vorkosigan.
— Tak jest. — Koudelka spojrzał mu prosto w oczy i kapitan skinął głową, ufny w jego lojalność.
— W porządku. Wy dwoje chodźcie ze mną.
Ruszyli naprzód. Vorkosigan ponownie ujął ją pod ramię i maszerował, kulejąc zaledwie odrobinę. Zręcznie maskował fakt, jak mocno opiera się na Cordelii. Podążyli kolejną ścieżką przez las, pokonując wzniesienia i zagłębienia nierównego gruntu, aż wreszcie ujrzeli przed sobą zamaskowane wejście do urządzonych w jaskiniach magazynów.
Opadająca tuż obok kaskada utworzyła na ziemi niewielką sadzawkę, z której wypływał wesoły strumień, znikający wśród drzew. Obok sadzawki zebrała się dziwna grupka ludzi. Z początku Cordelia nie potrafiła zgadnąć, co właściwie robią. Dwóch Barrayarczyków stało nieruchomo, dwaj następni klęczeli na brzegu. Kiedy Cordelia zbliżyła się, dwóch klęczących wstało, pociągając za sobą ociekającą wodą, odzianą w brąz postać ze związanymi na plecach rękoma, którą wcześniej zmuszali do leżenia. Więzień zaczął kaszleć, głośno chwytając oddech.
— To Dubauer! — krzyknęła Cordelia. — Co oni mu robią?
Vorkosigan, który jak się zdawało natychmiast odgadł co widzi, mruknął:
— Do diabła — po czym ruszył biegiem naprzód. — To mój więzień! — ryknął zbliżywszy się do grupy. — Natychmiast go puśćcie!
Barrayarczycy wyprężyli się tak szybko, że wyglądało to jak odruchowa reakcja. Uwolniony Dubauer osunął się na kolana, nadal krztusząc się głośno. Cordelia mijając w biegu żołnierzy pomyślała, że nigdy nie widziała bardziej zdumionej grupy ludzi. Włosy Dubauera, jego napuchnięta twarz, rzadka kilkudniowa broda i kołnierz ociekały wodą. Oczy miał zaczerwienione i wciąż parskał i kichał. Przerażona uświadomiła sobie, że Barrayarczycy torturowali go, przytrzymując mu głowę pod wodą.
— Co to ma znaczyć, poruczniku Buffa? — Vorkosigan zmiażdżył gniewnym wzrokiem dowódcę grupy.
— Myślałem, że Betanie pana zabili — odparł Buffa.
— Bynajmniej — odparł krótko Vorkosigan. — Co robiliście z tym Betaninem?
— Tafas natknął się na niego w lesie. Próbowaliśmy go przesłuchać, dowiedzieć się, czy jest ich tu więcej… — zerknął na Cordelię — ale nie chce mówić. Nie odezwał się ani słowem. A ja zawsze sądziłem, że Betanie to mięczaki.
Vorkosigan wzniósł oczy do góry, jakby modlił się o to, by niebiosa dodały mu sił.
— Buffa — powiedział cierpliwie. — Ten człowiek został trafiony z porażacza pięć dni temu. Od tego czasu nie mówi. A gdyby nawet był w stanie coś powiedzieć, i tak nic nie wie.
— Barbarzyńcy! — krzyknęła Cordelia, klękając na ziemi. Dubauer poznał ją i przywarł do niej całym ciałem. — Wszyscy Barrayarczycy to barbarzyńcy, łajdacy i mordercy!
— I głupcy. Nie zapominaj o głupcach. — Vorkosigan posłał porucznikowi kolejne wściekłe spojrzenie. Jego ludzie zachowali dość taktu, by okazać wstyd. Kapitan westchnął głęboko. — Czy z nim wszystko w porządku?
— Chyba tak — przyznała niechętnie. — Przeżył jednak ogromny wstrząs. — Sama też trzęsła się z furii.
— Pani komandor Naismith, przepraszam za moich ludzi — oświadczył Vorkosigan głośno, aby wszyscy dosłyszeli, że ich kapitan poniża się przed więźniami wyłącznie z ich powodu.
— Tylko mi nie salutuj — mruknęła Cordelia gniewnie, tak cicho, by jedynie on usłyszał. Widząc nic nie pojmujące spojrzenie Vorkosigana uspokoiła się nieco i dodała głośniej: — To była pomyłka w interpretacji — jej spojrzenie powędrowało ku porucznikowi Buffie, który, obdarzony przez naturę słusznym wzrostem, usiłował w tym momencie zapaść się pod ziemię. — Każdy ślepiec mógłby ją popełnić. Do diabła — wyrwało jej się, gdy przerażenie i stres, jakiego doświadczył Dubauer, wywołały kolejny atak konwulsji. Większość Barrayarczyków odwróciła wzrok, zdradzając wyraźne zakłopotanie. Vorkosigan, mając już sporą praktykę, ukląkł, by pomóc Cordelii. Kiedy atak ustąpił, podniósł się.
— Tafas, oddaj Koudelce broń — polecił. Tafas zawahał się, rozglądając się wokół, po czym usłuchał powoli.
— Nie chciałem w tym uczestniczyć, kapitanie — powiedział z desperacją. — Ale porucznik Radnov stwierdził, że jest już za późno.
— Później będziesz miał szansę przemówić w swojej obronie — odrzekł ze znużeniem Vorkosigan.
— Co się dzieje? — spytał oszołomiony Buffa. — Czy widział pan komandora Gottyana?
— Komandor Gottyan otrzymał… inne rozkazy. Buffa, teraz ty dowodzisz załogą lądownika. — Vorkosigan powtórzył rozkaz aresztowania buntowników i wyznaczył oddział, który miał się tym zająć.
— Podporuczniku Koudelka, proszę zabrać moich więźniów do jaskini i dopilnować, aby otrzymali jedzenie oraz wszystko, czegokolwiek zażyczy sobie komandor Naismith. Następnie zajmijcie się przygotowaniem lądownika. Gdy tylko zbierzemy pozostałych więźniów, startujemy na statek. — Unikał słowa “buntownicy”, jakby było to zbyt mocne określenie, niemal równoznaczne z bluźnierstwem.
— Dokąd idziesz? — spytała Cordelia.
— Zamienić parę słów z komandorem Gottyanem. Sam na sam.
— Cóż. Mam nadzieję, że nie będę żałowała własnej rady. — Niedokładnie to chciała powiedzieć, nie mogła jednak zmusić się do wykrztuszenia “uważaj na siebie”.
Vorkosigan podziękował skinieniem dłoni, po czym zawrócił i zniknął pośród drzew. Dostrzegła, że kulał coraz bardziej.
Pomogła Dubauerowi wstać i Koudelka zaprowadził ich do wylotu jaskini. Młodzik tak bardzo przypominał jej dawnego Dubauera, że Cordelia nie umiała zachować wrogości.
— Co się stało z nogą starego? — spytał Koudelka, oglądając się.
— Ma zakażoną ranę — odparła wymijająco. Podobnie jak Vorkosigan uważała, że wobec jego niepewnej załogi należy robić dobrą minę do złej gry. — Gdy tylko uda się wam go zmusić do zwolnienia tempa, powinien obejrzeć ją dobry lekarz.