— Czy wiesz, że użyłem niemal dokładnie tych samych słów, zanim minister Zachodu zaczął wrzeszczeć, a książę Vortala zagroził… cóż, zachował się wobec niego bardzo nieuprzejmie. Ze wszystkich moich znajomych Vortala najlepiej potrafi zmiażdżyć kogoś słowem nie klnąc przy tym ani razu.
— Kolonia Beta z pewnością się zaangażuje. Połowa naszego handlu międzygwiezdnego przechodzi przez Escobar. A także Tau Ceti Pięć. I Jackson’s Whole.
— A to i tak jedynie ostrożne szacunki — przytaknął Vorkosigan. — W założeniu ma to być błyskawiczna operacja, co postawiłoby potencjalnych sojuszników w obliczu faktów dokonanych. Wiedząc aż za dobrze, ile rzeczy poszło nie tak w moim “idealnym” planie dotyczącym Komarru powiedziałem im, że śnią na jawie, czy coś w tym stylu. — Potrząsnął głową. — Żałuję, że pozwoliłem sobie na wybuch. Mógłbym ciągle tam tkwić, prowadząc nie kończące się dyskusje, a tymczasem, o ile mi wiadomo, nawet teraz flota szykuje się do natarcia. Im zaś dalej posuną się przygotowania, tym trudniej będzie powstrzymać wybuch wojny. — Westchnął.
— Wojna — zastanawiała się głęboko poruszona Cordelia. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nasza flota wyruszy — jeżeli Barrayar rozpocznie wojnę z Escobarem — Beta będzie potrzebowała nawigatorów. Nawet jeśli nie zaangażuje się bezpośrednio w walkę, z pewnością będziemy dostarczać im broń, pomoc techniczną, zapasy…
Vorkosigan zaczął coś mówić, po czym urwał nagle.
— Chyba tak — odparł ponuro. — A my będziemy się starać wam przeszkodzić.
W zapadłej nagle ciszy Cordelia słyszała pulsowanie krwi w uszach. Dalekie odgłosy pracy silników i wibracje statku nadal przenikały przez ściany. Bothari poruszył się w korytarzu, obok przemknęły czyjeś kroki.
Potrząsnęła głową.
— Muszę się nad tym zastanowić. Wszystko to jest trudniejsze niż się zdawało.
— Masz rację. — Odwrócił rękę dłonią ku górze, zamykając rozmowę, i wstał sztywno. Widać było, że noga nadal mu dokucza.
— To wszystko, co chciałem powiedzieć. Nie musisz nic odpowiadać.
Przytaknęła, wdzięczna za zrozumienie. Vorkosigan odwrócił się i wyszedł, zabierając Bothariego i zamykając za sobą drzwi. Westchnęła, czując niepokój i niepewność dalszego losu, po czym położyła się z powrotem na koi, wpatrując się w sufit. Dopiero przybycie chorążego Nilesy z kolacją przerwało jej zamyślenie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego ranka, według czasu statku, Cordelia pozostała dyskretnie w swej kabinie, oddając się lekturze. Potrzebowała czasu, aby przetrawić wczorajszą rozmowę, zanim znów spotka się z Vorkosiganem. Była niespokojna, jakby wszystkie jej mapy gwiezdne zostały przypadkowo wymieszane, pozostawiając ją zagubioną w przestrzeni, przynajmniej jednak zdawała sobie z tego sprawę. Uznała, że musi rozważyć wiele spraw — może dzięki temu zdoła zbliżyć się do prawdy. Daremnie marzyła o jakimkolwiek stałym punkcie oparcia, bowiem wszystkie dawne zasady odpływały coraz dalej poza zasięg umysłu.
W bibliotece statku znajdowało się mnóstwo barrayarskich materiałów. Pewien dżentelmen nazwiskiem Abell stworzył napuszoną historię powszechną, pełną nazwisk, dat i opisów zapomnianych bitew, których uczestnicy już dawno gryźli ziemię. Uczony zwany Aczith poradził sobie lepiej, kreśląc zajmującą biografię cesarza Dorki Vorbarry Sprawiedliwego, kontrowersyjnego władcy, który — jak obliczyła Cordelia — był pradziadkiem Vorkosigana. Jego panowanie przypadało na koniec Okresu Izolacji. Zagłębiona w gąszczu nazwisk i zawiłościach polityki jego epoki nie uniosła nawet wzroku słysząc pukanie do drzwi. Krzyknęła jedynie:
— Wejść!
Do jej pokoju wpadła para żołnierzy, odzianych w używane na planecie zielonoszare stroje maskujące. Przybysze pospiesznie zatrzasnęli za sobą drzwi. Co za dwójka mizeraków, pomyślała; wreszcie widzę jakiegoś barrayarskiego żołnierza niższego od Vorkosigana. Dopiero po paru sekundach rozpoznała ich obu. Z korytarza dobiegało stłumione miarowe buczenie sygnału alarmowego. Wygląda na to, że nie pobędę tu aż tak długo…
— Pani kapitan! — wykrzyknął porucznik Stuben. — Czy wszystko w porządku?
Na widok jego twarzy Cordelię przygniótł miażdżący ciężar dawnej odpowiedzialności. Sięgające do ramion brązowe włosy porucznika zostały ścięte w niezdarnym naśladownictwie wojskowej fryzury Barrayarczyków. Wyglądało to, jakby jakiś zgłodniały roślinożerca potraktował je jak drobną przekąskę. Pozbawiona włosów głowa Stubena sprawiała wrażenie małej i nagiej. Stojący obok niego porucznik Lai, drobny, szczupły i zgarbiony jak na naukowca przystało, jeszcze mniej przypominał dzielnego wojownika. Odziany był w stanowczo za luźny mundur, w którym podwinął rękawy i nogawki spodni. Jedna z nich osunęła się na podłogę, zasłaniając but.
Cordelia otwarła usta, aby coś powiedzieć, zamknęła je i wreszcie wykrztusiła.
— Czemu nie jesteście w drodze do domu? Wydałam wam rozkaz, poruczniku!
Stuben najwyraźniej spodziewał się cieplejszego powitania.
— Urządziliśmy głosowanie — odparł z prostotą, jakby to wszystko tłumaczyło.
Cordelia bezradnie potrząsnęła głową.
— To do was podobne. Głosowanie. Rozumiem. — Na moment ukryła twarz w dłoniach i zaśmiała się gorzko. — Dlaczego? — spytała przez palce.
— Zidentyfikowaliśmy barrayarski okręt jako “Generała Vorkrafta”; sprawdziliśmy jego dane i odkryliśmy, kto nim dowodzi. Nie mogliśmy zostawić pani w rękach Rzeźnika Komarru. Decyzja była jednogłośna.
To zainteresowało Cordelię.
— Jakim cudem udało ci się osiągnąć jednomyślny… nie, nieważne — ucięła, gdy zaczął odpowiadać. W jego oczach zapłonęło samozadowolenie. “Zaraz zacznę tłuc głową o ścianę — nie. Najpierw muszę uzyskać więcej informacji. Podobnie jak oni”.
— Czy zdajesz sobie sprawę — powiedziała, starannie ważąc słowa — że Barrayarczycy zamierzają przeprowadzić tutejszym tunelem przestrzennym flotę inwazyjną, która znienacka zaatakuje Escobar? Gdybyście wrócili do domu i zameldowali o odkryciu tej planety, zniweczylibyście szansę ich powodzenia. Teraz wszystko idzie na żywioł. Gdzie jest “Rene Magritte” i jak się tu w ogóle dostaliście?
Porucznik Stuben spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Skąd pani to wszystko wie?
— Czas, czas — przypomniał mu porucznik Lai, pukając niespokojnie palcem w swój naręczny czasomierz.
— Opowiem o tym w drodze do lądownika — ciągnął Stuben. — Czy wie pani, gdzie trzymają Dubauera? Nie było go w więzieniu.
— Owszem. Jakiego lądownika? Nie, zacznij od początku. Muszę wiedzieć wszystko, zanim wyjdziemy na korytarz. Zakładam, że wiedzą o waszej obecności? — Na zewnątrz nadal pojękiwał alarm. Cordelia skuliła się, oczekując, że w każdej chwili żołnierze wyłamią drzwi jej kabiny.
— Wcale nie. To właśnie jest najlepsze — odrzekł z dumą Stuben. — Mieliśmy niewiarygodne szczęście. Uciekliśmy im po dwóch dniach pościgu. Nie użyłem pełnej mocy — tylko tyle, by trzymać się poza ich zasięgiem i prowadzić ich za nami. Pomyślałem, że może nadarzy się szansa powrotu po panią. Nagle Barrayarczycy zatrzymali się i zawrócili. Czekaliśmy, póki się nie oddalili, następnie zawróciliśmy. Mieliśmy nadzieję, że wciąż jeszcze kryje się pani w lesie.