— Nie. Zostałam schwytana pierwszego wieczora. Mów dalej.
— Ustawiliśmy kurs, włączyliśmy maksymalny ciąg silników, po czym wyłączyliśmy wszystko, co wywołuje zakłócenia elektromagnetyczne. Tak przy okazji, projektor sprawdził się znakomicie w charakterze tłumika, dokładnie tak, jak to pokazała symulacja Rossa w zeszłym miesiącu. Przelecieliśmy tuż obok nich, a oni nawet nie mrugnęli…
— Na miłość boską, Stu, nie zbaczaj z tematu — mruknął Lai. — Nie mamy całego dnia — porucznik niecierpliwie zakołysał się w przód i w tył.
— Jeśli ten projektor wpadnie w ręce Barrayarczyków… — zaczęła Cordelia podniesionym tonem.
— Nie wpadnie. W każdym razie “Rene Magritte” okrąża w tej chwili słońce po paraboli. Gdy tylko znajdą się dostatecznie blisko, by zagłuszyć szumy, mają zahamować, rozpędzić się, po czym wrócić tu po nas. Mamy dwie godziny na dopasowanie prędkości, począwszy — no cóż, od jakichś dziesięciu minut temu.
— Zbyt ryzykowne — skrytykowała Cordelia, wyobrażając sobie wszelkie możliwe katastrofy grożące temu planowi.
— Ale się udało — bronił się Stuben. — A raczej się uda. A potem dopisało nam szczęście. Szukając pani i Dubauera natknęliśmy się na dwóch Barrayarczyków, błąkających się po lesie…
Żołądek Cordelii ścisnął się nagle.
— Czy przypadkiem byli to Radnov i Darobey?
Stuben spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Skąd pani wie?
— Mów dalej, po prostu mów dalej.
— To przywódcy konspiracji, mającej na celu wyeliminowanie tego szaleńca Vorkosigana. Vorkosigan ścigał ich, więc ucieszyli się na nasz widok.
— Jestem tego pewna. Byliście dla nich jak manna z nieba.
— Wkrótce potem wylądował barrayarski patrol. Zastawiliśmy pułapkę. Ogłuszyliśmy wszystkich z wyjątkiem jednego, którego Radnov postrzelił z porażacza nerwowego. Ci faceci naprawdę grają o najwyższą stawkę.
— Czy wiesz przypadkiem kto… nie, nieważne. Mów dalej. — Poczuła nagły ból brzucha.
— Zabraliśmy ich mundury, wzięliśmy lądownik i polecieliśmy prosto na “Generała”. Radnov i Darobey znają wszystkie kody. Sprawdziliśmy więzienie — to było łatwe, i tak spodziewali się, że patrol pójdzie najpierw właśnie tam. Przypuszczaliśmy, że znajdziemy tam panią i Dubauera. Radnov i Darobey wypuścili swoich kumpli, po czym zajęli maszynownię. Mogą stamtąd odciąć każdy system, broń, podtrzymanie życia, cokolwiek. Obiecali, że kiedy wystartujemy, unieruchomią uzbrojenie.
— Nie liczyłabym na to — ostrzegła Cordelia.
— To nieistotne — odparł wesoło Stuben. — Barrayarczycy będą tak zajęci walczeniem między sobą, że zostawią nas w spokoju. I pomyśleć tylko — co za wspaniała ironia! Rzeźnik Komarru zastrzelony przez swych własnych ludzi! Teraz rozumiem, na czym polega judo.
— Wspaniale — powtórzyła głucho. To jego głową zacznę walić w ścianę, nie moją, pomyślała. — Ilu naszych jest na pokładzie?
— Sześciu. Dwóch w lądowniku, dwóch szuka Dubauera, i my. Tu, u pani.
— Nikt nie został na planecie?
— Nie.
— W porządku. — Z napięciem potarła dłonią twarz, tęsknie wypatrując natchnienia, które nie nadeszło. — Wszystko się poplątało. Gwoli wyjaśnienia, Dubauer jest w izbie chorych. Został trafiony z porażacza. — Postanowiła nie wdawać się w bliższe szczegóły.
— Wstrętni mordercy — warknął Lai. — Mam nadzieję, że pozagryzają się nawzajem.
Cordelia odwróciła się do interfejsu bibliotecznego i wywołała szkicowy schemat “Generała Vorkrafta”, pozbawiony informacji technicznych, do których nie miała dostępu.
— Przyjrzyjcie się temu i opracujcie trasę do izby chorych, a potem do lądownika. Ja muszę się czegoś dowiedzieć. Zostańcie tutaj i nie odpowiadajcie, jeśli ktoś zapuka. Kto jeszcze wałęsa się na zewnątrz?
— McIntyre i Wielki Pete.
— Cóż, przynajmniej bardziej przypominają z bliska Barrayarczyków niż wy.
— Pani kapitan, gdzie pani idzie? Czemu nie możemy po prostu odlecieć?
— Wyjaśnię wam, kiedy będę miała wolny tydzień. Tym razem, do cholery, słuchajcie rozkazów. Zostańcie tutaj!
Wyśliznęła się za drzwi i pomaszerowała w stronę mostku. Nerwy nakazywały jej biec, ale w ten sposób z pewnością zwróciłaby na siebie czyjąś uwagę. Minęła grupę czterech spieszących dokądś Barrayarczyków. Nawet na nią nie zerknęli. Nigdy dotąd nie była tak wdzięczna losowi za brak zainteresowania płci przeciwnej.
Vorkosigan stał na mostku, otoczony oficerami. Wszyscy zebrali się wokół interkomu, z którego przemawiał głos z maszynowni. Dostrzegła także Bothariego, milczącego niczym smutny cień dowódcy.
— Kto w tej chwili mówi? — szepnęła do Vorkallonera. — Radnov?
— Tak. Cii.
Twarz mówiła właśnie:
— Vorkosigan, Gottyan i Vorkalloner, jeden za drugim w odstępach dwuminutowych, bez broni. W przeciwnym razie na całym statku zostaną odcięte systemy podtrzymujące życie. Macie piętnaście minut, potem wpuścimy tu próżnię. Zatem wszystko uzgodnione? Doskonale. Lepiej nie trać czasu, kapitanie. — Nacisk położony na to słowo sprawił, że zamieniło się ono w śmiertelną obelgę.
Twarz zniknęła, lecz głos przemawiał dalej ze wszystkich głośników.
— Żołnierze Barrayaru! — ryczał. — Wasz kapitan zdradził cesarza i Radę Ministrów. Nie pozwólcie, aby zdradził i was. Przekażcie go odpowiedniej władzy, waszemu oficerowi politycznemu; w przeciwnym razie będziemy zmuszeni zabić winnych i niewinnych. Za piętnaście minut odetniemy systemy podtrzymywania życia…
— Wyłączcie to — rzucił z irytacją Vorkosigan.
— Nie możemy, kapitanie — odparł technik.
Bothari, mniej subtelny, dobył łuku plazmowego i nonszalanckim ruchem wystrzelił z biodra. Głośnik eksplodował i zebrani uchylili się przed rozpalonymi odłamkami.
— Hej, może jeszcze będziemy go potrzebować — zaczął oburzony Vorkalloner.
— Mniejsza z tym — uspokoił go Vorkosigan. — Dziękuję, sierżancie.
Wciąż dobiegały ich dalekie echa przemówienia, grzmiącego w głośnikach.
— Obawiam się, że nie ma czasu na nic wyrafinowanego — stwierdził Vorkosigan, najwyraźniej rozpoczynając naradę bojową. — Proszę zająć się swym projektem inżynierskim, poruczniku Saint Simon; jeśli zdąży pan na czas, tym lepiej. Wszyscy tu wolimy działać podstępem niż siłą.
Porucznik skinął głową i pospiesznie opuścił salę.
— Jeśli to się nie uda, boję się, że będziemy musieli ich zaatakować — ciągnął Vorkosigan. — Są całkowicie zdolni do tego, by zabić wszystkich na pokładzie i wprowadzić zmiany do dziennika pokładowego tak, aby udowodnić cokolwiek zechcą. Darobey i Tafas dysponują wspólnie dostateczną wiedzą. Potrzebuję ochotników. Oczywiście ja i Bothari idziemy.
Odpowiedział mu chór głosów.
— Gottyana i Vorkallonera wykluczam z akcji. Potrzebuję kogoś, kto później zdoła wyjaśnić dowództwu, co się tu stało. A teraz plan. Najpierw ja, potem Bothari, następnie patrol Siegela i Kusha. Używamy wyłącznie paralizatorów. Nie chcę, aby jakiś zabłąkany strzał zniszczył sprzęt — Kilku mężczyzn zerknęło na pozostałą po głośniku dziurę w ścianie.
— Kapitanie — wtrącił z desperacją Vorkalloner — nie zgadzam się. Z pewnością użyją porażaczy. Pierwsi, którzy przejdą przez te drzwi, nie mają żadnej szansy.
Vorkosigan przez kilka sekund wpatrywał się w oczy swego zastępcy, który w końcu odwrócił wzrok.