Выбрать главу

— Tak jest.

— Komandor porucznik Vorkalloner ma rację, kapitanie — wtrącił niespodziewany bas. Cordelia zdumiona uświadomiła sobie, że należał on do Bothariego. — Pierwszeństwo należy się mnie. Zasłużyłem sobie na nie. — Sierżant stanął naprzeciw kapitana. Na jego wąskiej twarzy malowało się wyraźne poruszenie. — Jest moje.

Ich oczy spotkały się w dziwnym porozumieniu.

— Doskonale, sierżancie — ustąpił Vorkosigan. — Ty idziesz pierwszy, potem ja, następnie reszta zgodnie z rozkazem. Ruszajmy.

W drodze do drzwi Vorkosigan zatrzymał się obok niej.

— Obawiam się, że mimo wszystko nie wybierzemy się na letni spacer po promenadzie.

Cordelia bezradnie potrząsnęła głową. W jej mózgu zalągł się nagle przerażający pomysł.

— Ja… muszę wycofać moje słowo.

Vorkosigan sprawiał wrażenie zaskoczonego, wkrótce jednak zajęły go bieżące sprawy.

— Jeśli zdarzy się, że skończę jak twój podporucznik Dubauer, pamiętaj o moich preferencjach. Jeżeli zdołasz zmusić się do tego, wolałbym zginąć z twojej ręki. Uprzedzę o tym Vorkallonera. Czy przyrzekniesz mi to?

— Tak.

— Lepiej zostań w kabinie, póki wszystko się nie skończy.

Wyciągnął do niej rękę i musnął opadający na ramię kosmyk rudych włosów, po czym odwrócił się i odszedł. Cordelia pobiegła korytarzem, w jej uszach dźwięczało monotonne propagandowe przemówienie Radnova. W myślach dopracowywała szczegóły planu. Umysł buntował się gwałtownie, niczym jeździec na oszalałym koniu. Nic cię nie łączy z tymi Barrayarczykami, twój obowiązek to Kolonia Beta, Stuben, “Rene Magritte” — ucieczka i ostrzeżenie…

Wpadła do kabiny. O dziwo, Stuben i Lai ciągle tam byli. Unieśli wzrok, zaniepokojeni wyrazem jej twarzy.

— Idźcie do izby chorych. Zabierzcie Dubauera i zaprowadźcie do lądownika. Kiedy Pete i Mac mają się zameldować, jeśli go nie znajdą?

— Za… — Lai zerknął na swój przegub — dziesięć minut.

— Dzięki Bogu. Kiedy dotrzecie do izby, powiedzcie lekarzowi, że kapitan Vorkosigan rozkazał, abyście przyprowadzili do mnie Dubauera. Lai, ty zaczekasz na korytarzu. Nigdy nie zdołałbyś oszukać lekarza. Dubauer nie mówi, nie zdziwcie się widząc, w jakim jest stanie. Kiedy znajdziecie się w lądowniku, czekajcie — pokaż mi swój chronometr, Lai — do szóstej dwadzieścia według czasu naszego statku. Potem startujcie. Jeśli do tego czasu się nie zjawię, to już nie przyjdę. Cała naprzód i nie oglądajcie się. Ilu ludzi mają ze sobą Radnov i Darobey?

— Jakichś dziesięciu, jedenastu — odparł Stuben.

— W porządku. Daj mi swój paralizator. Ruszajcie się. Jazda!

— Pani kapitan, przylecieliśmy tu, aby panią ratować! — zawołał oszołomiony Stuben.

Przez moment zabrakło jej słów. Zamiast tego poklepała go po ramieniu.

— Wiem. Dziękuję. — I uciekła.

Zbliżając się do maszynowni wyższego poziomu dotarła do skrzyżowania dwóch korytarzy. W większym grupka mężczyzn składała i sprawdzała broń, w mniejszym dwóch żołnierzy pilnowało włazu wejściowego, prowadzącego na następny pokład. Był to ostatni posterunek na granicy terytorium kontrolowanego przez ludzi Radnova. Rozpoznała jednego ze strażników — był to chorąży Nilesa. Rzuciła się ku niemu.

— Przysłał mnie kapitan Vorkosigan — skłamała. — Chce, abym po raz ostatni spróbowała negocjacji, bowiem jestem w tej sprawie całkowicie neutralna.

— To strata czasu — zauważył Nilesa.

— Kapitan też ma taką nadzieję — zaimprowizowała. — Zajmie ich to do czasu, aż będzie gotów. Czy możecie wpuścić mnie jakoś, nie alarmując wszystkich na statku?

— Chyba tak. — Nilesa odsunął rygiel okrągłego włazu w podłodze na końcu korytarza.

— Ilu żołnierzy pilnuje tego wejścia? — szepnęła.

— Myślę, że dwóch albo trzech.

Właz uniósł się, ukazując wąski tunel. Po jego ścianie biegła drabinka. W środku wznosił się słup.

— Hej, Wentz! — krzyknął chorąży.

— Kto tam? — odpowiedział męski głos.

— To ja, Nilesa. Kapitan Vorkosigan chce wysłać na dół tę betańską laleczkę, żeby pogadała z Radnovem.

— Po co?

— Skąd, do diabła, mam wiedzieć? To wy podobno zakładacie podsłuch w każdej kabinie. Może okazało się, że nie jest tak dobra w te klocki. — Nilesa przepraszająco wzruszył ramionami, a Cordelia skinieniem głowy przyjęła te przeprosiny.

Na dole odbyła się krótka szeptana narada.

— Jest uzbrojona?

Cordelia, odbezpieczając oba paralizatory, potrząsnęła przecząco głową.

— Dałbyś broń betańskiej laleczce? — odparł retorycznie Nilesa, ze zdziwieniem obserwując jej przygotowania.

— W porządku. Wpuść ją, zablokuj właz i niech zjeżdża na dół. Jeśli nie zamkniesz najpierw włazu, zastrzelimy ją. Zrozumiałeś?

— Tak.

— Co zastanę na dole? — spytała Nilesa Cordelia.

— Paskudny układ. Będzie pani w czymś w rodzaju niszy w magazynie, obok głównej kabiny kontrolnej. Przez drzwi można przedostać się wyłącznie pojedynczo i człowiek stanowi idealny cel, z trzech stron otoczony ścianami. Specjalnie to tak zaprojektowano.

— Nie da się tędy zaatakować, to znaczy nie planujecie tego przypadkiem?

— Nie ma mowy.

— To dobrze. Dzięki.

Cordelia zsunęła się w głąb tunelu i Nilesa zamknął za nią właz. Miała wrażenie, jakby zatrzaskiwało się nad nią wieko trumny.

— W porządku — rzucił głos z dołu. — Jedź do nas.

— To bardzo głęboko — odkrzyknęła. Nietrudno przyszło jej udawać lęk. — Boję się.

— Chrzań to. Złapię cię.

— W porządku.

Oplotła nogi i jedną rękę wokół słupa. Jej dłoń trzęsła się, gdy Cordelia wsuwała drugi paralizator do pochwy. Z żołądka napłynęła jej do gardła fala kwaśnej żółci. Cordelia przełknęła, odetchnęła głęboko, aby się uspokoić, uniosła broń i zaczęła zjeżdżać. Wylądowała twarzą w twarz z mężczyzną. W jego ręce, uniesiony na wysokość jej talii, kołysał się porażacz nerwowy. Oczy żołnierza rozszerzyły się na widok paralizatora. W tym momencie przydał się jej barrayarski zwyczaj powoływania do wojska wyłącznie mężczyzn, bowiem wartownik zawahał się na ułamek sekundy, nie chcąc strzelać do kobiety. Dzięki temu Cordelia wystrzeliła pierwsza i mężczyzna osunął się ciężko wprost na nią. Jego głowa opadła na jej ramię. Z trudem ustawszy na nogach, dźwignęła go przed sobą jak tarczę.

Drugim strzałem powaliła kolejnego wartownika unoszącego porażacz. Trzeci zdołał pospiesznie wypalić, jednak strzał został niemal w całości zaabsorbowany przez plecy pierwszego mężczyzny, choć krawędź pola zahaczyła o lewe udo Cordelii. Ból był porażający, lecz spomiędzy jej zaciśniętych zębów nie dobiegł najmniejszy dźwięk. Ogarnięta bojowym szałem, który jej samej zdawał się czymś zupełnie obcym, wycelowała starannie i ogłuszyła go, po czym zaczęła gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki.

Nad głową dostrzegła plątaninę rur; ludzie wchodzący do jakiegoś pomieszczenia zazwyczaj najpierw rozglądają się wokół, nie myśląc o sprawdzeniu sufitu. Cordelia wsunęła paralizator za pas i jednym skokiem, którego w normalnych okolicznościach nigdy nie zdołałaby powtórzyć, znalazła się na górze, wciskając się w przestrzeń pomiędzy rurami a opancerzonym sufitem. Ponownie dobyła broni, gotowa na wszystko. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z owalnych drzwi, prowadzących do głównej maszynowni.

— Co to za hałas? Co się tam dzieje?

— Wrzućcie tam granat i zamknijcie drzwi.