— Nie możemy, w środku są nasi ludzie.
— Wentz, zamelduj się!
Cisza.
— Idź tam, Tafas.
— Czemu akurat ja?
— Bo tak ci rozkazuję.
Tafas ostrożnie przekradł się przez drzwi, niemal na palcach przekraczając próg. Zdumiony, powoli rozejrzał się wokoło. Lękając się, że na dźwięk strzałów żołnierze po drugiej stronie zamkną i zablokują drzwi, Cordelia odczekała, póki wreszcie nie uniósł wzroku i uśmiechnęła się tylko zwycięsko, po czym lekko pokiwała palcami.
— Zamknij drzwi — wymówiła bezdźwięcznie.
Mężczyzna wpatrywał się w nią z osobliwym wyrazem twarzy, jednocześnie oszołomiony, pełen nadziei i zły. Reflektor jego porażacza wydawał się wielki jak latarnia. Celował wprost w jej głowę, zupełnie jakby wpatrywała się w oko losu. Znaleźli się w sytuacji patowej. Vorkosigan miał rację, pomyślała, porażacz rzeczywiście budzi szacunek…
Wreszcie Tafas krzyknął:
— Zdaje mi się, że mamy tu wyciek gazu. Lepiej zamknijcie mnie tutaj, póki tego nie sprawdzę.
Drzwi posłusznie zatrzasnęły się za nim.
Cordelia uśmiechnęła się, mrużąc oczy.
— Cześć. Chcesz wydostać się z tego bagna?
— Co tu robisz, Betanko?
Doskonałe pytanie, pomyślała.
— Próbuję ocalić parę osób. Nie martw się. Twoi przyjaciele są tylko ogłuszeni. — Nie wspomnę o tym, którego trafił ogień towarzysza. Pewnie już nie żyje, tylko dlatego, że przez moment zlitował się nade mną… — Przejdź na naszą stronę — zachęcała niczym dziecko podczas zabawy. — Kapitan Vorkosigan wybaczy ci. Usunie wszystko z rejestru. Da ci nawet medal — dodała zuchwale.
— Jaki medal?
— Skąd miałabym wiedzieć? Jakikolwiek zechcesz. Nie musisz nawet nikogo zabijać. Mam zapasowy paralizator.
— Jaką możesz dać mi gwarancję?
Desperacja sprawiła, że zapomniała o ostrożności.
— Słowo kapitana Vorkosigana. Powiedz mu, że dałam je w jego imieniu.
— Kim jesteś, aby za niego składać przyrzeczenia?
— Lady Vorkosigan, jeśli obydwoje dożyjemy tej chwili. — Czy było to kłamstwo? Prawda? Beznadziejna fantazja?
Tafas zagwizdał cicho, przyglądając się jej uważnie. Wreszcie jego twarz rozjaśniła się — zrozumiał.
— Naprawdę chcesz, aby stu pięćdziesięciu twoich przyjaciół odetchnęło próżnią tylko po to, by ocalić karierę tego ministerialnego szpiega? — dodała z naciskiem.
— Nie — odparł wreszcie stanowczo. — Daj mi paralizator.
Nadeszła chwila prawdy… Cordelia rzuciła mu broń.
— Trzech z głowy, zostało jeszcze siedmiu. Co proponujesz?
— Mogę tu zwabić jeszcze paru. Pozostali są przy głównym wejściu. Jeśli dopisze nam szczęście, zdołamy może ich zaskoczyć.
— Proszę bardzo.
Tafas otworzył drzwi.
— Rzeczywiście był wyciek gazu — zakasłał przekonująco. — Pomóżcie mi wyciągnąć naszych i odetniemy to pomieszczenie.
— Przysiągłbym, że przed chwilą słyszałem strzał z paralizatora — stwierdził jeden z jego towarzyszy, wchodząc do środka.
— Może próbowali zwrócić naszą uwagę?
Twarz buntownika skrzywiła się podejrzliwie, gdy dotarł do niego bezsens tych słów.
— Nie mieli przecież paralizatorów… — zaczął. Na szczęście w tym momencie do środka wkroczył drugi strażnik. Cordelia i Tafas wystrzelili równocześnie.
— Pięciu z głowy, zostało jeszcze pięciu — podsumowała Cordelia zeskakując na podłogę. Lewa noga ugięła się pod nią. Nie poruszała się zbyt sprawnie. — Cały czas rosną nasze szanse.
— Jeśli w ogóle ma się nam udać, musimy działać szybko — ostrzegł ją Tafas.
— Jeżeli chodzi o mnie, nie mam nic przeciw temu.
Prześliznęli się przez drzwi i bezszelestnie przebiegli maszynownię. Automaty nadal wykonywały swoje czynności, obojętne na to, kto jest ich panem. Z boku leżały ściągnięte na kupę ciała w czarnych mundurach. Kiedy dotarli do zakrętu korytarza, Tafas gwałtownie uniósł dłoń, znacząco dźgając palcem powietrze. Cordelia przytaknęła. Mężczyzna cicho skręcił za róg, ona zaś przywarła do ściany, czekając. Kiedy Tafas uniósł broń, Cordelia pomknęła naprzód, szukając odpowiedniego celu. Korytarz w kształcie litery L na krótszym ramieniu zwężał się gwałtownie, kończąc się głównym wejściem na następny pokład. Stało tam pięciu mężczyzn, skupionych całkowicie na brzękach i sykach przenikających niewyraźnie przez właz na szczycie metalowych schodów.
— Szykują się do ataku — powiedział jeden z nich. — Czas wypuścić im powietrze.
Słynne ostatnie słowa, pomyślała i wystrzeliła raz, a potem drugi. Tafas także otworzył ogień, błyskawicznie ogłuszając resztę grupy. Nagle zapadła cisza. Już nigdy, przysięgła sobie w duchu Cordelia, nie nazwę jednego z wybryków Stubena głupotą i szaleństwem. Zapragnęła odrzucić paralizator i z krzykiem tarzać się po podłodze, aby odreagować napięcie. Jednakże jej zadanie nie było jeszcze skończone.
— Tafas — zawołała. — Pozostało mi jeszcze coś do zrobienia.
Żołnierz zbliżył się do niej. Sam także sprawiał wrażenie wstrząśniętego.
— Wyciągnęłam cię z tego. W zamian proszę o przysługę. W jaki sposób mogę unieszkodliwić waszą broń dalekiego zasięgu, tak abyście przez najbliższe półtorej godziny stracili nad nią kontrolę?
— Po co chce pani to zrobić? Czy to rozkaz kapitana?
— Nie — odparła szczerze. — Kapitan nie wydał takiego rozkazu, ale kiedy zobaczy, co tu zaszło, z pewnością będzie zadowolony, nie sądzisz?
Tafas, nieco ogłupiały, przytaknął.
— Jeśli spróbuje pani spięcia na tej tablicy — pokazał ręką — nieprędko zdołają to naprawić.
— Daj mi twój łuk plazmowy.
Czy muszę, zastanawiała się, wodząc wzrokiem po całym pomieszczeniu. Tak. Zacznie do nas strzelać. To pewne — równie pewne jak fakt, że ja pełną parą ruszę do domu. Zaufanie to jedno, zdrada — zupełnie co innego. Nie chcę wystawiać go na tak wielką pokusę.
Mam nadzieję, że Tafas mnie nie oszukał i nie wskazał mi tablicy kontrolnej toalet czy czegoś takiego… Wystrzeliła i przez sekundę obserwowała z fascynacją barbarzyńcy wzlatujące w powietrze drobne iskry.
— A teraz — powiedziała, oddając mu łuk plazmowy — potrzebuję jeszcze paru minut. Potem możesz otworzyć drzwi i zostać bohaterem. Proponuję jednak, abyś najpierw ich uprzedził; z przodu stoi sierżant Bothari.
— Dobrze. Dziękuję.
Po raz ostatni obejrzała się na główny właz. Jest ode mnie zaledwie o trzy metry, pomyślała. Po drugiej stronie przepaści, której nie da się przekroczyć. A zatem w fizyce serca odległość jest rzeczą względną. To czas pozostaje niezmienny. Sekundy przebiegły po jej kręgosłupie niczym małe lodowate pająki.
Przygryzła wargę, pożerając wzrokiem Tafasa. Oto ostatnia szansa, aby zostawić Vorkosiganowi jakąś wiadomość — ale nie, absurdalność przekazywania przez żołnierza słów “kocham cię” rozbawiła ją boleśnie; “dziękuję ci za wszystko” brzmiało nieco napuszenie, zważywszy okoliczności, “pozdrowienia” zbyt chłodno, a co do najprostszego “tak”…
W milczeniu potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do zakłopotanego mężczyzny, po czym pobiegła z powrotem do magazynu i wspięła się po drabinie. Gwałtownie zastukała we właz. Po chwili otwarł się i Cordelia spojrzała wprost w wylot łuku plazmowego w dłoni chorążego Nilesy.
— Mam do przekazania waszemu kapitanowi nowe warunki — oznajmiła, nie zająknąwszy się nawet. — Są dość osobliwe, ale mam wrażenie, że mu się spodobają.