Nilesa, zdumiony, pomógł jej wyjść z tunelu i ponownie zatrzasnął właz. Cordelia ruszyła naprzód, po drodze zerkając w głąb głównego korytarza. Zebrało się tam kilkunastu mężczyzn. Zespół techniczny zdjął ze ścian połowę tablic, mechanicy majstrowali coś przy nich, posyłając w powietrze snopy iskier. Na końcu grupy dostrzegła głowę sierżanta Bothariego. Wiedziała, że tuż obok stoi Vorkosigan. Wreszcie dotarła do drabiny na końcu korytarza, wspięła się na nią i zaczęła biec, wyszukując drogę w labiryncie korytarzy i poziomów statku.
Śmiejąc się i płacząc jednocześnie, zdyszana i roztrzęsiona, dotarła wreszcie do drzwi lądownika. Na zewnątrz pilnował ich doktor McIntyre, usiłujący przybrać marsową minę jak na Barrayarczyka przystało.
— Czy wszyscy są w środku?
Skinął głową, spoglądając na nią z zachwytem.
— W porządku. Wsiadaj i lecimy.
Zabezpieczyli właz i padli na fotele. Poczuli gwałtowne szarpnięcie, gdy lądownik wystartował z maksymalnym przyspieszeniem. Pete Lightner pilotował go ręcznie, ponieważ jego betański wszczep nerwowy nie mógł współpracować z barrayarskim systemem kontrolnym bez pośrednictwa specjalnego adaptora. Cordelia nastawiła się w duchu na bardzo nieprzyjemny lot.
Wyciągnęła się w fotelu, wciąż jeszcze czując ból w płucach po szaleńczym biegu. Po chwili dołączył do niej kipiący gniewem Stuben. Spojrzał z troską na Cordelię, zaniepokojony wstrząsającymi nią dreszczami.
— To, co zrobili z Dubauerem, to prawdziwa zbrodnia — stwierdził. — Żałuję, że nie możemy wysadzić całego tego przeklętego statku. Ciekawe, czy Radnov nadal nas osłania?
— Ich uzbrojenie dalekiego zasięgu przez jakiś czas będzie niesprawne — odparła, nie wdając się w szczegóły. Czy kiedykolwiek zdołałaby mu to wytłumaczyć? — Och, już wcześniej chciałam o to spytać — jak się nazywał Barrayarczyk, postrzelony na planecie z porażacza nerwowego?
— Nie wiem. Doktor Mac ma jego mundur. Hej, Mac, jakie nazwisko jest na twojej kieszeni?
— Poczekaj, sprawdzę, czy zdołam odczytać ich alfabet. — Usta lekarza poruszyły się cicho. — Kou… Koudelka.
Cordelia schyliła głowę.
— Czy został zabity?
— Kiedy odlatywaliśmy, jeszcze żył, ale nie wyglądał przesadnie zdrowo. Co pani robiła tak długo na pokładzie “Generała Vorkrafta?” — zainteresował się Stuben.
— Spłacałam dług. Honorowy.
— W porządku, nie ma sprawy. Później wszystko nam pani opowie. — Przez moment milczał, po czym dodał nagle: — Mam nadzieję, że dorwała pani tego drania, kimkolwiek był.
— Posłuchaj, Stu. Doceniam to, co zrobiłeś, ale naprawdę chciałabym zostać sama przez parę minut.
— Jasne, pani kapitan. — Ponownie spojrzał na nią zatroskany i odszedł mrucząc pod nosem: “Potwory”.
Cordelia przytuliła czoło do zimnego okna i zapłakała cicho nad losem swych nieprzyjaciół.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kapitan Cordelia Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych przekazała ostatnie dane nawigacyjne z normalnej przestrzeni do komputera statku. Siedzący obok niej pilot, oficer Parnell, poprawił przewody i cewki swego hełmu, po czym usadowił się wygodniej w wyściełanym fotelu, gotowy do przejęcia kontroli neurologicznej podczas nadchodzącego skoku przestrzennego.
Dowodziła teraz wolnym, ociężałym frachtowcem, pozbawionym jakiegokolwiek uzbrojenia, typowym statkiem dostawczym w handlu pomiędzy Kolonią Beta a Escobarem. Jednak od ponad sześćdziesięciu dni nie mieli żadnej łączności z dawnym partnerem, bowiem barrayarska flota inwazyjna zablokowała escobarską stronę tunelu podprzestrzennego równie skutecznie, jak korek butelkę. Ostatnie wieści głosiły, że floty Barrayaru i Escobaru wciąż jeszcze tańczą w przestrzeni powolny śmiercionośny taniec, usiłując zająć możliwie najlepsze pozycje taktyczne przed zbliżającym się starciem. Nie spodziewano się, by Barrayarczycy rozpoczęli działania na planecie, zanim nie uzyskają całkowitej kontroli nad przestrzenią wokół Escobaru.
Cordelia połączyła się z maszynownią.
— Tu Naismith. Jesteście już gotowi?
Na ekranie pojawiła się twarz inżyniera, mężczyzny, którego poznała zaledwie dwa dni wcześniej. Był młody i podobnie jak ona sama został ściągnięty ze Zwiadu. Nie ma sensu marnować doświadczonego personelu wojskowego na tę misję. Tak jak Cordelia, inżynier miał na sobie kombinezon Zwiadu. Podobno w użyciu pojawiły się już mundury Sił Ekspedycyjnych, ale nie spotkała nikogo, kto by je widział.
— Wszystko gotowe, pani kapitan.
W jego głosie nie dosłyszała nawet śladu strachu. Cóż, pomyślała, może jest jeszcze zbyt młody, by naprawdę uwierzyć w to, że po życiu następuje śmierć. Raz jeszcze rozejrzała się, usiadła wygodniej i odetchnęła głęboko.
— Pilocie, statek należy do was.
— Statek przejęty, pani kapitan — odparł oficjalnie.
Minęło kilka sekund. Cordelia poczuła nieprzyjemną falę mdłości; przez moment miała wrażenie, jakby obudziła się właśnie z nieprzyjemnego snu, którego nie może sobie przypomnieć. Skok był skończony.
— Statek należy do pani, pani kapitan — mruknął ze znużeniem pilot.
Kilka sekund, których doświadczyła, dla niego trwało parę subiektywnych godzin.
— Przyjęty, pilocie.
Gorączkowo sięgnęła do konsoli i wywołała obraz sytuacji taktycznej, w której się znaleźli. Przez ostatni miesiąc nikt nie przedostał się przez ten tunel. Miała gorącą nadzieję, że barrayarskie załogi będą znudzone i zareagują z opóźnieniem.
Ujrzała ich. Sześć statków, dwa już leciały ku nim. To tyle, jeśli chodzi o spowolnione reakcje.
— Przez sam środek formacji, pilocie — poleciła, przekazując mu dane. — Najlepiej byłoby, gdybyśmy zdołali ściągnąć wszystkich z posterunku.
Dwa pierwsze statki zbliżały się szybko, strzelając z nonszalancką celnością. Nie spieszyli się zbytnio, uważnie planując każdy cios. Tarcza strzelnicza — tylko tym dla nich jesteśmy, pomyślała Cordelia. Dam ja wam ćwiczenia. Cała dostępna energia podtrzymywała słabnące osłony, wszystkie pozostałe układy zasilania przygasły i statek niemalże jęczał, otoczony plazmowym ogniem. Po chwili przekroczyli zasięg broni Barrayarczyków.
Cordelia wezwała maszynownię.
— Czy projektor jest już gotowy?
— Gotowy.
— Odpalać.
Dwanaście tysięcy kilometrów za nimi w przestrzeni pojawił się nagle betański pancernik, zupełnie jakby właśnie wynurzył się z tunelu przestrzennego. Przyspieszył gwałtownie, lecąc zdumiewająco szybko jak na statek tej wielkości. W istocie jego prędkość odpowiadała dokładnie ich własnej. Podążał za nimi niczym strzała.
— Aha! — z radości aż klasnęła w dłonie i wykrzyknęła do interkomu. — Mamy ich! Wszyscy ruszyli. Coraz lepiej!
Ścigające ich statki zwolniły, szykując się do zwrotu, aby zaatakować znacznie większą zdobycz. Cztery dalsze, które wcześniej pozostały na swych posterunkach, także zaczęły zawracać. Przez kilka następnych minut manewrowały, usiłując zająć jak najkorzystniejsze pozycje. Ostatnie barrayarskie statki pożegnały ich słabą salwą, niemal przypominającą salut, po czym skoncentrowały swe wysiłki na lecącym z tyłu wielkim bracie. Barrayarscy dowódcy niewątpliwie uznali, że dysponują sporą przewagą taktyczną — rozproszeni wokół rozpoczynali właśnie ostrzał. Ich okręty zagradzały małemu, wyprzedzającemu pancernik stateczkowi drogę na planetę. Nie miał dokąd uciekać, mogli schwytać go później.
Jej własne osłony znacznie osłabły, zaczynały też zawodzić silniki, wyczerpane gigantycznym poborem mocy koniecznej do uruchomienia projektora, lecz z każdą bezcenną minutą Barrayarczycy oddalali się coraz bardziej od wyznaczonych im pozycji w blokadzie.