Выбрать главу

— Zdołamy podtrzymać projekcję jeszcze przez jakieś dziesięć minut — zawiadomił ją inżynier.

— W porządku. Zachowaj dość mocy, by zniszczyć wszystko, kiedy już skończysz. Jeśli zostaniemy schwytani, dowództwo nie chce, aby w ręce Barrayarczyków wpadła choćby cząstka urządzenia, z której mogliby złożyć coś do kupy.

— Co za zbrodnia. To taka piękna maszyna. Umieram z ciekawości, by do niej zajrzeć.

Rzeczywiście mógłbyś umrzeć, jeżeli Barrayarczycy nas schwytają, pomyślała. Zwróciła wszystkie oczy swego statku do tyłu. Daleko za nimi, u wylotu tunelu przestrzennego, pojawił się pierwszy prawdziwy betański frachtowiec i natychmiast zaczął przyspieszać w stronę Escobaru. Nikt mu w tym nie przeszkadzał. Statek ów stanowił najnowszy dodatek do floty handlowej. Był pozbawiony broni i osłon, przebudowany tak, by służyć jedynie dwóm celom: mieścić ciężki ładunek i rozwijać jak największą prędkość. Za moment pojawił się drugi, potem trzeci. To wszystko. Frachtowce zdołały uciec, zyskując wyprzedzenie, którego Barrayarczycy nigdy nie nadrobią.

Betański pancernik eksplodował w niezwykłym radioaktywnym fajerwerku. Niestety, nie potrafili jeszcze symulować odłamków. Ciekawe, jak szybko Barrayarczycy zorientują się, że zostali wystrychnięci na dudka, zastanawiała się Cordelia. Mam nadzieję, że nie brak im poczucia humoru…

Jej statek dryfował bezradnie w przestrzeni. Jego zapas mocy był bliski zeru. Cordelia poczuła lekkość w głowie i uświadomiła sobie, że to nie efekt autosugestii. Nie działała sztuczna grawitacja.

Spotkali się z inżynierem i jego dwoma asystentami przy włazie lądownika, posuwając się skokami godnymi gazeli. Nieco później, gdy grawitacja wydała ostatnie tchnienie, skoki zamieniły się w ptasie polatywania. Lądownik, który miał stać się ich łodzią ratunkową, był najprostszym modelem — ciasnym i pozbawionym jakichkolwiek wygód. Wpłynęli do środka i zamknęli za sobą właz. Pilot usiadł w swym fotelu, założył hełm i lądownik oderwał się od umierającego statku. Inżynier podpłynął do niej i podał jej niewielką czarną skrzynkę.

— Pomyślałem, że to pani winien przypaść ten zaszczyt, pani kapitan.

— Ha. Założę się, że nie potrafiłbyś też zabić swego własnego obiadu — odparła, próbując rozluźnić atmosferę. Służyli razem na tym statku zaledwie pięć godzin, nadal jednak czuła ból. — Czy jesteśmy już poza zasięgiem, Parnell?

— Tak, pani kapitan.

— Panowie — powiedziała i urwała, mierząc ich wzrokiem. — Dziękuję wam wszystkim. Proszę, nie patrzcie na lewą stronę — pociągnęła dźwignię na skrzynce. W przestrzeni zajaśniał bezdźwięczny rozbłysk jaskrawobłękitnego światła i cała załoga rzuciła się do niewielkiego iluminatora, aby spojrzeć na ostatnią czerwoną łunę pozostałą po statku, który zapadł się w sobie, zabierając ze sobą do kosmicznego grobu wszystkie sekrety wojskowe.

Członkowie załogi uścisnęli się z powagą za ręce, część z nich unosiła się swobodnie w powietrzu, część stała na ścianach. Po chwili wszyscy usiedli w fotelach. Cordelia poszybowała do stanowiska nawigacyjnego obok Parnella, zapięła pasy i pospiesznie sprawdziła wszystkie systemy.

— Teraz zaczyna się zabawa — mruknął Parnell. — Nadal wolałbym wrzucić maksymalne przyspieszenie i spróbować im uciec.

— Może zdołalibyśmy wyprzedzić transportowce bojowe — stwierdziła Cordelia — ale pospieszne statki kurierskie pożarłyby nas żywcem. W ten sposób przynajmniej przypominamy kawał skały — dodała, wspominając artystyczną, nieprzenikliwą dla sond powłokę kamuflującą, która niczym muszla otaczała ich szalupę.

Na kilkanaście minut zapadła cisza, Cordelia tymczasem skoncentrowała się na swych zajęciach.

— W porządku — rzuciła wreszcie. — Znikajmy stąd. Wkrótce będzie tu panował okropny tłok.

Nie starała się walczyć z przyspieszeniem, pozwalając mu wgnieść się w fotel. Ogarnęło ją znużenie. Przedtem nie wydawało się jej możliwe, by mogła być bardziej zmęczona niż przestraszona. Te wojenne bzdury okazały się znakomitą szkołą psychologii. Chronometr musiał się mylić. Z pewnością minął co najmniej rok, a nie zaledwie godzina…

Na tablicy kontrolnej zamrugało małe światełko. Strach natychmiast przegnał z jej ciała znużenie.

— Wyłączyć wszystko — poleciła, sama także stukając w klawisze i natychmiast ogarnęła ją nieważka ciemność. — Parnell, pokręć nas nieco, tylko realistycznie.

Ucho wewnętrzne i nagłe poruszenie w żołądku poinformowały ją, że rozkaz został wysłuchany.

Odtąd już zupełnie straciła poczucie czasu. Wokół panowały mrok i cisza, przerywane jedynie delikatnym szmerem tkaniny na plastyku, gdy ktoś poruszał się w fotelu. W wyobraźni Cordelia czuła barrayarskie sondy, obmacujące statek i ją samą, dotknięcia lodowatych palców na plecach. Jestem skałą. Jestem próżnią. Jestem milczeniem… Nagle usłyszała z tyłu odgłosy towarzyszące wymiotom i stłumione przekleństwa. Niech diabli porwą obroty. Miała nadzieję, że zdąży złapać torebkę…

Wreszcie poczuła szarpnięcie i ciężar naciskający na nią pod dziwnym kątem. Parnell wyrzucił z siebie przekleństwo, dziwnie przypominające szloch.

— Promień holowniczy! To już koniec.

Cordelia odetchnęła, nie czując żadnej ulgi, i wyciągnęła rękę, aby ożywić szalupę. Zamrugała, oślepiona blaskiem małych lampek.

— Cóż, zobaczmy kto nas złapał.

Jej ręce zatańczyły na tablicy kontrolnej. Zerknęła na monitory zewnętrzne i pospiesznie nacisnęła czerwony guzik, który wymazywał pamięć komputera szalupy, a wraz z nią wszystkie kody identyfikacyjne.

— Co my tam mamy? — spytał, dostrzegając jej gest inżynier, który tymczasem zbliżył się i stał tuż za nią.

— Dwa krążowniki i statek kurierski — poinformowała go. — Najwyraźniej mają nad nami sporą przewagę.

Inżynier prychnął ponuro. W komunikatorze zabrzmiał nagle obcy głos, stanowczo zbyt głośny; pospiesznie zmniejszyła natężenie dźwięku.

— … nie poddacie się natychmiast, zniszczymy was.

— Tu łódź ratunkowa A5A — odparła starannie kontrolując swój głos — pod dowództwem kapitan Cordelii Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych. Jesteśmy nieuzbrojoną szalupą ratunkową.

Z komunikatora dobiegło zdumione “Phh!”, po czym głos dodał:

— Jeszcze jedna cholerna kobieta! Nie nabraliście rozumu.

Przez chwilę słychać było tylko niewyraźny szum w tle, po czym głos wrócił do poprzedniego oficjalnego tonu.

— Zostaniecie wzięci na hol. Na pierwszy znak oporu zniszczymy was. Zrozumiano?

— Przyjęłam — odparła Cordelia. — Poddajemy się.

Parnell gniewnie potrząsnął głową. Cordelia wyłączyła komunikator i uniosła brwi.

— Uważam, że powinniśmy spróbować ucieczki — powiedział.

— Nie. Ci faceci to zawodowi paranoicy. Najnormalniejszy, jakiego kiedykolwiek spotkałam, nie lubił przebywać w pomieszczeniach z zamkniętymi drzwiami — twierdził, że nigdy nie wiadomo, co czyha po drugiej stronie. Jeśli powiedzieli, że będą strzelać, należy im wierzyć.

Inżynier i Parnell wymienili spojrzenia.

— No dalej, ‘Nell — odezwał się inżynier. — Powiedz jej.

Parnell odchrząknął i oblizał spieczone wargi.

— Chcemy, żeby pani wiedziała, kapitanie, iż jeśli sądzi pani, że wysadzenie tej szalupy byłoby najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich zainteresowanych, jesteśmy z panią. Nikt nie ma ochoty zostać ich jeńcem.