Выбрать главу

Ta kabina admiralska bardzo różniła się od jej surowej kwatery na pokładzie “Generała Vorkrafta”. Po pierwsze, między dwoma sąsiednimi pokojami usunięto ściany, potrójnie powiększając kajutę, którą wypełniały luksusowe osobiste sprzęty. Kiedy weszła, admirał Vorrutyer podniósł się z wyściełanego aksamitem fotela, jednakże Cordelia wiedziała, że nie jest to oznaka szacunku.

Z chytrą miną obszedł ją naokoło, podczas gdy stała w milczeniu; Vorrutyer obserwował, jak jej spojrzenie wędruje po pokoju.

— Spora odmiana po celi, prawda? — zagadnął.

Na użytek strażników odparła:

— Czuję się jak w buduarze ladacznicy.

Uśmiechnięty strażnik zakrztusił się, drugi roześmiał się w głos, urwał jednak szybko, dostrzegając wściekłe spojrzenie Vorrutyera. Nie było to aż tak zabawne, pomyślała ze zdziwieniem Cordelia. Jej uwagę przyciągnęły pewne szczegóły wyposażenia i po chwili uświadomiła sobie, że stwierdzenie było celniejsze niż sądziła. Na przykład ta rzeźba, w kącie. Cóż za osobliwy posążek, choć przypuszczała, że miał też jakąś wartość artystyczną.

— I to ladacznicy przyjmującej bardzo nietypowych klientów — dodała.

— Przypnijcie ją — polecił Vorrutyer — i wracajcie na posterunki. Zawołam was, gdy skończę.

Strażnicy położyli ją na plecach na szerokim nieregulaminowym łożu. Jej rozłożone ręce i nogi obejmowały ciasne miękkie bransolety, umocowane do krótkich łańcuchów przytwierdzonych z kolei do ramy łoża. Proste, skuteczne i złowrogie. W żaden sposób nie zdołałaby zerwać tych więzów.

Strażnik, który wcześniej okazał jej litość, szepnął “przepraszam” zapinając jej bransoletę wokół przegubu. Westchnienie niemal zagłuszyło jego głos.

— W porządku — odszepnęła.

Ich oczy spotkały się w cichym porozumieniu.

— Ha. Teraz tak myślisz — mruknął drugi mężczyzna nie przestając się uśmiechać, po czym zaciągnął kolejny pasek.

— Zamknij się — warknął pierwszy, rzucając mu ostre spojrzenie. W pokoju zapadła cisza. Po chwili strażnicy odeszli.

— Wygląda to na trwałą konstrukcję — zauważyła Cordelia ze złowieszczą fascynacją. Zupełnie jakby ktoś zamierzał zrealizować dowcip. — Co robisz, kiedy nie masz pod ręką Betan? Wzywasz ochotników?

Przez moment między brwiami Vorrutyera pojawiła się pionowa zmarszczka. Potem jednak czoło admirała wygładziło się.

— No, dalej — zachęcał. — Żartuj sobie. To mnie bawi. Nada twojemu ostatecznemu upadkowi więcej pikanterii.

Mężczyzna rozluźnił kołnierz munduru, nalał sobie kieliszek wina ze zdecydowanie nieregulaminowego przenośnego barku i usiadł obok niej na łóżku niczym zwykły znajomy, odwiedzający chorą przyjaciółkę. Uważnie zmierzył ją wzrokiem. W jego brązowych oczach dostrzegła podniecenie.

Próbowała się uspokoić. Może to tylko gwałciciel? Powinna dać sobie radę z prostym gwałcicielem. Prostym, dziecinnym, niemal niewinnym. Nawet zło miewa różne odcienie…

— Nie znam żadnych sekretów wojskowych — stwierdziła. — Szkoda na mnie czasu.

— Wcale cię o to nie podejrzewałem — odparł spokojnie. — Choć bez wątpienia w ciągu najbliższych paru tygodni i tak powiesz mi wszystko, co wiesz. Co za nuda; zupełnie mnie to nie interesuje. Gdybym pragnął informacji, moi medycy wydobyliby je z ciebie w mgnieniu oka. — Pociągnął łyk wina. — Choć to ciekawe, że poruszyłaś ten temat. Może później odeślę cię do izby chorych.

Żołądek Cordelii ścisnął się gwałtownie. Idiotko, jęknęła w duchu, czy właśnie zmarnowałaś szansę uniknięcia przesłuchań? Ale nie, to musi być standardowy sposób postępowania — próbuje cię złamać. Subtelnie. Tylko spokojnie…

Vorrutyer pociągnął kolejny łyk.

— Wiesz, chyba podoba mi się perspektywa wzięcia starszej kobiety. Przyda się pewna odmiana. Młódki może i wyglądają ładniej, ale są zbyt łatwe. To żadne wyzwanie. Od początku wiedziałem, że ty będziesz inna. Prawdziwy upadek wymaga wielkich wyżyn, z których można by upaść, prawda?

Westchnęła, spoglądając w sufit.

— Cóż, jestem pewna, że będzie to pouczające przeżycie.

Próbowała przypomnieć sobie, o czym myślała podczas seksu ze swym ostatnim kochankiem, dawno temu, zanim wreszcie się od niego uwolniła. Z pewnością to, co ją czeka, nie może być gorsze…

Vorrutyer z uśmiechem odstawił kieliszek na stolik przy łóżku i wyjął z szuflady niewielki nóż, ostry niczym staroświecki skalpel. Wysadzana klejnotami rękojeść zabłysła przez moment, po czym zniknęła w dłoni mężczyzny. Powoli i kapryśnie począł rozcinać pomarańczową piżamę, zdejmując ją z Cordelii niczym skórkę z owocu.

— Czy to przypadkiem nie własność rządowa? — spytała Cordelia, zaraz jednak pożałowała, że się odezwała, bowiem jej głos załamał się w połowie słowa “własność”. Przypominało to rzucenie smacznego kąska zgłodniałemu psu po to, aby skoczył jeszcze wyżej.

Vorrutyer zachichotał, wyraźnie zadowolony.

— Oho — z rozmysłem nacisnął nóż pozwalając mu wbić się na centymetr w jej udo. Łakomym wzrokiem wpatrywał się w twarz Cordelii, czekając na jej reakcję. Nóż trafił w miejsce pozbawione czucia; nie czuła nawet ciepłej wilgoci krwi wypływającej z ranki. Oczy admirała zwęziły się, był wyraźnie zawiedziony. Cordelii udało się nawet powstrzymać od zerknięcia w dół. Szkoda, że nie interesowałam się metodami wpadania w trans, pomyślała.

— Nie zamierzam dzisiaj cię zgwałcić — podjął rozmowę — jeśli tego się spodziewałaś.

— Przyszło mi to na myśl. Nie mam pojęcia, dlaczego.

— Nie starczy mi czasu — wyjaśnił. — Dzisiejszy dzień to dopiero przekąska, rozpoczynająca wielką ucztę, czy może talerz zwykłej klarownej zupy. Bardziej skomplikowane zabawy zatrzymam na deser, za kilka tygodni.

— Nigdy nie jadam deserów. Muszę uważać na linię.

Zaśmiał się ponownie.

— Jesteś czarująca. — Odłożył nóż i sięgnął po wino. — Jak wiesz, oficerowie zawsze przekazują część swych obowiązków innym. Osobiście jestem wielbicielem ziemskiej historii, szczególnie interesuje mnie osiemnasty wiek.

— Myślałam, że raczej czternasty. Albo może dwudziesty.

— Za parę dni nauczę cię, abyś mi nie przerywała. Gdzie to ja byłem? A, tak. W trakcie lektury natknąłem się na uroczą scenę, kiedy to pewna wielka dama — uniósł kieliszek w toaście — została zgwałcona przez chorego sługę, wykonującego polecenie pana. Bardzo pikantne. Niestety, choroby weneryczne należą już do przeszłości, ale mam do swej dyspozycji chorego sługę, choć jego dolegliwość nie jest natury fizycznej, ale psychicznej. To prawdziwy, stuprocentowy schizofrenik.

— Jaki pan, taki kram — odpaliła. Nie wytrzymam już długo, pomyślała, wkrótce zawiedzie mnie serce…

Odpowiedzią był kwaśny uśmiech.

— Słyszy głosy. Jak Joanna d’Arc. Tyle że według niego to nie święci, a demony. Od czasu do czasu nękają go także halucynacje. Poza tym to naprawdę wielki mężczyzna. Wykorzystywałem go już wcześniej wielokrotnie. Nie należy do ludzi, którzy cieszyliby się względami kobiet.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i Vorrutyer wstał.

— Wejdźcie, sierżancie. Właśnie o was mówiłem.

— Bothari! — westchnęła Cordelia. Istotnie, w drzwiach dostrzegła wysoką postać i znajomą chudą twarz żołnierza Vorkosigana. W jaki sposób trafił w sam środek jej osobistego koszmaru? W pamięci Cordelii zatańczył kalejdoskop obrazów; trzask porażaczy, twarze umarłych i półżywych ludzi, potężna sylwetka przypominająca cień śmierci.