— Niemożliwe, by coś takiego uszło ci na sucho — powiedziała słabo Cordelia. Z kącików oczu spływały łzy, kreśląc na skórze błyszczące ścieżki i mocząc splątane włosy wokół uszu. Bała się. Jednakże admirał nie zwracał na nią uwagi. Wcześniej wierzyła, że znalazła się w najgłębszej otchłani strachu, teraz jednak grunt pod jej stopami otwarł się i ponownie runęła w przepaść, bez końca obracając się w powietrzu.
Wreszcie Vorrutyer odzyskał panowanie nad sobą, wstał i okrążył łóżko przyglądając się Cordelii.
— No cóż, jakież to odświeżające. Wiesz, rozpiera mnie energia. Chyba jednak sam to zrobię. Powinnaś się cieszyć, jestem w końcu znacznie przystojniejszy niż Bothari.
— Nie dla mnie.
Vorrutyer zsunął spodnie i ruszył w jej stronę.
— Czy mnie także wybaczysz, moja droga?
Cordelia czuła się nieskończenie mała; ogarnął ją lodowaty chłód.
— Obawiam się, że może to uczynić jedynie Nieskończenie Miłosierny. Przekraczasz moje możliwości.
— Pod koniec tygodnia — obiecał, mylnie biorąc jej pełne rezygnacji słowa za drwinę. Wyraźnie podniecała go perspektywa nieustannych potyczek słownych.
Sierżant Bothari kręcił się po pokoju, bezustannie potrząsając głową. Jego wąska szczęka poruszała się. Cordelia widziała go już kiedyś w takim stanie — był to objaw największego wzburzenia. Vorrutyer, skupiony na jej osobie, nie zwracał uwagi na to, co dzieje się za plecami, toteż całkowicie zaskoczony nie zdążył nawet zareagować, kiedy sierżant chwycił go za kręcone włosy, szarpnął mu głowę w tył i fachowo przesunął wysadzanym klejnotami nożem po gardle admirała, dwoma zgrabnymi cięciami otwierając wszystkie cztery główne arterie. Cordelię zalała gwałtowna fontanna paskudnie ciepłej krwi.
Vorrutyer szarpnął się tylko raz i stracił przytomność, gdy ciśnienie krwi w jego mózgu błyskawicznie spadło do zera. Sierżant Bothari wypuścił jego włosy i admirał opadł między nogi Cordelii, po czym osunął się z łóżka na podłogę. Sierżant, dysząc ciężko, stał u stóp łoża. Cordelia nie pamiętała, czy krzyknęła. To zresztą nieistotne — najprawdopodobniej nikt nie zwracał uwagi na krzyki dochodzące z tej kwatery. Jej twarz, dłonie i ręce zesztywniały, serce waliło jak młot. Odchrząknęła.
— Dziękuję, sierżancie Bothari. To bardzo rycerskie z twojej strony. Czy byłbyś łaskaw mnie odpiąć? — Jej głos załamał się nagle. Zirytowana przełknęła ślinę.
Z przerażoną fascynacją obserwowała Bothariego. W żaden sposób nie zdołałaby przewidzieć, co uczyni ten człowiek. Mrucząc do siebie, z szaleństwem w oczach, rozpiął pas okalający lewy przegub Cordelii, która natychmiast przetoczyła się sztywno na bok i uwolniła prawą dłoń, po czym rozwiązała stopy. Przez moment siedziała ze skrzyżowanymi rękami na środku łóżka. Naga, ociekająca krwią, rozcierając kostki i przeguby, próbowała zmusić do pracy sparaliżowany mózg.
— Ubranie — mruknęła do siebie. Zerknęła na podłogę, na ciało byłego admirała Vorrutyera, leżące ze spodniami opuszczonymi do kostek i twarzą zastygłą w wyrazie zdumienia. Wielkie brązowe oczy straciły swój wilgotny połysk i zaczęły już zachodzić mgłą.
Cordelia zsunęła się z łóżka naprzeciw Bothariego i gorączkowo przeszukiwała kolejne szuflady i szafki. W szufladach znalazła kolekcje zabawek Vorrutyera, zatrzasnęła je pospiesznie, czując mdłości. Nareszcie zrozumiała, co oznaczały jego ostatnie słowa. Najwyraźniej perwersyjne upodobania admirała sięgały dalej, niż przypuszczała. Natknęła się na mundury, wszystkie ozdobione zbyt wielką ilością żółtych insygniów. W końcu trafiła na czarny mundur polowy. Miękkim szlafrokiem otarła z ciała krew i narzuciła na siebie ubranie.
Sierżant Bothari siedział na podłodze skulony, z głową spoczywającą na kolanach i mamrotał coś pod nosem. Uklękła obok niego. Czy miał halucynacje? Musiała postawić go na nogi i wydostać się stąd. Wiedziała, że wreszcie ktoś się nimi zainteresuje. Gdzie jednak mieliby się ukryć? A może to nie rozsądek, a jedynie adrenalina nakazywała natychmiastową ucieczkę? Czy istnieje inne wyjście?
Cordelia wciąż jeszcze zastanawiała się nad tym, gdy nagle drzwi rozwarły się gwałtownie. Po raz pierwszy krzyknęła w głos, jednakże mężczyzną, który z pobladłą twarzą stał w wejściu, trzymając w dłoni łuk plazmowy, był Vorkosigan.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Na jego widok Cordelia westchnęła wstrząśnięta i w tym przeciągłym westchnieniu paraliżująca panika opuściła wreszcie jej ciało.
— Mój Boże, o mało nie umarłam na serce — wykrztusiła z trudem. — Wejdź i zamknij drzwi.
Jego usta poruszyły się, bezdźwięcznie wypowiadając jej imię, i Vorkosigan wszedł do środka. Przerażenie, jakie malowało się na jego twarzy, niemal dorównywało jej własnemu. Ponieważ wszedł za nim jeszcze jeden oficer, porucznik o brązowych oczach i beznamiętnej dziecinnej twarzy, nie rzuciła się na szyję Vorkosigana z radosnym okrzykiem, mimo że pragnęła tego z całej duszy. Zamiast tego powiedziała ostrożnie:
— Zdarzył się pewien wypadek.
— Zamknij drzwi, Illyanie — polecił porucznikowi Vorkosigan. Kiedy młodzieniec zrównał się z nim, twarz Barrayarczyka przybrała obojętny wyraz. — Musisz obserwować wszystko z najwyższą uwagą.
Zaciskając usta w wąską białą linię wolno obszedł pokój, badając wzrokiem szczegóły, czasami zwracając na niektóre z nich uwagę swego milczącego towarzysza. Na pierwszy gest uczyniony ręką, która wciąż jeszcze dzierżyła łuk plazmowy, porucznik odchrząknął cicho. Vorkosigan zatrzymał się obok zwłok, spojrzał na broń w ręku, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu i wsunął ją do pochwy.
— Pewnie znów czytałeś markiza, co? — spytał z westchnieniem, zwracając się do trupa. Czubkiem buta odwrócił ciało; z głębokiej rany na szyi wyciekło jeszcze trochę krwi. — Odrobina wiedzy może być niebezpieczna. — Zerknął na Cordelię. — Któremu z was winienem pogratulować?
Cordelia zwilżyła wargi.
— Nie jestem pewna. Jak bardzo ta sprawa zdenerwuje pozostałych?
Porucznik przeglądał szuflady i szafki Vorrutyera, używając chusteczki, aby nie zniszczyć śladów. Wyraz jego twarzy świadczył wyraźnie, że jego kosmopolityczne wykształcenie nie było tak pełne, jak sobie wyobrażał. Przez długi czas wpatrywał się w szufladę, którą wcześniej Cordelia zatrzasnęła z wielkim pośpiechem.
— Sam cesarz będzie zachwycony — odparł Vorkosigan. — Choć tylko prywatnie.
— W istocie w owym czasie byłam związana. Cały zaszczyt przypadł sierżantowi Bothariemu.
Vorkosigan spojrzał na Bothariego, nadal skulonego na podłodze.
— Hm. — Po raz ostatni rozejrzał się po pokoju. — Wszystko to dziwnie przypomina mi ową niezwykłą scenę, którą zastaliśmy w maszynowni statku. Jakbyś wycisnęła na tym swe osobiste piętno. Moja babka miała na to dobre określenie — coś o spóźnieniu i dolarze…
— O dzień za późno, o dolara za mało? — podsunęła odruchowo Cordelia.
— Właśnie. — Przez moment jego usta wygięły się ironicznie. — Bardzo betańskie powiedzonko — zaczynam dostrzegać dlaczego. — Twarz Vorkosigana pozostała maską chłodnej obojętności, jednak jego oczy wpatrywały się w nią z bólem i lękiem. — Czy przyszedłem, hmm, za późno?
— Wręcz przeciwnie — zapewniła go. — Byłeś, hmm, akurat na czas. Właśnie kręciłam się wokół w panice, nie wiedząc co począć dalej.
Vorkosigan stał tyłem do Illyana. Jego twarz przez moment wykrzywiła się w uśmiechu.