Выбрать главу

— Zdaje się zatem, że muszę uratować przed tobą moją flotę — mruknął przez zęby. — Niezupełnie to miałem na myśli wybierając się tutaj, ale cieszę się, że przynajmniej coś uratuję. — Podniósł głos. — Gdy tylko skończysz, Illyanie, proponuję, abyśmy przeszli do mojej kabiny i przedyskutowali sytuację.

Vorkosigan ukląkł obok Bothariego, przyglądając mu się uważnie.

— Ten przeklęty łajdak znów go zniszczył — warknął. — Po okresie służby u mnie był już niemal zdrów. Sierżancie Bothari — dodał łagodniej — czy możesz przejść się ze mną kawałek?

Bothari mruknął coś niewyraźnie, tuląc twarz do kolan.

— Chodź tu, Cordelio — poprosił Vorkosigan. Po raz pierwszy usłyszała w jego ustach swe imię. — Może zdołasz go postawić na nogi. Myślę, że lepiej będzie, jeśli na razie zostawię go w spokoju.

Cordelia podeszła ostrożnie i stanęła tuż przed sierżantem.

— Bothari. Bothari, spójrz na mnie. Musisz wstać i przejść kawałeczek. — Ujęła jego zakrwawioną dłoń, usiłując wymyślić jakiś rozsądny, czy może nierozsądny, argument, który mógłby do niego dotrzeć. Spróbowała się uśmiechnąć. — Spójrz. Widzisz? Jesteś zlany krwią. Krew zmywa grzechy, prawda? Teraz wszystko już będzie dobrze. Zły człowiek odszedł i niedługo złe głosy także umilkną. Chodź więc ze mną, a ja zabiorę cię gdzieś, gdzie będziesz mógł odpocząć.

Kiedy mówiła do niego, sierżant uniósł głowę i jego wzrok stopniowo skupił się na niej. Gdy skończyła, przytaknął i wstał. Nadal trzymając jego rękę, wyszła na zewnątrz w ślad za Vorkosiganem. Z tyłu podążał Illyan. Miała nadzieję, że tymczasowy psychiczny opatrunek utrzyma się przez jakiś czas; nawet najmniejszy incydent mógł doprowadzić sierżanta do wybuchu.

Ze zdumieniem odkryła, że kabina Vorkosigana leży tuż obok, po drugiej stronie korytarza.

— Czy jesteś kapitanem tego statku? — spytała. Przyjrzawszy się bliżej dostrzegła, że naszywki na jego kołnierzu oznaczają, iż awansował na komodora. — Gdzie podziewałeś się przez ten cały czas?

— Nie. Jestem członkiem sztabu. Mój statek kurierski wrócił z frontu kilka godzin temu. Od chwili powrotu naradzałem się z admirałem Vorhalasem i księciem. Narada właśnie się skończyła. Zjawiłem się, gdy tylko strażnik poinformował mnie o tym, że Vorrutyer ma nową więźniarkę. Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałem, że możesz to być ty.

W porównaniu z rzeźnią, którą opuścili, kabina Vorkosigana zdawała się spokojna i surowa niczym cela mnicha. Wszystko zgodne z regulaminem, typowy żołnierski pokój. Vorkosigan zamknął za nimi drzwi na klucz, potarł dłonią twarz i westchnął, pożerając Cordelię wzrokiem.

— Jesteś pewna, że nic ci się nie stało?

— Przeżyłam tylko spory wstrząs. Kiedy mnie wybrano wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale nie spodziewałam się czegoś podobnego. Co za człowiek! Klasyczny przykład paranoi. Dziwi mnie, że mu służyłeś.

Jego twarz stężała.

— Służę cesarzowi.

Nagle przypomniała sobie o Illyanie, stojącym cicho z boku i obserwującym ich obydwoje. Co powie, jeśli Vorkosigan spyta ją o konwój? Stanowił większe niebezpieczeństwo dla jej zadania niż jakiekolwiek tortury. W ciągu ostatnich miesięcy zaczęła sądzić, że czas uleczy w końcu dręczącą ją tęsknotę, lecz widok Vorkosigana rozpalił ją na nowo. Nie potrafiła jednak stwierdzić, czy on czuł to samo. W tej chwili wyglądał na zmęczonego, niepewnego i spiętego. Wszystko szło nie tak…

— Pozwól, że ci przedstawię porucznika Simona Illyana, członka osobistej ochrony cesarza. To mój szpieg. Porucznik Illyan, komandor Naismith.

— Teraz już kapitan Naismith — poprawiła mechanicznie.

Porucznik uścisnął jej dłoń z niewinną i obojętną miną stojącą w rażącej sprzeczności z niesamowitą sceną, jaką przed chwilą oglądał. Równie dobrze mógłby być w tej chwili na przyjęciu w ambasadzie. Ręka Cordelii pozostawiła na jego palcach plamy krwi.

— Kogo pan szpieguje?

— Wolę określenie obserwacja — stwierdził.

— Biurokratyczne wykręty — mruknął Vorkosigan i dodał, zwracając się do Cordelii. — Porucznik szpieguje mnie. Stanowi coś w rodzaju kompromisu pomiędzy cesarzem, ministerstwem edukacji politycznej i moją osobą.

— Cesarz użył słowa “rozejm” — uściślił obojętnie Illyan.

— Owszem. Porucznik Illyan ma także biochip pamięci eidetycznej. Możesz go uważać za rodzaj ludzkiej maszyny rejestrującej, której zapis cesarz może w dowolnej chwili odczytać.

Cordelia zerknęła na niego ukradkiem.

— Szkoda, że nie spotkaliśmy się w bardziej sprzyjających okolicznościach — powiedziała ostrożnie, zwracając się do Vorkosigana.

— Tu nie ma sprzyjających okoliczności.

Porucznik Illyan odchrząknął, spoglądając na Bothariego, który stał obok splatając i rozplatając palce i wpatrując się w ścianę.

— Co teraz, proszę pana?

— Hm. W tamtym pokoju zostało zdecydowanie zbyt dużo dowodów — nie mówiąc już o świadkach, którzy zeznają, kto wchodził i wychodził z kajuty — żeby próbować skierować śledztwo na fałszywy tor. Osobiście wolałbym, aby Bothari w ogóle tam się nie znalazł. Fakt, że wyraźnie nie był w pełni władz umysłowych nie wystarczy, by ochronić go przed księciem, kiedy ten dowie się o całej sprawie. — Vorkosigan wstał, zastanawiając się intensywnie. — Po prostu stwierdzimy, że uciekliście, zanim Illyan i ja zjawiliśmy się na miejscu zbrodni. Nie wiem, jak długo uda się nam ukrywać tu Bothariego; może zdołam zdobyć skądś środki uspokajające. — Odwrócił się do Illyana. — Co z agentem cesarskim w zespole medycznym?

— Może da się coś załatwić — odparł obojętnie Illyan.

— Dobry z ciebie człowiek. — Zwracając się do Cordelii Vorkosigan dodał: — Będziesz musiała tu zostać i pilnować Bothariego. Illyan i ja ruszamy natychmiast. W przeciwnym razie minie zbyt wiele czasu od chwili, gdy opuściliśmy Vorhalasa, do momentu ogłoszenia alarmu. Ludzie z ochrony księcia dokładnie zbadają całe pomieszczenie i posunięcia wszystkich zainteresowanych.

— Czy Vorrutyer i książę należeli do tego samego stronnictwa? — spytała, starając się znaleźć choćby nikły punkt oparcia w oceanie barrayarskiej polityki.

Vorkosigan uśmiechnął się z goryczą.

— Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. — Z tymi słowy wyszedł, pozostawiając ją w stanie całkowitego oszołomienia.

Cordelia posadziła Bothariego na krześle przy biurku Vorkosigana, gdzie wiercił się w milczeniu. Sama usiadła na łóżku, krzyżując nogi i próbując roztoczyć wokół siebie aurę pogodnego opanowania. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy przepełniającą ją panikę, desperacko szukającą ujścia.

Bothari wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju, mamrocząc do siebie. Nie, nie do siebie, uświadomiła sobie po chwili. I z całą pewnością nie do niej. Urywany szeptany potok słów nie miał w jej uszach żadnego sensu. Czas płynął powoli, brzemienny strachem.

Oboje podskoczyli, kiedy drzwi się otwarły, ale był to jedynie Illyan. Na widok wchodzącego mężczyzny Bothari natychmiast przyjął pozycję nożownika.

— Słudzy bestii to ręce bestii — oznajmił. — Karmi ich krwią swojej żony. Źli to słudzy.

Illyan spojrzał na niego nerwowo i wcisnął w dłoń Cordelii kilka ampułek.

— Proszę. Podaj mu to. Jedna dawka wystarczy, by zwalić z nóg atakującego słonia. Nie mogę dłużej zostać. — Wymknął się na korytarz.

— Tchórz — mruknęła w ślad za nim. Najprawdopodobniej jednak postąpił słusznie. Z pewnością miałby mniej szans niż ona w podaniu środka sierżantowi. Podniecenie Bothariego osiągnęło już niebezpieczny poziom.