W końcu Illyan wrócił do siebie, aby nieco się przespać i Cordelia także postanowiła się zdrzemnąć. Spała bardzo długo, budząc się dopiero, gdy porucznik powrócił z kolejną tacą jedzenia. Zamknięta w ciasnym pomieszczeniu zaczynała powoli tracić orientację czasową, natomiast Vorkosigan pilnował każdej minuty. Po posiłku zniknął w łazience, aby umyć się i ogolić, i powrócił w świeżym mundurze galowym. Wyglądał, jakby wybierał się na paradę u cesarza. Po raz drugi sprawdził kolejne informacje taktyczne.
— Czy zaczęli już wysadzać wojska? — spytała Cordelia.
Zerknął na chronometr.
— Prawie godzinę temu. W każdej chwili możemy spodziewać się meldunku. — Siedział nieruchomo za biurkiem, niczym człowiek pogrążony w głębokiej medytacji. Jego twarz była jak z kamienia.
Na ekranie pojawił się nowy biuletyn i Vorkosigan zaczął przeglądać raporty, najwyraźniej sprawdzając najróżniejsze elementy. Był mniej więcej w połowie, gdy obraz zniknął, zastąpiony obliczem komandora Venne.
— Komodorze Vorkosigan, odbieramy coś bardzo dziwnego. Czy mam przekazać panu nieobrobiony sygnał bezpośredni?
— Tak, proszę. Natychmiast.
Po przejrzeniu przeróżnych rozmów i wiadomości Vorkosigan wybrał przekaz dowódcy statku, ciemnowłosego, mocno zbudowanego mężczyzny, który mówił z ciężkim akcentem zabarwionym strachem.
Zaczyna się, jęknęła w duchu Cordelia.
— …atakują całymi lądownikami! Odpowiadają ogniem na ogień. Osłony plazmowe maksymalnie wzmocnione. Nie możemy dać im więcej mocy, jeśli mamy dalej strzelać. Musimy albo opuścić osłony i wzmocnić siłę ognia, albo zrezygnować z ataku… — Nagły szum zagłuszył przekaz — …nie wiemy, jak to robią. To niemożliwe, by ich lądowniki miały dość mocy, żeby… — Kolejne szumy. Transmisja urwała się nagle.
Vorkosigan wybrał kolejny przekaz. Illyan z niepokojem nachylił się nad nim. Cordelia w milczeniu usiadła na łóżku, nasłuchując z nachyloną głową. Oto puchar zwycięstwa; gorzki smak na języku, ciężar w żołądku, smutek jak po klęsce…
— …statek flagowy jest pod ciężkim ostrzałem — donosił kolejny dowódca. Cordelia ze zdumieniem rozpoznała jego głos i przekrzywiła szyję, żeby zerknąć na ekran. To był Gottyan; najwyraźniej został w końcu kapitanem. — Zamierzam całkowicie opuścić osłony i spróbować maksymalnego ognia. Może w ten sposób uda mi się wyeliminować choć jednego.
— Nie rób tego, Korabik! — krzyknął beznadziejnie Vorkosigan. Decyzja — nieważne, jaka — zapadła godzinę temu i jej konsekwencji nie dałoby się już zmienić. Gottyan odwrócił się na bok.
— Gotowy, komandorze Vorkalloner? Próbujemy… — zaczął i jego głos zniknął pośród szumów. Po chwili zapadła cisza.
Vorkosigan z całej siły uderzył pięścią w biurko.
— Cholera! Ile czasu potrzeba, by się domyślili… — Przez chwilę wpatrywał się w zaśnieżony ekran, po czym raz jeszcze odtworzył ostatni przekaz. Na jego twarzy mieszały się rozpacz, wściekłość i niesmak. Następnie wybrał inne pasmo, obraz komputerowy przedstawiający przestrzeń wokół Escobaru. Kolorowe światełka-statki mrugały i śmigały wokół planety. Wszystko wyglądało pogodnie i prosto niczym dziecięca gra. Vorkosigan potrząsnął bezradnie głową, zaciskając bezkrwiste wargi.
Na ekranie ponownie pojawiła się twarz Venne’a. Komandor był blady, wokół jego ust wystąpiły zmarszczki znamionujące napięcie.
— Komodorze, sądzę, że lepiej będzie, jeśli przyjdzie pan do sali kontroli taktycznej.
— Nie mogę, Venne. Pozostaję w areszcie domowym. Gdzie się podziewa komodor Helski albo komodor Couer?
— Helski poleciał razem z księciem i komodorem Vorhalasem. Komodor Couer jest tu z nami. W tej chwili pan jest najstarszym stopniem oficerem na pokładzie.
— Książę wydał wyraźny rozkaz.
— Mam wrażenie, że książę nie żyje.
Vorkosigan przymknął oczy, z jego ust wyrwało się przeciągłe westchnienie. Ponownie uniósł powieki i przechylił się naprzód.
— Czy to potwierdzona wiadomość? Macie jakiekolwiek nowe rozkazy od admirała Vorhalasa?
— Admirał Vorhalas był razem z księciem. Ich statek został trafiony. — Venne odwrócił się, aby sprawdzić coś z tyłu i z powrotem spojrzał wprost na nich. — To… — musiał odchrząknąć — to już potwierdzone. Statek flagowy księcia został unicestwiony. Nie zostało z niego nic prócz odłamków. Teraz pan tu dowodzi.
— A zatem natychmiast ogłoś niebieski alarm — polecił Vorkosigan. Jego twarz miała ponury, zacięty wyraz. — Niech wszystkie statki przerwą ogień, całą moc wkładając w osłony. Ruszajmy w stronę Escobaru z maksymalnym przyspieszeniem. Musimy zmniejszyć opóźnienie przekazu.
— Niebieski alarm? To pełny odwrót!
— Wiem, komandorze. Sam napisałem te rozkazy.
— Ale odwrót…
— Komandorze Venne, Escobarczycy mają nowy system uzbrojenia. Nazywają go plazmowym polem zwierciadlanym. To nowy betański wynalazek, który odwraca strzały atakujących na nich samych. Nasze statki zestrzeliwują się własną bronią.
— Mój Boże! Co możemy zrobić?
— Zupełnie nic, chyba że zaczniemy wdzierać się na pokład ich statków i własnoręcznie dusić tych sukinsynów jednego po drugim. Pomysł dość pociągający, ale niepraktyczny. Natychmiast przekaż rozkazy! I wezwij do sali kontrolnej głównego inżyniera oraz głównego pilota. Przyślij tu też dowódcę straży, aby zwolnił swych ludzi. Nie mam ochoty, by któryś postrzelił mnie z paralizatora.
— Tak jest! — Venne przerwał połączenie.
— Najważniejsze to zawrócić statki transportowe — mruknął Vorkosigan, podnosząc się z obrotowego krzesła. Odwróciwszy się, ujrzał Cordelię i Illyana. Obydwoje wpatrywali się w niego.
— Skąd pan wiedział… — zaczął Illyan.
— …o zwierciadłach plazmowych? — dokończyła Cordelia.
Oblicze Vorkosigana nie zdradzało żadnych uczuć.
— Ty mi o nich powiedziałaś, Cordelio, we śnie, kiedy Illyan był u siebie. Oczywiście zrobiłaś to pod wpływem narkotyku. Nie ma on żadnych skutków ubocznych.
Cordelia zerwała się, śmiertelnie oburzona.
— To… Ty wstrętny… Bardziej honorowo byłoby poddać mnie torturom!
— Celne posunięcie — pogratulował Illyan. — Wiedziałem, że potrafi pan dać sobie radę!
Vorkosigan posłał mu pełne niesmaku spojrzenie.
— To już nieważne. Informacje zostały potwierdzone zbyt późno, by się na coś przydać.
W tym momencie zabrzmiało pukanie do drzwi.
— Chodź, Illyan. Czas sprowadzić moich żołnierzy do domu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W niecałą godzinę później Illyan wrócił po Bothariego. Następnych dwanaście godzin Cordelia spędziła w samotności. Zastanawiała się nad próbą ucieczki z pokoju, by, jak przystało na żołnierza, urządzić mały jednoosobowy sabotaż. Jeśli jednak Vorkosigan istotnie zarządził odwrót, nie było sensu mu w tym przeszkadzać.
Leżała na łóżku, ogarnięta najczarniejszym znużeniem. Zdradził ją, nie był lepszy niż pozostali. “Mój idealny żołnierz, mój drogi hipokryta” — i pomyśleć, że mimo wszystko Vorrutyer znał go lepiej niż ona — nie, to niesprawiedliwe. Wyciągając z niej informacje spełnił tylko swój obowiązek; ona zrobiła to samo ukrywając je tak długo, jak tylko mogła. Zaś jako żołnierz, nawet żołnierz zastępczy — zaledwie pięć godzin aktywnej służby — musiała zgodzić się z Illyanem. To było celne posunięcie. Nie potrafiła wykryć żadnych nieprzyjemnych skutków działania środka, którego użył, by w sekrecie wtargnąć do jej umysłu.