Środka, którego użył… Rzeczywiście, czego mógł użyć? Skąd zdobył ów narkotyk? I kiedy? Illyan z pewnością mu go nie dostarczył. Informacja Vorkosigana zdumiała go równie mocno, jak ją samą. Albo Vorkosigan miał prywatny zapas środków do przesłuchań, albo…
Dobry Boże, szepnęła. Nie była to oznaka irytacji, raczej rodzaj modlitwy. Na co właściwie natrafiłam? Spacerowała po pokoju, a fragmenty w jej głowie układały się stopniowo w spójny obraz.
Nie miała cienia wątpliwości. Vorkosigan nigdy jej nie przesłuchiwał. Już wcześniej wiedział o plazmowych zwierciadłach.
Co więcej, wyglądało na to, że był on jedynym członkiem barrayarskiego dowództwa, który zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Vorhalas nie miał o tym pojęcia. Podobnie książę. I Illyan.
Włożyć wszystkie zgniłe jabłka do koszyka, mruknęła. A potem — wyrzucić koszyk? To nie mógł być jego plan! Niemożliwe…
I nagle stanęła przed nią przerażająca wizja: zabójstwo polityczne, przeprowadzone z największym w dziejach Barrayaru rozmachem, a jednocześnie najsubtelniejsze; ciała ofiar skryte w górach trupów, na zawsze z nimi złączone.
Ale Vorkosigan musiał dowiedzieć się o istnieniu zwierciadeł plazmowych. I z pewnością nastąpiło to w czasie między dniem, gdy go zostawiła, zainteresowanego jedynie siłownią pełną buntowników, a chwilą obecną, kiedy to starał się wyprowadzić w bezpieczne miejsce rozbrojoną flotyllę, zanim dosięgnie ją zrodzona przez nią fala zniszczenia. Gdzieś w cichej komnacie obitej zielonym jedwabiem, gdzie wielki choreograf zaplanował taniec śmierci, poświęcając na ołtarzu służby honor dawnego człowieka honoru.
Vorrutyer, próżny demon, zmalał nagle w obliczu owej wizji stając się niczym myszka, niczym pchła, niczym ziarnko piasku.
Mój Boże, a ja sądziłam, że Aral jest nerwowy. Musiał być bliski obłędu. A cesarz — książę był przecież jego synem. Czy to możliwe? A może zwariowałam, jak Bothari?
Zmusiła się, aby usiąść i położyć się na łóżku, lecz wizje spisków i kontrspisków wciąż krążyły w jej myślach niczym szalone planetarium. Zdrady wewnątrz zdrad, a wszystkie zmierzające ku jednemu punktowi w czasie i przestrzeni, aby osiągnąć zamierzony cel. W jej mózgu pulsowała krew, gęsta i ciężka.
Może to nieprawda, pocieszyła się wreszcie. Spytam go i to właśnie odpowie. Po prostu przesłuchał mnie we śnie. Betański plan zaskoczył ich całkowicie, a ja jestem bohaterką, która ocaliła Escobar. On zaś to prosty żołnierz wykonujący swoją pracę. Przekręciła się na bok, spoglądając w ciemność. A świnie mają skrzydła i jutro na jednej z nich polecę do domu.
Przybycie Illyana wytrąciło ją z zamyślenia. Porucznik odprowadził ją do więzienia.
Cordelia zauważyła, że panująca tam atmosfera uległa sporej zmianie. Strażnicy nie patrzyli już na nią, jak kiedyś. W istocie starali się unikać jej wzrokiem. Więźniów nadal traktowano surowo i bezosobowo, ale łagodniej, znacznie łagodniej. Cordelia rozpoznała jedną twarz; strażnik, który odprowadził ją do kwatery Vorrutyera, ten, który okazał jej litość, obecnie dowodził pozostałymi; na jego kołnierzu dostrzegła pospiesznie, nieco krzywo przylepioną parę nowych czerwonych naszywek, oznaczających porucznika. Idąc do więzienia raz jeszcze włożyła na siebie strój Vorrutyera. Tym razem pozwolono jej przebrać się w pomarańczową piżamę na osobności. Następnie została odeskortowana do właściwej celi.
W pomieszczeniu przebywała jeszcze jedna więźniarka, młoda Escobarka niezwykłej urody, która leżała na koi wpatrując się w sufit. W ogóle nie zareagowała na przybycie Cordelii, nie odpowiedziała też na jej powitanie. Po pewnym czasie w celi zjawiła się grupka barrayarskich lekarzy i zabrała ją ze sobą. Dziewczyna poszła za nimi bez słowa, jednakże w drzwiach zaczęła się szamotać. Na dany przez lekarza znak pielęgniarz zaaplikował jej środek uspokajający. Cordelii ampułka z lekiem wydała się znajoma. Po chwili sanitariusze wynieśli nieprzytomną na zewnątrz.
Lekarz, który sądząc po jego wieku i stopniu mógł być głównym chirurgiem statku pozostał jeszcze chwilę, aby opatrzyć żebra Cordelii. Po tym incydencie została sama. Jedynie racje żywnościowe pozwalały jej oszacować upływ czasu, zaś zmiana natężenia dochodzących z oddali dźwięków i różnice w wibracji w ścianach wokół niej dawały pewne pojęcie o tym, co dzieje się na zewnątrz.
Jakieś osiem racji później, kiedy Cordelia leżała na swej koi znudzona i przygnębiona, światła przygasły. Po sekundzie rozbłysły na nowo, lecz niemal natychmiast znów pociemniały.
— Auu — mruknęła czując, jak wywraca się w niej żołądek, zaczęła unosić się w górę. Mocno chwyciła krawędź łóżka. W chwilę później jej przezorność została wynagrodzona, kiedy ciążenie powróciło i z siłą co najmniej trzech g miotnęło nią w materac. Światła ponownie zamrugały i raz jeszcze zapanowała nieważkość.
— Atak plazmowy — mruknęła do siebie Cordelia. — Osłony muszą być przeciążone.
Statkiem wstrząsnęło gwałtowne uderzenie i Cordelia została wyrzucona z łóżka na środek celi, gdzie zawisła w absolutnej ciemności, nieważkości i ciszy. Bezpośrednie trafienie! Odbiła się od dalszej ściany, desperacko usiłując znaleźć jakikolwiek uchwyt i boleśnie uderzając łokciem w — ścianę? Podłogę, sufit? Obróciła się w powietrzu krzycząc głośno. To sprzymierzeńcy, pomyślała w ataku histerii. Zginę z rąk sprzymierzeńców. Idealny koniec mojej kariery militarnej… Zacisnęła zęby, nasłuchując w skupieniu.
Zbyt wielka cisza. Czyżby stracili powietrze? Przez umysł Cordelii przemknęła paskudna wizja jej samej jako jedynej żywej istoty na statku, uwięzionej w czarnej dziurze i skazanej na bezradne szybowanie, póki brak tlenu bądź spadek temperatury nie zakończą wreszcie jej życia. Cela stanie się jej trumną, którą być może w kilka miesięcy później otworzą ekipy sprzątające.
Po chwili obraz ten zniknął, zastąpiony jeszcze straszniejszą wizją; a może główny cios padł na mostek, centrum nerwowe statku, gdzie z pewnością przebywał Vorkosigan i na którym bez wątpienia Escobarczycy skupili swój ogień? Czy został rozerwany przez latające odłamki, błyskawicznie zamarzł w próżni, spłonął w ogniu łuku plazmowego, może zginął zmiażdżony pomiędzy strzaskanymi pokładami?
W końcu palce Cordelii natrafiły na gładką powierzchnię i zaczęły szukać uchwytu. Była w rogu pomieszczenia; doskonale. Przycupnęła, skulona na podłodze. Jej płuca spazmatycznie wyrzucały z siebie powietrze.
Nie wiadomo, jak długo tkwiła w iście piekielnych ciemnościach. Jej ręce i nogi dygotały z wysiłku, towarzyszącego próbom utrzymania się w miejscu. Wreszcie statek wokół niej przeraźliwie jęknął i rozbłysły światła.
Do diabła, pomyślała, to sufit.
Ciążenie powróciło, rzucając ją na podłogę. Lewe ramię przeszył ból, szybko zastąpiony odrętwieniem. Cordelia wgramoliła się z powrotem na koję, z całych sił zaciskając prawą dłoń na ramie. Szykując się na kolejny atak, zabezpieczyła się dodatkowo, wsuwając stopę między pręty.
Czekała. Nic. Jej pomarańczowa koszula z wolna nasiąkała wilgocią. Cordelia spuściła wzrok i ujrzała odłamek różowawożółtej kości, sterczący spod skóry lewego przedramienia. Rana błyskawicznie wypełniła się krwią. Cordelia niezręcznie zsunęła z siebie bluzkę, owijając ją wokół ręki i starając się powstrzymać upływ krwi. Dotknięcie rany przywołało z powrotem ból. W ramach eksperymentu próbowała krzyknąć, wzywając pomocy. Z pewnością cele były monitorowane.
Nikt się nie zjawił. Przez następne trzy godziny urozmaicała swój eksperyment — na zmianę krzyczała, przemawiała rozsądnie, tłukła bez końca zdrową ręką w ściany i drzwi, czy też po prostu siedziała na koi, płacząc z bólu. Jeszcze kilka razy wyłączały się światła i ciążenie. Wreszcie Cordelię ogarnęło znajome uczucie powolnego przeciągania przez beczkę pełną kleju, oznaczające skok przestrzenny i otoczenie ustabilizowało się.