— Czy masz tu środki pozwalające zapobiec wszelkim ewentualnym problemom? — zapytał Vorkosigan.
— Do diaska, nie. Jedynym miejscem, gdzie można by to zrobić, jest CSW. A i oni nie mają oddziału położniczego. Ale założę się, że dział badawczy z radością przyjmie te maleństwa…
Dopiero po chwili oszołomiona Cordelia uświadomiła sobie, że określenie dotyczyło syntetycznych macic, nie zaś ich zawartości.
— Za tydzień trzeba je poddać przeglądowi. Czy możesz zrobić to tutaj?
— Nie sądzę. — Lekarz wsunął dysk do monitora na biurku sekretarza i zaczął przeglądać zawartość. — Musi tu być z dziesięć kilometrów instrukcji — ach. Nie. Nie mamy — nie. Przykro mi admirale, obawiam się, że tym razem będzie pan musiał pożegnać się ze swym słowem.
Vorkosigan uśmiechnął się, drapieżnie, bez śladu rozbawienia.
— Czy pamiętasz, co się stało z ostatnim człowiekiem, przez którego złamałem słowo?
Uśmiech lekarza zniknął, zastąpiony wyrazem głębokiej niepewności.
— Oto twoje rozkazy — ciągnął dalej Vorkosigan, pospiesznie wymawiając słowa. — Za trzynaście minut osobiście wystartujesz razem z tymi… rzeczami. Przejdziesz na pokład pospiesznego statku kurierskiego, który wyląduje w Vorbarr Sultanie przed upływem tygodnia. Stamtąd udasz się do Cesarskiego Szpitala Wojskowego i zbierzesz — korzystając z niezbędnych środków — ludzi i sprzęt konieczny do ukończenia tego projektu. Jeśli będziesz musiał, załatw rozkaz cesarza. Bezpośrednio, nie okrężnymi kanałami. Jestem pewien, że nasz przyjaciel Negri zdoła cię z nim skontaktować. Załatw wszystko i po przeglądzie wyślij mi meldunek.
— Nie zdołamy dotrzeć tam w tydzień. Nawet statkiem kurierskim!
— Wylądujecie za pięć dni, jeśli przekroczycie limit bezpieczeństwa o sześć punktów. Jeżeli inżynier dobrze wykonał swoją robotę, silniki nie eksplodują, dopóki nie przekroczycie ośmiu. To zupełnie bezpieczne. — Vorkosigan obejrzał się przez ramię. — Couer, zbierz proszę załogę kuriera. I połącz mnie z kapitanem. Chcę osobiście przekazać mu rozkazy.
Brwi komandora Couera uniosły się, ale posłusznie ruszył wykonać polecenie.
Lekarz zniżył głos, spoglądając na Cordelię.
— Czyżby zaraził się pan betańskim sentymentalizmem? To nieco dziwne w służbie cesarza, nie sądzi pan?
Vorkosigan uśmiechnął się, mrużąc oczy i odpowiedział tym samym tonem.
— Betańska niesubordynacja, doktorze? Będzie pan łaskaw skierować całą swą energię na wykonanie rozkazów, a nie na wymyślanie kolejnych wymówek.
— Znacznie łatwiej byłoby po prostu odkręcić kurki. Zresztą co pan zamierza z nimi zrobić, kiedy już — zostaną ukończone, urodzą się? Jak to w ogóle nazwać? Kto będzie za nie odpowiadał? Rozumiem pańskie pragnienie zaimponowania przyjaciółce, ale proszę myśleć logicznie.
Brwi Vorkosigana zmarszczyły się gniewnie. Z głębi gardła dobył mu się cichy pomruk. Lekarz cofnął się gwałtownie. Vorkosigan zamaskował pomruk chrząkając głośno, następnie odetchnął głęboko.
— To już mój problem. Ja dałem słowo. Twoja odpowiedzialność skończy się z chwilą narodzin. Dwadzieścia pięć minut, doktorze. Jeśli zdążysz, to może pozwolę ci podróżować wewnątrz lądownika. — Skrzywił się lekko w złowrogim uśmiechu. — Kiedy już umieścisz pojemniki w CSW, możesz dostać trzydniową przepustkę.
Lekarz wzruszył ramionami, przyjmując do wiadomości poniesioną porażkę i zniknął, aby spakować swoje rzeczy.
Cordelia odprowadziła go pełnym powątpiewania wzrokiem.
— Da sobie radę?
— O tak. Tyle że potrzebuje trochę czasu, aby przywyknąć do nowej myśli. Kiedy dotrą do Vorbarr Sultany będzie się zachowywał, jakby to on stworzył nie tylko ten projekt, ale i same symulatory maciczne. — Spojrzenie Vorkosigana powędrowało z powrotem ku palecie. — Co za nieprawdopodobne…
Do biura wszedł strażnik.
— Przepraszam admirale, ale pilot escobarskiego lądownika pyta o panią kapitan Naismith. Są gotowi do startu.
W tej samej chwili na monitorze łączności pojawiła się twarz Couera.
— Admirale, kapitan statku kurierskiego czeka na linii.
Cordelia posłała Vorkosiganowi bezradne spojrzenie. Odpowiedział jej lekkim potrząśnięciem głowy i oboje bez słowa powrócili do swych obowiązków. Wychodząc zastanawiała się nad pożegnalnym strzałem lekarza. A my sądziliśmy, że jesteśmy tacy ostrożni. Naprawdę musimy coś zrobić z naszymi oczami.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pierwszy etap podróży do domu odbyła na pokładzie taucetańskiego statku pasażerskiego, pospiesznie przystosowanego do przewozu byłych jeńców. W sumie na pokładzie znajdowało się około dwustu osób, które większość czasu poświęcały wysłuchiwaniu swych historii i wspomnień. Cordelia szybko zorientowała się, że owe nieformalne sesje są subtelnie kierowane przez sporą gromadę escobarskich psychiatrów, przysłanych razem ze statkiem. Po pewnym czasie milczenie Cordelii zaczęło wyróżniać ją z tłumu. Szybko nauczyła się dostrzegać zręczne manewry lekarzy, organizujących z pozoru tylko naprędce sklecone sesje terapii grupowej. Odtąd unikała ich, jak mogła. To jednak nie wystarczyło. Wkrótce zauważyła, że stale towarzyszy jej Irene, młoda kobieta o żywej twarzy. Cordelia domyśliła się, że zajmuje się ona specjalnie jej przypadkiem. Irene pojawiała się na posiłkach, w korytarzach, salonach, zawsze z nowym pretekstem do rozpoczęcia rozmowy. Cordelia starała się jej unikać, a kiedy w żaden sposób jej się to nie udawało, stanowczo, czasem nawet niegrzecznie, zmieniała temat rozmowy.
Po upływie kolejnego tygodnia dziewczyna rozpłynęła się w tłumie, lecz kiedy pewnego dnia Cordelia wróciła do swojej kabiny odkryła, że jej współlokatorka zniknęła, zastąpiona przez sympatyczną, opanowaną starszą niewiastę w cywilnym ubraniu, nie należącą do grupy byłych więźniarek. Cordelia z ponurą miną położyła się na łóżku, obserwując rozpakowującą się nieznajomą.
— Cześć, jestem Joan Sprague — przedstawiła się pogodnie kobieta.
Czas skończyć z owijaniem w bawełnę.
— Dzień dobry, pani doktor Sprague. Chyba nie mylę się zakładając, iż jest pani szefową Irene.
Sprague zawahała się przez moment.
— Masz rację, ale osobiście wolę pozostać na gruncie towarzyskim.
— Wcale nie. Chcesz jedynie zachować pozory pozostania na gruncie towarzyskim, a to ogromna różnica.
— Jest pani bardzo interesującą osobą, pani kapitan Naismith.
— Owszem, a was jest więcej. Przypuśćmy, że zgodzę się z tobą pomówić. Czy odwołasz resztę sfory?
— Jestem tu po to, abyś miała z kim porozmawiać — kiedy będziesz gotowa.
— Pytaj zatem. Co chcesz wiedzieć? Skończmy z tym szybko, żebyśmy obie mogły się odprężyć. — Prawdę mówiąc, przydałaby mi się odrobina terapii, pomyślała z pewnym żalem Cordelia. Tak paskudnie się czuję…
Sprague usiadła na łóżku. Jej usta uśmiechały się łagodnie, lecz oczy spoglądały z niezwykłą czujnością.
— Chciałabym spróbować pomóc ci przypomnieć sobie, co się stało w czasie, kiedy byłaś jeńcem na pokładzie barrayarskiego okrętu flagowego. Uświadomienie sobie wszystkiego, choć może sprawić ci ból, stanowi pierwszy krok ku wyzdrowieniu.
— Cóż, i tu nasze cele zaczynają się różnić. Pamiętam wszystko, co mnie wówczas spotkało, z największą dokładnością. Nie mam problemów z uświadomieniem sobie tamtych faktów. Zależy mi jedynie na tym, aby się ich pozbyć, przynajmniej na dość długo, bym od czasu do czasu mogła się przespać.