— Rozumiem. Mów dalej. Może po prostu opiszesz, co się stało.
Cordelia zrelacjonowała jej wszystkie wydarzenia od momentu skoku przestrzennego z Kolonii Beta, aż do zabójstwa Vorrutyera. Zakończyła jednak opowieść na chwilę przed wejściem Vorkosigana, dodając ogólnikowo:
— Przez parę dni stale zmieniałam kryjówki na statku. W końcu jednak mnie schwytali i z powrotem wsadzili do więzienia.
— Ach, tak. Nie pamiętasz zatem, jak admirał Vorrutyer torturował cię i gwałcił? Nie pamiętasz też, jak go zabiłaś?
— Nikt mnie nie torturował i nikogo nie zabiłam. Chyba opisałam to dostatecznie jasno?
Lekarka ze smutkiem potrząsnęła głową.
— Według otrzymanych przez nas raportów, Barrayarczycy dwukrotnie zabierali cię z obozu. Czy pamiętasz, co cię wówczas spotkało?
— Tak. Oczywiście.
— Możesz mi o tym opowiedzieć?
Cordelia wzdrygnęła się.
— Nie.
Sekret zabójstwa księcia nie miał dla Escobarczyków żadnego znaczenia — trudno by im było jeszcze bardziej znienawidzić Barrayarczyków — lecz jakakolwiek pogłoska o prawdziwym przebiegu zdarzeń oznaczałaby koniec pokoju na Barrayarze. Zamieszki, bunt wojskowy, upadek cesarza, któremu służył Vorkosigan — to tylko początki możliwych konsekwencji. Gdyby na Barrayarze wybuchła wojna domowa, czy Vorkosigan mógłby w niej zginąć? Proszę, Boże, pomyślała Cordelia ze znużeniem, żadnych więcej śmierci…
Sprague przyglądała jej się z ogromnym zainteresowaniem. Cordelia czując się jak bezbronna ofiara w obliczu drapieżnika, dodała pospiesznie:
— Jeden z moich oficerów został zabity podczas betańskich badań planety — mam nadzieję, że o tym słyszałaś. — Lekarka skinęła głową. — Na moją prośbę zgodzili się przygotować mu nagrobek. To wszystko.
Sprague westchnęła.
— Rozumiem. Mieliśmy już podobny przypadek. Tamta dziewczyna także została zgwałcona przez Vorrutyera, czy może jego ludzi i barrayarski personel medyczny zrobił wszystko, by wymazać jej wspomnienia. Przypuszczam, że chcieli ochronić jego reputację.
— Ach, tak. Mam wrażenie, że spotkałam ją na pokładzie okrętu flagowego. Była też w moim namiocie, prawda?
Zdumione spojrzenie Sprague potwierdziło domysły Cordelii, choć lekarka odpowiedziała jedynie nikłym skinieniem przypominającym o obowiązku zachowania tajemnicy służbowej.
— Masz rację co do niej — ciągnęła Cordelia. — Cieszę się, że zapewniliście jej opiekę, ale co do mnie zupełnie się mylisz. Nie masz też racji w sprawie reputacji Vorrutyera. Rozpowszechnili tę głupią historyjkę o moim udziale tylko dlatego, iż uznali, że śmierć z rąk słabej kobiety, a nie z rąk jednego z jego żołnierzy, zostanie uznana za bardziej kompromitującą. To był jedyny powód.
— Same wyniki twoich badań wystarczą, aby zakwestionować tę wersję wydarzeń — stwierdziła Sprague.
— Jakie wyniki? — zapytała Cordelia zdumiona.
— Ślady tortur — odparła lekarka z ponurą i wściekłą miną. Cordelia uświadomiła sobie, że gniew ten nie miał nic wspólnego z jej osobą.
— Co takiego? Nigdy mnie nie torturowano.
— O, tak. Doskonale to zamaskowano. Oburzające — ale nie udało im się ukryć śladów natury fizycznej. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że miałaś złamaną rękę, dwa pęknięte żebra, liczne urazy na szyi, dłoniach, głowie, rękach — w istocie na całym ciele? Do tego twój metabolizm; ślady głębokich stresów, deprywacji sensorycznej, znacznego spadku wagi ciała, zakłóceń działania nadnerczy — czy mam ciągnąć dalej?
— Ach — odparła Cordelia. — To.
— Ach, to? — powtórzyła lekarka unosząc brwi.
— Mogę to wyjaśnić — powiedziała z zapałem Cordelia i zaśmiała się lekko. — W pewnym sensie przypuszczam, iż mogę winić za to was, Escobarczyków. Podczas odwrotu umieszczono mnie w celi na okręcie flagowym, który został trafiony. Wszystko na pokładzie latało jak żwir w kuble, włączając w to mnie samą. Stąd właśnie połamane kości i tak dalej.
Lekarka zanotowała coś.
— Dobra robota, bardzo dobra robota. Subtelna, ale nie wystarczająco. Twoje kości zostały złamane przy dwóch różnych okazjach.
— Och — mruknęła Cordelia. W jaki sposób mam wyjaśnić obecność Bothariego nie wspominając o kwaterze Vorkosigana? “Przyjaciel usiłował mnie udusić”…
— Chciałabym — powiedziała ostrożnie doktor Sprague — abyś pomyślała nad możliwością poddania się terapii lekowej. Barrayarczycy wykonali na tobie kawał naprawdę dobrej roboty. Jeszcze lepszej, niż na tamtej dziewczynie, a już u niej trzeba było naprawdę głębokiego sondowania pamięci. Uważam, że w twoim przypadku jest to absolutnie koniecznie. Musisz jednak sama wyrazić zgodę.
— Dzięki Bogu — Cordelia położyła się na łóżku i zakryła twarz poduszką. Na samą myśl o terapii lekowej ogarnął ją gwałtowny chłód. Zastanawiała się, jak długo znosiłaby badania podprogowe, poszukujące nie istniejących wspomnień, zanim sama zaczęłaby je produkować, aby zaspokoić życzenia lekarzy. Co gorsza zaś, pierwszym efektem sondowania byłoby wydobycie na powierzchnię dręczących ją sekretnych wspomnień — tajemnych ran Vorkosigana… Westchnęła, zsunęła z głowy poduszkę i przytuliła ją do piersi. Unosząc wzrok ujrzała Sprague przyglądającą się jej z głęboką troską.
— Wciąż tu jesteś?
— Zawsze tu będę, Cordelio.
— Tego się właśnie obawiałam.
Sprague nie wydobyła już z niej nic więcej. Od tej chwili Cordelia lękała się spać w obawie, że zacznie mówić albo nawet, że przesłuchają ją we śnie. Ucinała sobie krótkie drzemki, budząc się gwałtownie na każde poruszenie w kabinie, nawet gdy jej towarzyszka wstawała w nocy, aby pójść do łazienki. Cordelia nie uznawała wprawdzie zasadności tajnych planów Ezara Vorbarry w od niedawna zakończonej wojnie, ale przynajmniej cesarz osiągnął swój cel. Myśl, aby cały ten ból, wszystkie śmierci, zostały zmarnowane, nie dawała jej spokoju. I Cordelia przysięgła sobie, że nie pozwoli, by za jej sprawą wszyscy żołnierze Vorkosigana, nawet Vorrutyer i komendant obozu, oddali swe życie za nic.
Pod koniec podróży była w gorszym stanie niż na jej początku. Znajdowała się na krawędzi prawdziwego załamania; nękały ją nieznośne bóle głowy, cierpiała na bezsenność, tajemnicze drżenie lewej ręki i zaczynała się jąkać.
Podróż z Escobaru na Kolonię Beta okazała się znacznie łatwiejsza. Trwała jedynie cztery dni w betańskim pospiesznym statku kurierskim, który — jak odkryła ze zdumieniem Cordelia — przysłano specjalnie po nią. Na holowidzie w swej kabinie przejrzała najnowsze wiadomości. Była śmiertelnie znużona wojną, przypadkiem jednak usłyszała wzmiankę o Vorkosiganie i nie mogła oprzeć się pokusie śledzenia programów informacyjnych, pragnąc przekonać się, jak ocenia go opinia publiczna.
Przerażona odkryła, iż fakt jego współpracy z Komisją Sprawiedliwości spowodował, że betańska i escobarska prasa obciążyła go winą za złe traktowanie więźniów, jakby od początku za nie odpowiadał. Ponownie wyciągnięto też na światło dzienne starą fałszywą historię Komarru i imię Vorkosigana otaczała powszechna nienawiść. Niesprawiedliwość tego faktu rozwścieczyła Cordelię, która z niesmakiem wyłączyła dziennik.
W końcu statek wszedł na orbitę wokół Kolonii Beta i jedyna pasażerka powędrowała do kabiny nawigacyjnej, aby na własne oczy ujrzeć dom.
— Jest nasza stara piaskownica. — Kapitan z wesołym uśmiechem włączył ekran. — Wysyłają po panią lądownik, ale nad stolicą szaleje burza, toteż start nieco się opóźni. Muszą zaczekać, aż wiatr ucichnie na tyle, by mogli opuścić osłony portu.