— Tylko trzech? — powtórzyła słabo matka. Po chwili dodała: — Nie jest więc przestępcą seksualnym?
— Z całą pewnością nie! Choć słyszałam, że po tym, jak jego żona popełniła samobójstwo, nastąpił dość dziwny etap w jego życiu. Nie sądzę, aby sam zdawał sobie sprawę z tego, ile o nim wiem. Choć z drugiej strony nie można traktować tego wariata Vorrutyera jako godne zaufania źródło informacji, choć był naocznym świadkiem. Podejrzewam, że jego słowa są co najwyżej częściowo prawdziwe. Przynajmniej te dotyczące ich wzajemnych związków. Vorrutyer miał bez wątpienia obsesję na jego punkcie, zaś Aral, kiedy go o to zapytałam, natychmiast zmienił temat.
Spoglądając na pełną odrazy minę matki, Cordelia pomyślała, “Jak to dobrze, że nigdy nie chciałam być adwokatem. Wszyscy moi klienci na zawsze wylądowaliby w szpitalu”.
— Wszystko to nabiera sensu, kiedy pozna się go osobiście — dodała z nadzieją.
Matka Cordelii zaśmiała się niepewnie.
— Ciebie niewątpliwie oczarował. Co w nim jest takiego? Styl rozmowy? Wygląd?
— Nie jestem pewna. Najczęściej mówi o barrayarskiej polityce. Twierdzi, że ma do niej awersję, ale dla mnie bardziej wygląda to na obsesję. Nie potrafi o niej zapomnieć nawet na pięć minut. Zupełnie jakby tkwiła w nim samym.
— Czy to bardzo interesujący temat?
— Okropny — odparła szczerze Cordelia. — Jego opowieści do poduszki wystarczą, by przez kilka tygodni nie móc zasnąć.
— To nie może być kwestia urody — westchnęła matka. — Widziałam go w wiadomościach.
— Zachowałaś je może? — spytała natychmiast Cordelia. — Gdzie?
— Jestem pewna, że znajdziesz ten materiał w archiwum. — Matka spojrzała na nią. — Ale naprawdę, Cordelio, twój Reg Rosemont był dziesięć razy przystojniejszy.
— Chyba tak — zgodziła się Cordelia. — Wedle wszystkich obiektywnych standardów.
— Co więc w nim widzisz?
— Sama nie wiem. Może to zalety jego wad? Odwaga. Siła. Energia. W każdej chwili potrafi mnie pokonać. Ma władzę nad ludźmi. Nie chodzi tu tylko o zdolności dowódcze, choć tych także mu nie brak. Ludzie albo go wielbią, albo nienawidzą. Najdziwniejszy człowiek, jakiego poznałam, czuł do niego jedno i drugie. Ale kiedy Vorkosigan jest w pobliżu, nikt nie zaśnie z nudów.
— A do której kategorii ty się zaliczasz, Cordelio? — spytała oszołomiona matka.
— No cóż, nie nienawidzę go. Nie mogę też powiedzieć, abym go wielbiła. — Milczała długą chwilę, po czym uniosła wzrok, spoglądając wprost w oczy matki. — Ale kiedy jest ranny, krwawię.
— Och — mruknęła bezbarwnie matka. Jej usta uśmiechnęły się, oczy uciekły w bok i natychmiast zakrzątnęła się, ze zbędnym zapałem porządkując skromny dobytek córki.
Czwartego popołudnia jej urlopu dowódca Cordelii przyprowadził ze sobą niepokojącego gościa.
— Pani kapitan Naismith, to jest doktor Mehta ze służb medycznych Sił Ekspedycyjnych — przedstawił swą towarzyszkę komodor Tailor. Doktor Mehta była szczupłą opaloną kobietą mniej więcej w wieku Cordelii. Ciemne włosy nosiła spięte z tyłu, w błękitnym mundurze wyglądała chłodno i sterylnie.
— Tylko nie kolejny psychiatra — westchnęła Cordelia. Mięśnie karku napięły jej się nagle. Kolejne przesłuchania, następne wykręty, uniki, coraz bardziej chwiejna sieć kłamstw, pokrywających luki w jej opowieści, miejsca, w których kryły się gorzkie prawdy Vorkosigana…
— Wreszcie dotarły do nas raporty pani komodor Sprague. Trochę to trwało. — Usta Tailora zacisnęły się ze współczuciem. — Coś potwornego. Bardzo mi przykro. Gdybyśmy dysponowali nimi wcześniej, oszczędzilibyśmy ci ostatniego tygodnia. Oraz wszystkim innym.
Cordelia zarumieniła się.
— Nie chciałam go kopnąć. Sam mi się podstawił. To się już nie powtórzy.
Komodor Tailor z trudem powstrzymał uśmiech.
— Cóż, ja na niego nie głosowałem. Wieczny Freddie nie jest moim największym zmartwieniem. Choć — odchrząknął — osobiście zainteresował się twoją sprawą. Jesteś teraz osobą publiczną. Czy ci się to podoba, czy nie.
— Bzdura.
— To nie bzdura. Masz pewne zobowiązania.
Kogo cytujesz, Bill?, pomyślała Cordelia. To nie twój głos. Potarła szyję.
— Sądziłam, że wypełniłam już wszystkie zobowiązania. Czego jeszcze ode mnie chcą?
Tailor wzruszył ramionami.
— Uważa się — dano mi do zrozumienia — że masz przed sobą świetną przyszłość jako rzeczniczka rządu. W związku z twoimi przeżyciami wojennymi. Kiedy już wydobrzejesz.
Cordelia prychnęła.
— Najwyraźniej żywią osobliwe złudzenia co do mojej kariery wojskowej. Posłuchaj, jeśli o mnie chodzi, Wieczny Freddie może założyć sztuczny biust i lecieć do Quartz zbierać głosy hermafrodytów. Ja jednak nie zamierzam odegrać roli propagandowej krowy, dojonej przez kolejne partie. Żeby zacytować przyjaciela, “mam awersję do polityki”.
— Cóż… — ponownie wzruszył ramionami, jakby uznając, że wypełnił już swój obowiązek, po czym dodał bardziej stanowczo: — Niezależnie od wszystkiego, moim zadaniem jest dopilnować, abyś wróciła do służby.
— Po miesięcznym urlopie wszystko powinno być w porządku. Potrzebuję tylko wypoczynku. Chcę wrócić do Zwiadu.
— Oczywiście. Gdy tylko lekarze uznają cię za sprawną.
— Och. — Dopiero po chwili zrozumiała wszystkie implikacje tego stwierdzenia. — Chwileczkę, miałam drobny problem z panią doktor Sprague. Miła, rozsądna kobieta, jednak jej wnioski opierały się na fałszywych podstawach.
Komodor Tailor spojrzał na nią ze smutkiem.
— Sądzę, że lepiej będzie, jeśli przekażę sprawę w ręce doktor Mehty. Ona wszystko ci wyjaśni. Będziesz z nią współpracowała, prawda Cordelio?
Cordelia, zmrożona, ściągnęła usta.
— Wyjaśnijmy to sobie. Mówisz mi, że jeśli nie zadowolę waszych psychiatrów, nigdy już nie postawię nogi na statku zwiadowczym. Koniec z dowodzeniem. — W istocie koniec z jakąkolwiek pracą.
— Bardzo szorstko to ujęłaś. Ale sama doskonale wiesz, że w Zwiadzie, przy małych grupkach ludzi poddanych długotrwałej izolacji, profile psychiatryczne mają najwyższą wagę.
— Tak, wiem — wykrzywiła usta, naśladując uśmiech. — B-będę w-współpracować. J-jasne.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Zapewniam — powiedziała następnego dnia doktor Mehta z radosną miną, stawiając swój sprzęt na stole w mieszkaniu Cordelii — że stosowana przez nas metoda monitoringu jest całkowicie nieinwazyjna. Nic nie poczujesz, nie będzie to miało żadnych skutków ubocznych, a jedynie pozwoli mi stwierdzić, które tematy mają dla ciebie podświadome znaczenie. — Urwała, aby przełknąć niewielką kapsułkę, wyjaśniając. — Mam uczulenie, przepraszam. Pomyśl o tym jak o różdżce wykrywającej uczucia, poszukującej ukrytych strumieni doświadczeń.
— Informującej cię, gdzie wykopać studnię, tak?
— Dokładnie. Czy nie przeszkadza ci, że zapalę?
— Proszę bardzo.
Mehta zapaliła aromatycznego papierosa i położyła go odruchowo na popielniczce, którą także ze sobą przyniosła. Dym popłynął w stronę Cordelii. Zmrużyła oczy, czując gryzące dotknięcie. Dziwny nałóg jak na lekarkę. Cóż, każdy ma jakieś słabości. Tłumiąc irytację, przyjrzała się małej skrzynce.
— Zacznijmy od podstaw — oznajmiła Mehta. — Lipiec.