— Żadnych leków żadnych leków żadnych leków żadnych żadnych żadnych…
Oliwkowa skóra Mehty pobladła.
— Już dobrze! Dobrze! Ale proszę się położyć. O, właśnie, tutaj… — śmignęła na bok, aby uruchomić klimatyzację na pełny regulator i zgasić drugiego papierosa. Powietrze szybko się oczyściło.
Cordelia rozdygotana leżała na kozetce, rozpaczliwie chwytając oddech. Tak niewiele brakowało — o mało go nie zdradziła — a to dopiero pierwsza sesja. Stopniowo spowijająca jej umysł mgła zaczęła się rozwiewać.
Usiadła kryjąc twarz w dłoniach.
— To paskudny podstęp — zauważyła beznamiętnie.
Mehta uśmiechnęła się, z trudem skrywając ogarniające ją podniecenie.
— Owszem. Odrobinę. Ale sesja okazała się niezwykle owocna. Znacznie bardziej, niż się spodziewałam.
Założę się, pomyślała Cordelia.
— Jak ci się podobał mój występ?
Mehta klęczała na podłodze, zbierając szczątki rejestratora.
— Przykro mi z powodu twojego urządzenia. Nie pojmuję, co we mnie wstąpiło. Czy zniszczyłam wyniki?
— Owszem. Powinnaś była po prostu zasnąć. To dziwne. I nie… — triumfalnie wyciągnęła spomiędzy odłamków kość pamięci i położyła ją ostrożnie na stole. — Nie musisz ponownie przez to przechodzić. Wszystko jest tutaj. Doskonale.
— Jakie wyciągasz wnioski? — spytała sucho Cordelia, nie odrywając dłoni od twarzy.
Mehta przyjrzała się jej z zawodowym zainteresowaniem.
— Jesteś bez wątpienia najtrudniejszym przypadkiem, z jakim kiedykolwiek się zetknęłam. Ale dzisiejsza sesja powinna uwolnić cię od wszelkich wątpliwości, że Barrayarczycy manipulowali twoją pamięcią. Twoje odczyty wykroczyły poza skalę. — Stanowczo kiwnęła głową.
— Wiesz — oznajmiła Cordelia. — Nie jestem zachwycona twoimi metodami. Mam szczególną awersję do podawania mi leków wbrew mojej woli. Sądziłam, że takie postępowanie jest nielegalne.
— Ale czasami konieczne. Dane są znacznie wyraźniejsze, jeśli pacjent nie zdaje sobie sprawy z tego, iż jest obserwowany. Z punktu widzenia etyki zawodowej wystarczy, jeśli zezwolenie zostanie udzielone post factum.
— Pozwolenie post factum, co? — rzuciła słodko Cordelia. Wokół jej kręgosłupa zacisnęła się podwójna spirala strachu i wściekłości, spowijając go coraz ciaśniej i ciaśniej. Z najwyższym trudem opanowała uśmiech, nie pozwalając, by przerodził się w gniewny grymas. — To koncept prawny, na jaki sama nigdy bym nie wpadła. Brzmi to — niemal po barrayarsku. Nie życzę sobie, abyś dalej się mną zajmowała — dodała gwałtownie.
Mehta zanotowała coś, po czym z uśmiechem uniosła wzrok.
— To nie był emocjonalny wybuch — podkreśliła Cordelia — lecz legalne żądanie. Odmawiam poddania się jakimkolwiek dalszym zabiegom, jeśli ty będziesz je nadzorować.
Mehta ze zrozumieniem skinęła głową. Czyżby była głucha?
— Ogromny postęp — powiedziała radośnie. — Nie spodziewałam się ujawnienia tego mechanizmu obronnego w tak wczesnej fazie. Liczyłam na co najmniej tydzień.
— Co takiego?
— Nie spodziewałaś się chyba, że Barrayarczycy poświęcili ci tak wiele pracy, nie stosując żadnych zabezpieczeń. Oczywiście, że czujesz do mnie wrogość. Pamiętaj tylko, to nie są twoje własne uczucia. Jutro zajmiemy się nimi.
— Nie ma mowy! — Skóra jej głowy napięła się jak struna. Cordelia poczuła nagłą migrenę. — Jesteś zwolniona!
— Wspaniale! — rzuciła z zachwytem Mehta.
— Słyszałaś mnie? — krzyknęła Cordelia.
Skąd wziął się w moim głosie ten jękliwy ton? Spokojnie, tylko spokojnie…
— Pani kapitan Naismith, przypominam, że obie nie jesteśmy cywilami. Nie pozostaję z panią w zwykłym cywilnym stosunku pacjent — lekarz. Obowiązuje nas dyscyplina wojskowa. Ja zaś uważam, że mamy do czynienia z przypadkiem wojskowego… Zresztą nieważne. Wystarczy przypomnieć, że nie wynajęła mnie pani i nie pani może mnie zwolnić.
Po wyjściu lekarki Cordelia pozostała na swym miejscu przez parę godzin, wpatrując się tępo w ścianę i wymachując nogą, która raz po raz z głośnym tąpnięciem uderzała o bok kozetki. Trwało to, dopóki jej matka nie wróciła do domu na kolację. Następnego dnia Cordelia wyszła z mieszkania wczesnym rankiem, wyprawiając się do miasta i wróciła dopiero późnym wieczorem.
Tej nocy, przytłoczona znużeniem i samotnością, napisała pierwszy list do Vorkosigana. Wstępną wersję wyrzuciła, zanim doszła do połowy, bowiem uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej inni ludzie także czytają jego pocztę. Może nawet Illyan. Druga wersja była mniej wymowna. Napisała ją odręcznie na papierze, który ucałowała przed włożeniem do koperty, po czym uśmiechnęła się cierpko na myśl o tym, co właśnie zrobiła. Wysłanie papierowego listu na Barrayar było znacznie kosztowniejsze niż poczty elektronicznej, ale w ten sposób papier znajdzie się w rękach Vorkosigana. Mogło to choć w części zastąpić im dotyk.
Następnego ranka Mehta wezwała ją przez komunikator i powiedziała wesoło, że Cordelia może się odprężyć. Coś jej wypadło i musi odwołać popołudniową sesję. Lekarka nie wspominała o nieobecności Cordelii poprzedniego dnia.
Z początku Cordelia poczuła ulgę, potem jednak zaczęła się zastanawiać. Na wszelki wypadek ponownie opuściła dom. Dzień mógłby być całkiem przyjemny, gdyby nie krótka utarczka z dziennikarzami czyhającymi wokół kolumny mieszkalnej oraz dokonane koło południa odkrycie, że śledzi ją dwóch mężczyzn w niepozornych cywilnych sarongach. W zeszłym roku sarongi były ostatnim krzykiem mody; w tym roku zastąpiły je zmysłowe i cudaczne malunki na skórze, przynajmniej, jeśli chodzi o najodważniejszych mieszkańców Kolonii Beta. Cordelia, ubrana w stary brązowy mundur Zwiadu, zgubiła ich na pornograficznym seansie dotykowym. Później jednak pojawili się znowu, gdy wędrowała po Krzemowym Zoo.
Następnego popołudnia o umówionej godzinie zadźwięczał dzwonek u drzwi. Cordelia podniosła się niechętnie, aby otworzyć. Jak sobie z nią dzisiaj poradzę, zastanawiała się. Zaczyna brakować mi pomysłów. Jestem taka zmęczona…
Żołądek ścisnął się jej nagle. I co teraz? W drzwiach stali Mehta, komodor Tailor i krzepki medtechnik. Ten facet, pomyślała Cordelia unosząc głowę, aby przyjrzeć mu się lepiej, wygląda jakby mógł poradzić sobie nawet z Botharim. Cofnąwszy się nieco, zaprowadziła ich do salonu matki. Sama matka zniknęła w kuchni pod pretekstem zaparzenia kawy.
Komodor Tailor usiadł i odchrząknął nerwowo.
— Cordelio, mam ci do powiedzenia coś, co jak się obawiam, może okazać się bolesne.
Cordelia przycupnęła na poręczy fotela, wymachując nogą. Obnażyła zęby w, jak miała nadzieję, obojętnym uśmiechu.
— Z-zwalają na ciebie cz-czarną robotę, co? To jedna z radości losu dowódcy. Mów dalej.
— Zamierzamy poprosić cię, abyś wyraziła zgodę na hospitalizację na czas dalszej terapii.
Dobry Boże, zaczyna się. Mięśnie brzucha Cordelii zadrżały pod koszulą. Była ona jednak luźna; może przybysze nic nie zauważą.
— Ach tak? Dlaczego? — spytała nonszalancko.
— Bardzo się obawiamy, że programowanie umysłu, jakiemu poddali cię Barrayarczycy, było znacznie poważniejsze niż ktokolwiek przypuszczał. W istocie uważamy… — zawahał się, głęboko nabierając powietrza — że próbowali uczynić z ciebie agentkę.
Czy twoje “my” to zwrot królewski, czy raczej redakcyjny, Billu?
— Próbowali, czy też zrobili?
Tailor spuścił wzrok. Mehta posłała mu lodowate spojrzenie.