Vorkosigan stopniowo wracał do siebie, w miarę jak znikało początkowe przerażenie, że Cordelia uzna go za odrażającego. Usiadł prosto i znajomym gestem potarł lewą ręką twarz, jakby chciał pozbyć się odrętwienia. Zręcznie zmienił temat.
— Ładna sukienka. To wielka poprawa po tamtych pomarańczowych ciuchach.
— Dzięki — odparła, natychmiast biorąc z niego przykład. — Przykro mi, że nie mogę powiedzieć tego samego o twojej koszuli. Czy przypadkiem sam ją wybrałeś?
— Nie. To prezent.
— Co za ulga.
— Swego rodzaju dowcip. Paru moich oficerów kupiło mi ją z okazji mojej pierwszej promocji admiralskiej. Jeszcze przed Komarrem. Kiedy ją zakładam, zawsze o nich myślę.
— Cóż, to miłe. W takim razie chyba do niej przywyknę.
— Trzech z tamtej czwórki już nie żyje. Dwóch zginęło na Escobarze.
— Rozumiem. — To tyle, jeśli chodzi o lekką rozmowę. Z namysłem pokręciła kieliszkiem, patrząc na wirujące wino. — Marnie wyglądasz, wiesz? Niemal ciastowato.
— Tak. Przestałem ćwiczyć. Bothari jest urażony.
— Cieszę się, że Bothari nie miał większych kłopotów z powodu Vorrutyera.
— Było dość trudno, ale zdołałem uratować mu skórę. Pomogły w tym zeznania Illyana.
— A jednak go zwolnili.
— Honorowo. Ze względów medycznych.
— Czy ty namówiłeś ojca, żeby go zatrudnił?
— Owszem. Wydawało mi się to najlepszym wyjściem. Bothari nigdy nie będzie normalny w sposób, w jaki my rozumiemy normalność. Przynajmniej jednak ma teraz mundur, broń i przepisy, których może się trzymać. To daje mu coś w rodzaju punktu zaczepienia. — Powoli przesunął palcem po brzegu szklanki z brandy. — Przez cztery lata służył u Vorrutyera. Kiedy po raz pierwszy przeniesiono go na “Generała Vorkrafta”, nie był w zbyt dobrym stanie. Początki rozdwojenia jaźni, podwójne wspomnienia, i tak dalej. Dość przerażająca perspektywa. Służba w wojsku to jedyna ludzka działalność, jakiej potrafi sprostać. Daje mu przynajmniej odrobinę szacunku dla siebie samego. — Uśmiechnął się do niej. — Natomiast ty wyglądasz cudownie. Czy zostaniesz na jakiś czas?
Na jego twarzy dostrzegła niepewną tęsknotę, przejmujące pragnienie, zduszone brzemieniem lęku. Tak długo się wahaliśmy, że weszło nam to w krew, pomyślała. I nagle zrozumiała, że Vorkosigan lęka się, czy przypadkiem nie składa mu tylko wizyty. Diablo długa podróż po to, by jedynie odbyć pogawędkę, kochany. Naprawdę jesteś pijany.
— Tak długo, jak zechcesz. Kiedy wróciłam do domu, odkryłam, że wszystko się zmieniło. A może to ja się zmieniłam? Nic już do niczego nie pasowało. Obraziłam prawie wszystkich i wyjechałam wyprzedzając o krok całe mnóstwo kłopotów. Nie mogę wrócić. Złożyłam rezygnację — wysłałam ją z Escobaru — a wszystko, co posiadam, leży na tylnym siedzeniu lotniaka.
Napawała się zachwytem, jaki rozbłysł w jego oczach w czasie jej przemowy, gdy Vorkosigan w końcu zrozumiał, że przyjechała na stałe. Sama także była zadowolona.
— Wstałbym — oznajmił, przesuwając się nieco na bok — ale z jakichś przyczyn nogi pierwsze odmawiają mi posłuszeństwa, a dopiero na końcu przestaje działać język. Wolałbym paść ci do stóp w sposób bardziej kontrolowany. Niedługo mi się polepszy. A na razie czy zechciałabyś tu usiąść?
— Z przyjemnością. — Przesiadła się. — A nie zgniotę cię? Jestem dość wysoka.
— Ależ nie. Nie znoszę drobnych kobiet. Ach, tak już lepiej.
— O, tak. — Przytuliła się do niego, obejmując jego pierś i składając głowę na ramieniu. Uniosła nawet jedną nogę i przełożyła przez poręcz, aby podkreślić fakt, że został schwytany na zawsze. Jej jeniec wydał z siebie coś pomiędzy westchnieniem a śmiechem, i Cordelia poczuła nagle, że chciałaby tak siedzieć do końca świata.
— Wiesz chyba, że będziesz musiał zrezygnować ze swojego alkoholowego samobójstwa?
Przechylił głowę.
— Myślałem, że działam subtelnie.
— Niespecjalnie.
— Cóż, to mi odpowiada. To wszystko było szalenie nieprzyjemne.
— Owszem, bardzo zmartwiłeś twojego ojca. Dziwnie mnie powitał.
— Mam nadzieję, że nie zmierzył cię swym słynnym wyniosłym spojrzeniem. Potrafi w sekundę zmrozić człowieka. Ćwiczył je przez całe życie.
— Ależ nie. Uśmiechnął się.
— Dobry Boże — kąciki jego oczu zmarszczyły się zabawnie.
Cordelia roześmiała się i przekrzywiła szyję, aby spojrzeć mu prosto w twarz. Rzeczywiście, tak było lepiej…
— Ogolę się — przyrzekł w wybuchu entuzjazmu.
— Nie ma powodu do pośpiechu. Ja także chcę odpocząć. Znaleźć swój własny, osobisty spokój.
— Rzeczywiście, spokój. — Wtulił twarz w jej włosy, wciągając w nos ich zapach. Czuła, jak jego mięśnie odprężają się niczym nagle zwolniona cięciwa.
Kilka tygodni po ślubie wybrali się razem w pierwszą wspólną podróż. Cordelia towarzyszyła Vorkosiganowi w jego tradycyjnej pielgrzymce do Cesarskiego Szpitala Wojskowego w Vorbarr Sultanie. Jechali wozem naziemnym, pożyczonym od księcia. Bothari jak zawsze wziął na siebie obowiązki kierowcy i ochroniarza. W oczach Cordelii, która zaczynała poznawać go na tyle dobrze, by móc przeniknąć milczącą fasadę, sprawiał wrażenie podenerwowanego. Zerknął niepewnie nad jej głową, spoglądając na siedzącego po drugiej stronie Vorkosigana.
— Powiedział jej pan?
— Owszem, wszystko. Nie martwcie się, sierżancie.
— Myślę, że postępuje pan właściwie — dodała zachęcająco Cordelia. — Jestem bardzo rada.
Odprężył się nieco i uśmiechnął.
— Dziękuję, milady.
W sekrecie przyjrzała się jego profilowi, przebiegając w myślach cały katalog problemów, jakie Bothari zawiezie dziś wieczór do wynajętej przez siebie kobiety w posiadłości Vorkosiganów. Poważnie wątpiła w to, że zdoła je rozwiązać. Postanowiła zaryzykować parę pytań.
— Czy zastanawiałeś się nad tym, co powiesz jej o matce, kiedy urośnie? W końcu z pewnością zechce się dowiedzieć.
Skinął głową. Przez chwilę milczał, po czym odparł:
— Powiem, że nie żyje. Że byliśmy małżeństwem. Nasi ludzie gardzą bękartami. — Jego dłoń zacisnęła się na sterach. — Toteż ona nim nie będzie. Nikt jej tak nigdy nie nazwie.
— Rozumiem. — Powodzenia, pomyślała i zmieniła temat na mniej bolesny. — Czy wiesz już, jak ją nazwiesz?
— Elena.
— Bardzo ładnie, naprawdę. Elena Bothari.
— Tak brzmiało imię jej matki.
Uwaga ta do tego stopnia zdumiała Cordelię, że wymknęło jej się pytanie:
— Myślałam, że nie pamiętasz Escobaru?
Po chwili wahania wyjaśnił:
— Jeśli wie się, jak to zrobić, można zwalczyć działanie leków blokujących.
Vorkosigan uniósł brwi. Ewidentnie dla niego także stanowiło to nowinę.
— Jak to zrobiłeś, sierżancie? — spytał ostrożnie, obojętnym głosem.
— Ktoś, kogo kiedyś znałem, powiedział mi o tym… Zapisuje się wszystko, co chce się pamiętać, i myśli się o tym. Potem trzeba to schować, tak samo jak kiedyś schowaliśmy przed Radnovem pańskie tajne rozkazy — wtedy też ich nie znaleźli. Pierwsza rzecz po powrocie, jeszcze zanim uspokoi się żołądek, to wyjąć listę i spojrzeć na nią. Jeżeli pamięta się choćby jedną pozycję, to zazwyczaj, zanim wrócą, można sobie przypomnieć resztę. Potem to samo, na okrągło. Jest znacznie łatwiej, jeśli ma się jakąś pamiątkę.