Gore Vidal
Stworzenie Świata
Przełożyły Mira Michałowska i Irena Szymańska
KSIĘGA PIERWSZA
1
Jestem ślepy, lecz nie głuchy. Więc jako, że moje kalectwo nie jest całkowite, zmuszony byłem wczoraj do słuchania w Odeonie przez prawie sześć godzin słów samozwańczego historyka, którego ocena wojen, przez Ateńczyków zwanych „wojnami perskimi”, była tak bezsensowna, że gdybym miał mniej lat i więcej władzy, wstałbym z miejsca i zgorszył całe Ateny swoją odpowiedzią.
No bo cóż, ja znam genezę wojen greckich. On nie ma o niej pojęcia. Jakże mogłoby być inaczej? Jest wszak Grekiem! Spędziłem większą część mojego życia na perskim dworze i jeszcze dziś, mając siedemdziesiąt pięć lat, wciąż służę Wielkiemu Królowi, Artakserksesowi, podobnie jak służyłem jego ojcu i memu ukochanemu przyjacielowi Kserksesowi, a przedtem jego ojcu, bohaterowi, którego nawet Grecy zwą Dariuszem Wielkim.
Kiedy ten przykry dla moich uszu odczyt wreszcie się skończył – nasz „historyk” ma piskliwy, monotonny głos i na domiar złego silny dorycki akcent – mój osiemnastoletni wujeczny bratanek, Demokryt, zapytał mnie, czy chcę zostać i wdać się w dyskusję z tym oszczercą Persji.
– Powinieneś to zrobić – powiedział – bo wszyscy patrzą na ciebie. Są pewni, że jesteś oburzony.
Demokryt studiuje tu, w Atenach, filozofię. Lubuje się więc w dysputach. Zapisz to, Demokrycie. Przecież to właśnie na twoją prośbę dyktuję ci opowieść o tym, jak i dlaczego zaczęły się wojny greckie. Nie zamierzam oszczędzać nikogo, nawet ciebie. Na czym to stanąłem? Ach tak, mówiłem o Odeonie.
Uśmiechnąłem się żałosnym uśmiechem ślepca. Tak określił pewien tępy poeta wyraz twarzy ludzi, którzy stracili wzrok. Kiedy jeszcze widziałem, nie zwracałem na ślepców większej uwagi. Ponadto nigdy nie przypuszczałem, że dożyję późnego wieku, a tym bardziej że oślepnę. Zdarzyło się to przed trzema laty, kiedy białe obłoki, które powoli zasłaniały mi świat, stały się nagle nieprzezroczyste.
Ostatnią rzeczą, którą widziałem, było niewyraźne odbicie mojej twarzy w zwierciadle z polerowanego srebra. Byłem w pałacu Wielkiego Króla w Suzie. Z początku sądziłem, że pokój wypełnia się dymem. Było lato, a latem nie opala się komnat. Przez chwilę widziałem się w lustrze; zaraz potem – nic. Nigdy już nie miałem widzieć.
Egipscy lekarze umieją podobno przeprowadzać operacje i rozpędzać białe obłoki. Jestem jednak za stary, żeby jechać do Egiptu. Zresztą chyba dosyć się napatrzyłem. Czyż nie widziałem świętego ognia, oblicza Ahura Mazdy, Mądrego Pana? Widziałem też Persję, Indie i dalekie Chiny. Nikt z żyjących nie podróżował po tylu krajach co ja.
Odbiegam od tematu. To zwyczaj starych ludzi. Mój dziadek, gdy dożył siedemdziesięciu pięciu lat, potrafił całymi godzinami mówić bez ładu i składu na różne tematy. Zupełnie niezrozumiale. No, ale to był Zoroaster, prorok Prawdy. I tak jak Jedyny Bóg, któremu służył, obejmuje swoim rozumem jednocześnie wszystkie aspekty stworzenia, tak też czynił to Zoroaster. Rezultat był zaiste budujący – jeżeli tylko ktoś potrafił znaleźć sens w jego dywagacjach.
Demokryt chce, żebym mu podyktował, co się działo, kiedy opuszczaliśmy Odeon. Doskonale. To twoje palce się zmęczą od pisania. Mój głos nigdy mnie nie zawiódł ani moja pamięć. Przynajmniej do tej pory.
Kiedy Herodot z Halikarnasu zakończył opisywanie perskiej „klęski” pod Salaminą sprzed trzydziestu czterech lat, rozległy się ogłuszające oklaski. Nawiasem mówiąc, akustyka w Odeonie jest fatalna. Nie tylko ja uważam tę nową salę za nieudaną. Nawet niemuzykalni Ateńczycy wiedzą, że coś jest nie w porządku z ich ukochanym Odeonem, wybudowanym w rekordowym czasie na rozkaz Peryklesa za pieniądze zebrane we wszystkich miastach greckich na cele obronne. Sam budynek to kopia w kamieniu namiotu Wielkiego Króla Kserksesa, namiotu, który dostał się jakoś w greckie ręce podczas zamieszania towarzyszącego ostatniej perskiej kampanii w Grecji. Najpierw udają, że nami gardzą, a potem nas naśladują.
Kiedy Demokryt prowadził mnie do przedsionka sali koncertowej, ze wszystkich stron dochodziły mnie słowa „poseł perski!” Te gardłowe dźwięki kaleczyły mi uszy niczym skorupy, na jakich Ateńczycy co pewien czas wypisują imiona ludzi, którym zdarzyło się obrazić ich albo znudzić. Ten, kto zbierze najwięcej głosów w takim plebiscycie – czy też eliminacji – zostaje wygnany z miasta na dziesięć lat. Szczęściarz.
Przytoczę kilka uwag, które dotarły do mnie w drodze do drzwi:
– Założę się, że nie podobało mu się to, co usłyszał.
– To brat Kserksesa, prawda?
– Nie, mag.
– Co to takiego?
– Kapłan perski. Oni jedzą węże i psy.
– I sypiają ze swoimi siostrami, matkami i córkami.
– A z braćmi, ojcami i synami?
– Wszystkiego ci mało, Glaukonie.
– Magowie są zawsze ślepi. Muszą być. Czy to jego wnuk?
– Nie. Kochanek.
– Nie wydaje mi się. Persowie różnią się od nas.
– Tak. Oni przegrywają bitwy. My nigdy.
– Co ty o tym wiesz! Kiedy zmusiliśmy Kserksesa do odwrotu do Azji, jeszcze nie było cię na świecie.
– Jaki ten chłopiec piękny.
– To Grek. Na pewno Grek. Barbarzyńca tak nie wygląda.
– Pochodzi z Abdery. Jest wnukiem Megakreonta.
– A więc Med! To hołota!
– Ale bogata hołota. Połowa kopalń srebra w Tracji należy do Megakreonta.
Jeżeli chodzi o dwa dalsze pozostałe mi i stosunkowo jeszcze sprawne zmysły – dotyk i powonienie – to o pierwszym niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że czułem twarde ramię Demokryta, na którym zacisnąłem prawą rękę; ale za to drugi! W lecie Ateńczycy nie kąpią się zbyt często. Zimą – jesteśmy obecnie w tygodniu, w którym przypada najkrótszy dzień roku – nie kąpią się wcale, a ich jadło składa się chyba wyłącznie z cebuli i suszonych ryb; suszonych w czasach Homera.
Popychali mnie, lżyli, czułem ich oddech. Wiedziałem oczywiście, że sytuacja posła Wielkiego Króla w Atenach jest nie tylko niebezpieczna, lecz również wysoce dwuznaczna. Niebezpieczna, ponieważ w każdej chwili ci kapryśni ludzie potrafią zwołać jedno z owych zebrań, na których wszyscy obywatele mają prawo wypowiedzieć się, a co gorsza, głosować. Po wysłuchaniu któregoś z tych przekupnych lub obłąkanych demagogów obywatele zdolni są do złamania najświętszych układów, co zrobili na przykład przed czternastu laty, kiedy wysłali ekspedycję na podbój perskiej prowincji – Egiptu. Zostali rozbici. Afera tym wstydliwsza, że przed szesnastu laty Ateńczycy wyprawili do Suzy poselstwo z poleceniem zawarcia trwałego pokoju z Persją. Na jego czele stał Kallias, najbogatszy człowiek Aten. W końcu sporządzono traktat. Ateny uznały zwierzchność Wielkiego Króla nad greckimi miastami Azji Mniejszej. W zamian za to Wielki Król zobowiązywał się do trzymania floty perskiej z dala od Morza Egejskiego i tak dalej. Był to bardzo długi traktat. Często mówiłem sobie, że straciłem wzrok pracując nad perskim tekstem traktatu. I rzeczywiście, białe obłoki gęstniały podczas wielomiesięcznych negocjacji, kiedy to musiałem czytać każde słowo zapisane przez skrybów.
Po klęsce w Egipcie wysłano nowe poselstwo do Suzy. Wielki Król Artakserkses zachował się wspaniale. Pominął fakt, że Ateńczycy złamali traktat najeżdżając Egipt, i wyrażał się ciepło o swojej przyjaźni ze Spartą. Ateńczycy się przerazili. Słusznie boją się Sparty. W ciągu kilku dni uzgodniono, że traktat, którego żadna ze stron nigdy nie miała ujawnić, jest w dalszym ciągu prawomocny. W dowód zaś zaufania, które Wielki Król żywi do swoich ateńskich niewolników – tak ich nazywał – wyśle do Aten Cyrusa Spitamę, czyli mnie, najbliższego przyjaciela jego zmarłego ojca, Kserksesa.