Największy ruch budowlany panuje obecnie na Akropolu, litej skale koloru lwiej grzywy, jak określił to poetycko Demokryt, ocieniającej większą część miasta i również nasz dom. W rezultacie zimą – a więc teraz – mamy mniej niż godzinę słońca dziennie.
Ale skała ta ma swój urok. Często spaceruję po niej z Demokrytem. Dotykam rozwalonych murów budowli. Słucham stukania kamieniarzy. Rozmyślam o wspaniałej rodzinie tyranów, którzy zamieszkiwali Akropol, zanim zostali wygnani z miasta. Taki los spotyka tu prędzej czy później wszystkich szlachetnych ludzi. Znałem ostatniego tyrana, dostojnego Hippiasza. W czasach mojej młodości bywał on często na dworze w Suzie.
Obecnie główną atrakcją Akropolu są budowle lub świątynie mieszczące podobizny bogów, w których ludzie jakoby wierzą. Mówię „jakoby”, ponieważ uważam, że mimo konserwatyzmu cechującego lud ateński, to jeśli chodzi o zachowanie tradycyjnych form, zasadnicze jego nastawienie jest ateistyczne. Jak powiedział niedawno z. niebezpieczną dumą mój grecki kuzyn, człowiek jest miarą wszystkich rzeczy. Myślę, że większość Ateńczyków przyznaje mu w głębi ducha rację. W rezultacie mamy paradoks: Ateńczycy są niezwykle zabobonni i surowo karzą tych, którzy uchodzą za bezbożników.
2
Demokryta zaskoczyły pewne tematy, które poruszyłem wczoraj podczas kolacji. Teraz nie tylko poprosił mnie o opowiedzenie mu prawdziwej historii wojen greckich, lecz co ważniejsze, chce, żebym podyktował mu wspomnienia z Indii i Chin, a także opowiedział o ludziach, których spotkałem na Wschodzie i na wschód od Wschodu. Zaofiarował się spisać wszystko, co pamiętam: Moi goście również na to nalegali. Podejrzewam, że była to z ich strony zwykła uprzejmość.
Siedzimy teraz na dziedzińcu naszego domu. O tej godzinie pada na niego słońce. Dzień jest chłodny, ale nie zimny, czuję na twarzy ciepło słonecznych promieni. Jest mi dobrze, bo ubrałem się na modłę perską. Z wyjątkiem twarzy, całe moje ciało jest zakryte. Nawet ręce są schowane w rękawach. Mam na sobie oczywiście spodnie, część ubioru, która nieco denerwuje Greków.
Nasze poczucie skromności bardzo ich bawi, bo są najszczęśliwsi, kiedy mogą się przyglądać nagim młodzieńcom przy grach i zabawach. Ślepota oszczędza mi nie tylko widoku baraszkujących młodzieniaszków, lecz również rozpustników, którzy im się przyglądają.
Ateńczycy są jednak skromni, jeśli chodzi o ich kobiety. One zasłaniają się od stóp do głów niczym perskie damy – tyle że te stroje są bezbarwne, pozbawione ornamentów i stylu.
Dyktuję po grecku, ponieważ mówienie jońską greczyzną przychodziło mi zawsze łatwo. Moja matka, Lais, jest Greczynką z Abdery, córką Megakreonta, dziadka Demokryta. Ponieważ Megakreont był właścicielem bogatych kopalń srebra, ty, jako jego potomek w męskiej linii, jesteś znacznie bogatszy ode mnie. Tak, zapisz to. Mimo żeś młody i nic nie znaczysz, stanowisz część tej opowieści. Przecież to właśnie ty pobudziłeś moją pamięć.
Wczoraj wydałem wieczerzę na cześć nosiciela pochodni Kalliasa i sofisty Anaksagorasa. Demokryt spędza codziennie wiele godzin słuchając Anaksagorasa. Nazywa się to pobieraniem nauk. Za moich czasów i w moim kraju pobieranie nauk polegało na uczeniu się na pamięć świętych tekstów, studiowaniu matematyki, muzykowaniu i uprawianiu łucznictwa…
„Jeździć konno, strzelać z łuku, mówić prawdę.” Oto podstawy perskiego wychowania. Demokryt przypomina mi, że greckie kanony obejmują to samo, z wyjątkiem mówienia prawdy. Zna na pamięć dzieła Jończyka Homera, także ślepca. – Może rzeczywiście tak jest, ale w ostatnich latach tradycyjne metody wychowania zarzucono – dodaje Demokryt, a ja uzupełniam jego słowa – pod wpływem nowo powstałej grupy ludzi, nazywających siebie sofistami. W teorii sofista powinien być znakomitością w którejś z gałęzi sztuki. W rzeczywistości wielu tutejszych sofistów nie zna się na niczym. Po prostu żonglują słowami i trudno się zorientować, czego właściwie uczą, ponieważ podają w wątpliwość wartość wszystkiego – oprócz pieniędzy. Dbają o to, żeby młodzi ludzie z lepszych sfer dobrze im płacili.
Najlepszy z całej tej hołoty jest Anaksagoras. Wyraża się jasno. Pisze dobrą jońską greczyzną. Demokryt czytał mi jego książkę pod tytułem Fizyka. Mimo że niewiele z niej zrozumiałem, podziwiałem śmiałość tego człowieka. Próbuje tłumaczyć wszystko za pomocą bacznej obserwacji widzialnego świata. Rozumiem go, dopóki opisuje sprawy widzialne, ale gubię się, kiedy przechodzi do niewidzialnych. Twierdzi, że nie ma próżni. Twierdzi, że cała przestrzeń jest czymś wypełniona, nawet jeżeli tego nie możemy widzieć, jak na przykład wiatru. Jest najbardziej interesujący (i bezbożny), kiedy mówi o narodzinach i śmierci.
„Na powstawanie i ginięcie niedobrze zapatrują się Hellenowie, gdyż nic nie powstaje i nic nie znika, lecz istnieje tylko mieszanie się i rozdział rzeczy, które są. Słuszne więc byłoby nazywać powstawanie mieszaniem się, a zanikanie rozdziałem” * – napisał. To można zaakceptować. Ale co to są te „rzeczy”? Co powoduje, że mieszają się lub rozdzielają? Jak, kiedy i po co zostały stworzone? Przez kogo? Dla mnie istnieje tylko jedna sprawa warta rozważań, a mianowicie stworzenie świata.
W odpowiedzi Anaksagoras wprowadza pojęcie rozumu. „Na początku wszystkie rzeczy, od nieskończenie małych po nieskończenie wielkie, trwały w bezruchu. Potem rozum je uporządkował.” Wtedy rzeczy te (c z y m są?, gdzie są?, po co są?) zaczęły się obracać.
Jedną z największych rzeczy jest gorący głaz, który nazywamy Słońcem. Kiedy Anaksagoras był bardzo młody, przepowiedział, że wcześniej czy później kawałek Słońca odłamie się i spadnie na Ziemię. Sprawdziło się to przed dwudziestu laty. Cały świat widział, jak odłamek Słońca przecina ognistym łukiem niebo i ląduje w Tracji nie opodal Ajgospotamoi. Kiedy rozpalony odłamek ostygł, okazało się, że to po prostu kawałek brunatnej skały. Anaksagoras natychmiast stał się sławny. Dzisiaj wszędzie czytają jego książkę. Na agorze można kupić używany egzemplarz za jedną drachmę.
Perykles zaprosił Anaksagorasa do Aten i wyznaczył mu skromną pensję, z której sofista ten utrzymuje się wraz z rodziną. Konserwatyści nienawidzą go oczywiście, niemal tak samo jak Peryklesa. Gdy chcą przysporzyć politycznych kłopotów Peryklesowi, oskarżają jego przyjaciela Anaksagorasa o bluźnierstwo, bezbożność i różne takie bzdury… nie, nie bzdury, ponieważ Anaksagoras to taki sam ateista jak wszyscy Grecy; tyle że w odróżnieniu od innych nie jest hipokrytą. To człowiek poważny. Usilnie zastanawia się nad istotą wszechświata, bo jeżeli nie uznaje się istnienia Mądrego Pana, to trzeba się naprawdę porządnie nabiedzić, żeby cokolwiek miało sens.
Anaksagoras ma około pięćdziesiątki. To joński Grek pochodzący z Kladzomen. Jest mały i tęgi, tak przynajmniej mówi mi Demokryt. Pochodzi z zamożnej rodziny. Kiedy umarł mu ojciec, odmówił zajęcia się rodzinnym majątkiem czy też przyjęcia jakiegoś urzędu. Interesowała go wyłącznie obserwacja natury. Skończyło się na tym, że oddał cały majątek dalszym krewnym i opuścił ojczyznę. Kiedy zapytano, czy nie obchodzi go kraj ojczysty, Anaksagoras odpowiedział: „O tak, mój kraj ojczysty bardzo mnie obchodzi.” – I wskazał na niebo. Wybaczam mu ten charakterystyczny dla Greków gest. Szalenie lubią pozować.