Mężczyźni na dworze dyskutowali o czymś cicho. Widocznie pozycja obserwacyjna Enrica stanowiła problem. Unni obejrzała się niechętnie za siebie. Zachowały się wyraźne ślady na podłodze, najprawdopodobniej stały tam kiedyś łóżka, dlatego zresztą uznali, że tutaj musiała się znajdować sypialnia chłopców. Ale przecież mogła też być gdzie indziej, w innej części domu. Kto potrafiłby z całą pewnością stwierdzić coś takiego w tych ruinach?
Mężczyźni jednak podjęli decyzję.
– To musi być tutaj – rzekł Pedro stanowczo. Zdążyli już tymczasem znaleźć w zachowanej na końcu ogrodu szopie kilka szpadli i łom. Trzonki szpadli były, niestety, zmurszałe, musieli się zadowolić łomem. Znaleźli też wprawdzie motykę, ta jednak trzonka w ogóle nie miała.
Mężczyźni pracowali na zmiany. Unni zapytała niepewnie:
– Może mogłabym już wyjść?
Zawstydzeni, że w swoim zapale dotarcia do celu całkiem o niej zapomnieli, prosili, by przyszła do nich natychmiast.
– Natrafiliście na jakieś ślady?
– Nie, ale nie ustajemy w wysiłkach.
W ich zachowaniu jednak dostrzegła pewne rozczarowanie.
Skarbu Santiago nie było tam, gdzie przypuszczali. A kiedy spoglądali za siebie, na długi żywopłot, wyglądało na to, że wkrótce opuści ich odwaga.
– Nie, tak daleko nie mogli go zakopać – oznajmiła stanowczo. – Czy jednak nie powinniśmy założyć, że żywopłot trochę się zmienił?
Czy nie wydaje się wam, że miejsce, którego szukamy, znajduje się w środku tego dzikiego gąszczu, który niegdyś był wąskim, starannie przystrzyżonym pasmem krzewów?
Panowie spoglądali po sobie.
– Tak tylko myślę – dodała niepewnie, gdy oni wciąż milczeli. – Może powinno się ustalić, jak mógł być położony pierwotny żywopłot?
– Nie wiedziałem, że jest wśród nas geniusz – rzekł Pedro. – Albo może to my jesteśmy niepospolicie głupi.
Ogarnął ich nowy zapał. Pospołu obliczali, gdzie też skarb mógłby się znajdować, a kiedy nareszcie po dokładnych pomiarach uderzyli w ostry kamień, sterczący z ziemi w nienaturalnym dla takiego kamienia miejscu, wszyscy musieli powstrzymywać okrzyk radości.
Trzeba było wyciąć mnóstwo krzaków, żywopłot bowiem rozrósł się bardzo w ciągu ostatniego stulecia.
– „A żywopłot rósł szeroko” – zaśpiewała Unni cicho i Jordi się roześmiał.
Pedro też się uśmiechał, choć, jako Hiszpan, nie bardzo wiedział, o co chodzi. Cała przygoda była niezwykle podniecająca dla starego biurokraty.
Podrapani, z pęcherzami na dłoniach stali i z podziwem patrzyli na odsłonięty kawałek ziemi. Uważali, że dopisało im szczęście.
– Jeśli oni nie zakopali tego jakiegoś skarbu tutaj właśnie, to nigdy go nie znajdziemy – oznajmił Pedro zdecydowanie, a wszyscy się z nim zgodzili.
– Ktoś przecież mógł też wykopać skarb – powiedział Jordi głośno.
– Oby Bóg nam tego oszczędził – westchnął Elio.
Łom znowu świstał w powietrzu. No i w końcu padło zdanie, jakie wypowiadane jest przez wszystkich poszukiwaczy skarbów:
– Tutaj jest coś twardego!
Po chwili wspólnymi siłami wyjmowali z ziemi podłużną skrzynkę.
Przydałoby się światło, ale nie odważyli się go zapalić. Być może gdzieś niedaleko znajduje się Leon & Co, wypatrując znaku ze szczytów wzgórz.
Unni nieustannie, ukradkiem, spoglądała na te wzgórza, skąd oni sami dopiero co przybyli. Była szczerze wdzięczna losowi, że znajduje się przy niej trzech rosłych, silnych mężczyzn. Miejsce bowiem robiło wrażenie w najwyższym stopniu ponure. Mroczny las zajął każdą piędź ziemi, którą minione pokolenia z taką troskliwością uprawiały. Drzewa rosły nawet pośrodku ruin, co w tę księżycową noc wyglądało wyjątkowo upiornie.
Blisko Jordiego też nie mogła być. Gdy tylko znaleźli się kawałek od siebie, natychmiast pojawiał się ten przeklęty chłód. Należeli jednak do tego samego zespołu, powinna być wdzięczna choćby i za to.
Unni ponownie skupiła uwagę na skrzynce.
– Dziwne, że i ona nie zbutwiała – zastanawiała się.
– Inny materiał – mruknął Pedro.
Podnieśli skrzynkę z ziemi, nie bardzo jednak wiedzieli, czy otworzyć ją na miejscu, czy lepiej od razu przenieść do samochodu.
Skrzynia była starannie zamknięta, musieliby więc wyłamywać zamek, a wciąż panowała ciemność, choć na wschodzie pojawił się już wąski pas światła, jakby na pociechę w tym ponurym, wymarłym świecie.
Rozsądek podpowiadał im, że najlepiej jest zabrać znalezisko i wynosić się, na oględziny przyjdzie czas później. Tylko kto się przejmuje rozsądkiem, kiedy człowiek aż płonie chęcią rozwiązania zagadki?
Pedro powiedział głośno to, co wszyscy myśleli:
– Byłoby czymś okropnym i niewybaczalnym, gdyby Leon i jego zbóje odebrali nam szkatułę, zanim się dowiemy, co zawiera.
Były to rozstrzygające słowa.
Elio podłożył węższy koniec łomu pod zamek i nacisnął. Zamek z metalicznym zgrzytem ustąpił i wieko się otworzyło.
– Ołowiana szkatuła – stwierdził Pedro. – Nic dziwnego, że zachowała kształt. To bardzo dobrze, dzięki temu również zawartość mogła przetrwać w niezłym stanie, może nawet nietknięta? Mimo to bardzo was proszę o ostrożność. Liczące sobie sto lat przedmioty łatwo mogą się rozpaść na kawałki.
– Ten przedmiot ma znacznie więcej niż sto lat – oznajmił Jordi bezbarwnym głosem, ujmując i unosząc w górę wąski, elegancki miecz, prawie nie zaśniedziały.
– Klinga z toledańskiej stali? – spytał Elio cicho.
– Przypuszczalnie tak, ale aż tak dokładnie to nie wiem – odparł Jordi.
– Piętnasty, szesnasty wiek – wyjaśnił Pedro. – Tak jest, świetnie zachowany.
– I nie koniec na tym – mówił dalej Jordi tym samym, pozbawionym barwy głosem. – To jest dokładnie ten sam miecz, którym ściąłem… którym posłużyłem się… tutaj, w lesie.
– Skąd to wiesz? – wykrzyknął Elio.
– Widzisz tę długą rysę na ostrzu? To ten sam.
– Ale to niemożliwe! Ten leżał przecież zakopany! Pedro nad czymś się zastanawiał. W starej posiadłości było bardzo cicho, tak cicho, że mogli słyszeć szum wiatru w dalekim lesie. Do nich jednak wiatr nie docierał. Nirwana? Unni zadrżała.
– Oczywiście, że to może być ten sam miecz – rzekł Pedro w zamyśleniu. – Z całą pewnością należał on do przodka Jordiego, don Ramiro. A to jego duch podał Jordiemu miecz dzisiejszej nocy. Upiór i jego upiorny miecz, rozumiesz teraz, Elio?
– Tak, no być może – przyznał Elio niepewnie. – Ale ten tutaj jest prawdziwy?
– Ten jest. Nie zniknie Jordiemu między palcami jak tamten dziś w nocy. Ale to niewątpliwie ten sam miecz.
– Tak – Elio z powagą skinął głową. – Don Ramiro pojawił się dziś w nocy jako rycerz w zbroi z czasów, kiedy on żył na ziemi. Być może przybył do nas z jakiegoś pola bitewnego. I wtedy dzierżył jeszcze w dłoniach swój miecz.
– Otóż to! – zawołał Pedro zadowolony.
– Ale tutaj jest coś jeszcze – poinformowała Unni. Znowu wszyscy pochylili się nad skrzynką. Na dnie leżał rulon zawinięty w gruby jedwab. Pedro ujął go ostrożnie i oglądał z jednego końca.
– To papiery – oznajmił uroczyście. – Mnóstwo zwiniętych papierów. Mogą się okazać niezwykle ważne. Nie powinniśmy ich dotykać, mogą być bardzo zniszczone, a poza tym jest za ciemno.
Ale co mamy tutaj?
– Nie ruszaj tego! – krzyknęła Unni bez tchu.
Mężczyźni spojrzeli na nią zdumieni, a ona, zakłopotana, nie wiedziała, co powiedzieć.
To, co Pedro zamierzał podnieść, było niewielką szkatułką z umieszczonym na denku znakiem rycerzy. Znak otaczało mnóstwo świętych obrazków, tak się przynajmniej wydawało, trudno jednak było zrozumieć, co przedstawiają.