Выбрать главу

– Czy to jedno z twoich przeczuć? – zapytał Pedro cicho.

– Tak przypuszczam – odparła zgnębiona. – Naprawdę nie wiem, skąd mi się to wzięło.

– Powinniśmy szanować twoje przeczucia – rzekł Pedro z najwyższą powagą. – Zabierajmy się stąd. Musimy ocenić i przeczytać papiery w jakimś spokojniejszym miejscu.

Jordi odłożył miecz na miejsce. Skrzynka była taka ciężka, że musieli ją dźwigać obaj z Eliem.

Unni czuła się źle, z niepokojem spoglądała na zbocze wzgórza poza posiadłością.

– Znowu będziemy musieli wchodzić na górę?

– Nie – odparł Pedro. – Stąd możemy zejść drogą, którą zgubiliśmy dziś w nocy. Patrz, ona wiedzie tamtędy, najwyraźniej u podnóża wzniesienia.

Mogli więc w końcu opuścić to smutne, przygnębiające miejsce.

Myśleli o tym, że Elio i Jordi, a także Antonio i Morten są prawowitymi dziedzicami tak zwanego skarbu Santiago.

Czy ścigający ich dranie ten właśnie skarb pragną zdobyć?

Unni szła na końcu, zakłopotana, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach. Niczego nie rozumiała.

W ciągu ostatniej godziny Jordi prawie na nią nie patrzył i ani razu się do niej nie odezwał.

Co się stało? Czy piękna i taka krucha przyjaźń się skończyła?

Niezwykła i tragiczna historia miłosna dobiegła końca? Oczywiście, Jordi musiał być straszliwie zmęczony po walce z Wambą i wszystkich zmaganiach, ale przecież z Pedrem i Eliem rozmawiał.

Tylko z nią nie.

Jaki błąd popełniła? Może była zbyt natrętna ze swoim nieukrywanym uwielbieniem? Czy chciał jej dać do zrozumienia, żeby trzymała się z daleka?

Unni doświadczała tego, co musi przeżywać bardzo wiele kobiet, mężczyzn zresztą też, zasadnie lub nie: zwątpienie w miłość ukochanej osoby. Dla niej było to wyjątkowo trudne, przez wiele miesięcy przecież zmagała się z nadwątlonym wizerunkiem samej siebie, bardzo niską samooceną. Teraz znowu wszystko wróciło, było jeszcze bardziej dokuczliwe po cudownym oszołomieniu przygodami ostatniego tygodnia. Wszystkie niepowodzenia i przeszkody w związku z pracą, frustracja, że jest najmniej pociągającą dziewczyną w koleżeńskiej grupie, złośliwości Mortena na temat jej pospolitego wyglądu i wszystkie kompleksy, które próbowała ukrywać pod ciętymi replikami…

Znowu zaczęła rozmyślać o swoim układzie z Jordim. Ile właściwie w tym wszystkim było jej pobożnych życzeń, a ile rzeczywistości?

Popychana skłonnością wszystkich ludzi, których opuściła odwaga, zaczęła dokonywać bilansu:

Czy on kiedykolwiek powiedział, że ją kocha? Nie. A czy ją kiedyś pocałował? Nie. A jego pełne uczucia spojrzenia? Czyż nie dokładnie takie same posyłał swemu młodszemu bratu? Owszem, tak. Jego opieka i troskliwość? Czyż nie okazuje tego samego wszystkim?

Oczywiście! Więc chyba ona tylko wyobrażała sobie, że do niej odnosi się jakoś szczególnie. Czyż to nie ona wymuszała na nim takie odpowiedzi, jakich pragnęła? Czyż to nie ona prosiła i żebrała u rycerzy, by Jordi chociaż na jakiś czas pozbył się swego lodowego pancerza i mógł z nią spędzić parę chwil? Co wtedy powiedział Jordi? Był zszokowany i przestraszony. A kiedy już rycerze obiecali jej te pół godziny, to kto był bardziej szczęśliwy? Ona, oczywiście.

Wszelkie możliwe kompleksy niższości niczym kamienie spadły na barki Unni, przygniatały jej pierś tak, że pochylała się niemal do ziemi, wlokąc się za swoimi towarzyszami.

Jak on musi ją traktować? W najgorszym razie jak natręta, jest dla niego niczym czepiający się kleszcz. W najlepszym razie widzi w niej młodszą siostrę.

Tak, niestety! Traktuje ją jak młodszą siostrę, którą należy ochraniać, opiekować się nią troskliwie. Jak siostrę, którą bardzo kocha – w to przynajmniej Unni pozwalała sobie wierzyć – poza tym jednak trzyma ją na odległość wyciągniętego ramienia.

No a teraz coś się stało, Unni nie wiedziała, co. Pewnie okazywała mu swoje oddanie zbyt wyraźnie, nie mógł tego znieść, więc chciał ją ostrzec:

„Noli – me – tangere. Nie dotykaj mnie! Nie zbliżaj się! I nie tylko mój chłód powinien trzymać cię z daleka, lecz także to, że straciłem cierpliwość. Nie jestem zainteresowany, źle mnie zrozumiałaś”.

Dokładnie to teraz z niego emanowało. Czuła się jak najbardziej samotna osoba na świecie.

Nic już jej nie cieszyło. Głowę niosła spuszczoną niczym zwiędły kwiat, z żalu i rozpaczy bolało ją serce.

Ze wszystkich przeciwieństw, wszystkich szoków i straszliwych przeżyć, na jakie była narażona od czasu, kiedy rycerze wkroczyli w jej życie, to było najgorsze.

Żyć bez czułego oddania Jordiego? Jak ona coś takiego zniesie?

ROZDZIAŁ TRZECI

Zmęczeni przedzieraniem się po niemal nieistniejącej drodze, rozpromienili się na widok samochodu.

Poranne zorze zaczynały już różowić wschodnią stronę nieba, zbliżał się blady, chłodny świt. Ale półmrok nadal panował nad tym zapomnianym lasem, który porastał też większą część drogi tak, że wszyscy mieli podrapane ręce i twarze przez krzewy i zwisające gałęzie.

Skrzynia była bardzo ciężka, dźwigający zmieniali się co chwila, porządnie dała się wszystkim we znaki.

Unni, niczym wędrowiec na pustyni, który zobaczył oazę, wyciągała dramatycznie ręce w stronę samochodu, wołając: – Wody! Wody!

I nagle wybuchnęła śmiechem:

– W domu mojej babci była stara gramofonowa płyta, na której Fiodor Szalapin śpiewał arie z Borysa Godunowa. Jedna z nich miała tytuł „Pożegnanie i śmierć Borysa”, umierający car słabnącym głosem mówi: „Boga, tam widzę Boga!” Bo ukazał mu się duch młodego krewnego, Dymitra, którego Borys zamordował, by zagarnąć dla siebie całą władzę. Płyta jednak była taka zniszczona, że bardzo długo myślałam, iż Borys jęczy. „Woda, tam płynie woda!” O Boże, nigdy nie przypuszczałam, że się aż tak ucieszę na widok zwyczajnego samochodu! Po prostu go kocham!

Śmiała się nerwowo, unikała patrzenia na Jordiego. Pedro przystanął.

– Widzę w tym błocie świeże ślady opon. Kilka samochodów tutaj zawracało. Co najmniej dwa, a może i więcej.

– Leon i jego ludzie – stwierdził Elio. – To znaczy, że pojechali sobie. Bardzo dobrze.

On i Pedro starali się umieścić skrzynię na tylnym siedzeniu, Jordi jednak, jakby na coś czekał. Stał i nasłuchiwał.

– Nie podoba mi się to – rzekł cicho. – Dlaczego oni sobie po prostu pojechali? I dlaczego na przykład nie spuścili nam powietrza z kół lub w inny sposób nie uszkodzili samochodu?

– Nie, no masz rację! – zawołał Pedro. – To niepodobne do Leona, żeby się zachowywać aż tak grzecznie.

Jordi zaglądał pod samochód, dokładnie badał jego wnętrze, ale żadnych szkód nie znalazł.

– Samochód był zamknięty, nawet go nie tknęli…

– A sądząc po śladach, musiało im się bardzo spieszyć, kiedy stąd odjeżdżali – powiedział Elio. – Patrzcie, jak się zaryli w błocie.

– Tak – zgodził się Pedro. – Ale my też mamy problemy.

Samochód ugrzązł w tym gnoju, trzeba będzie podłożyć coś pod koła, w przeciwnym razie nigdy się stąd nie wydostaniemy.

Zaczęli więc zbierać w lesie gałęzie, mężczyźni podkładali je pod koła i…

– A gdzie Unni? – zaniepokoił się Jordi, który już usiadł za kierownicą, by sprawdzić, czy mogą ruszać.

Rozglądali się wokół.

– Dopiero co tu była – mówił Pedro. – Poszła tylko jeszcze po parę gałązek.

Czekali przez chwilę. Coraz bardziej niespokojnie spoglądali po sobie.

– Unni? – zawołał Jordi.

Las stał w milczeniu, wkrótce jednak usłyszeli stłumione wołanie o pomoc. Jakby poprzez knebel albo coś takiego.